Koronawirus. Polska misja we Włoszech. Lekarz o pobycie w Lombardii
Pierwszą rzeczą, jaką polski medyk zapamiętał po przybyciu do Włoch, była cisza w szpitalach. - Zwróciłem też uwagę na parking pełen samochodów, których właściciele już nie żyli - opowiada doktor Jacek Siewiera.
Grupa 15 polskich lekarzy udała się na początku kwietnia do Włoch. Przez 10 dni pomagali medykom w szpitalu polowym w Brescii. Celem było odciążenie włoskiej służby zdrowia w walce z koronawirusem oraz zdobycie doświadczenia, które będzie można przenieść na rodzimy grunt. Podczas pobytu w Lombardii jeden z lekarzy nie ukrywał, że sytuacja jest dramatyczna. Apelował do Polaków, by nie igrali z losem.
Swoimi wrażeniami w rozmowie "Faktem" podzielił się doktor Jacek Siewiera. Pierwszą rzeczą jaką zapamiętał po przyjeździe do Włoch była cisza w szpitalach i całkowicie wyludnione korytarze. - Na początku było tam wielu ludzi szukających pomocy. To paraliżowało placówki. Zwróciłem też uwagę na parking pełen samochodów, których właściciele już nie żyli - relacjonuje.
Po przyjeździe do Lombardii lekarze zaczęli rozwijać szósty oddział intensywnej terapii. Siewiera podkreśla, że leczenie odbywało się na bardzo zaawansowanym poziomie. Medycy również byli zabezpieczeni, jeśli chodzi o sprzęt ochronny. - Poza szpitalami go brakowało i to bardzo. Jak na wojnie stanowił miejscową walutę. Wiele rzeczy można było załatwić za karton masek - opisuje.
Zapisz się na nasz specjalny newsletter o koronawirusie.
Źródło: "Fakt"