Koronawirus - Niemcy. Więcej obostrzeń dla Polaków zarabiających za Odrą
Od poniedziałku w Saksonii pracownicy transgraniczni będą musieli testować się znacznie częściej na obecność koronawirusa niż dotychczas. I to na własny koszt. Sprawę komentuje wojewoda dolnośląski Jarosław Obremski.
07.01.2021 | aktual.: 03.03.2022 03:50
Jesienią Saksonia nie wymagała jeszcze testów na COVID-19 od osób przyjeżdżających z pobliskiej zagranicy na krótką wizytę, na przykład na zakupy, choć Czechy były wtedy w światowej czołówce pod względem liczby zakażeń i zgonów na milion mieszkańców. A i Polska nie wypadała wtedy najlepiej.
Dziś sytuacja w Saksonii jest pod tym względem najgorsza wśród wszystkich krajów związkowych. Liczba zakażeń wirusem SARS-CoV2 na milion mieszkańców w Saksonii sięga już 36 tysięcy i jest o ponad połowę wyższa niż średnia w całych Niemczech (ok. 22 tys. infekcji na milion ludzi).
11 grudnia ubiegłego roku rząd w Dreźnie wydał rozporządzenie, na mocy którego trzy dni później w całym landzie został wprowadzony lockdown. Na dojeżdżających z państw wysokiego ryzyka, jak właśnie Polska i Czechy, nałożono obowiązek posiadania testu zrobionego nie wcześniej niż 48 godzin przed wjazdem.
Nie doprowadziło to jednak do znaczącej poprawy. Dlatego od poniedziałku 11 stycznia obowiązywać będą większe obostrzenia.
Zobacz też: Zamieszki w USA w relacji TVP. "Skandaliczne słowa"
Dojeżdżający do pracy przez granicę będą musieli testować się dwa razy w tygodniu i na własny koszt. Dotyczyć to będzie co najmniej 20 tysięcy ludzi.
Według czeskiej agencji prasowej CTK, niemiecka centrala związkowa DGB określiła saksońskie rozporządzenie jako nielegalne i (wspólnie z niemiecką izbą gospodarczą IHK) usiłuje przekonać rząd landowy do zmiany stanowiska.
Heiko Hebenstreit z drezdeńskiego oddziału IHK poinformował DW, że w połowie 2020 r. do pracy w Saksonii dojeżdżało prawie 10,5 tys. Polaków i nieco ponad 9 tys. Czechów. Ta statystyka obejmuje jednak jedynie obcokrajowców płacących ubezpieczenie socjalne w Niemczech i nie uwzględnia świadczących tam pracę polskich czy czeskich przedsiębiorców.
Koronawirus - Niemcy. Więcej obostrzeń dla Polaków zarabiających za Odrą
Wprawdzie rząd w Dreźnie nie domaga się od dojeżdżających tylko drogich testów PCR i akceptuje również znacznie tańsze testy antygenowe, ale ich wykonanie według gazety "Sächsische Zeitung" kosztuje od 30 do 50 euro. W ciągu miesiąca trzeba ich zrobić osiem lub dziewięć, czyli wydać od 240 do nawet 450 euro.
Dlatego około stu osób dojeżdżających do pracy na drugą stronę czesko-niemieckiej granicy wysłało do saksońskiej minister spraw społecznych Petry Köpping (SPD) list, w którym napisało, że dwa obowiązkowe testy w tygodniu to dla nich de facto zamknięcie granicy.
Inicjatorem tej akcji był mieszkający w Żytawie Niemiec Robert Prade, który dojeżdża do Liberca w Czechach, gdzie prowadzi noclegownię dla bezdomnych.
Koronawirus - Niemcy. Przedsiębiorcy też przeciw
Inaczej niż Bawaria, Saksonia odmawia pokrywania kosztów testowania pracowników transgranicznych. Minister Köpping sugeruje jedynie, że koszty mogliby przejąć pracodawcy. Ale oni też się burzą.
Maximilian Deharde, szef przetwórni owoców Lausitzer Früchteverarbeitung GmbH w Sohland nad Sprewą, wyliczył w rozmowie z "Sächsische Zeitung", że kosztowałoby go to 4 tys. euro miesięcznie na dziesięciu pracowników z Polski.
- Musimy znaleźć jakąś wspólną drogę - powiedział gazecie.
Z wysokimi kosztami musiałyby się liczyć według dziennika także zakłady firmy obuwniczej Birkenstock w Görlitz, tartak w położonym kilkanaście kilometrów na południe od Görlitz Kodersdorfie czy fabryka mebli Maja w Wittichenau pod Hoyerswerdą.
"Wolałbym zapłacić za testowanie obcokrajowców w Polsce"
Wojewoda dolnośląski Jarosław Obremski już od kilku dni stara się przekonać władze Saksonii do zmiany stanowiska i prosił również warszawskie ministerstwo spraw zagranicznych o interwencję w tej sprawie.
- Rozmawiałem o tym z premierem Saksonii Michaelem Kretschmerem. Jednak trudno mi było wymagać od niego, by nie wprowadzał tych obostrzeń. Mogłem jedynie powiedzieć, że mnie się one nie podobają - mówi Obremski w rozmowie z DW.
Problem polega też na tym, że wiosną to akurat Polska zamknęła swoje granice. Uniemożliwiała tym samym dojazd do pracy lekarzom mieszkającym po polskiej stronie, ale zatrudnionym w niemieckich szpitalach. A rządowi w Dreźnie wtedy bardzo na nich zależało.
- Zastanawialiśmy się nawet, czy nie zapłacić za te testy, których Saksonia będzie domagać się od poniedziałku. Wyszło, że trzeba by wydać 6 mln zł miesięcznie. Ale większy interes niż państwo polskie w tej kwestii ma strona niemiecka - wyjaśnia Obremski.
- Osobiście wolałbym zapłacić za testowanie pracujących w Polsce obcokrajowców - dodaje wojewoda dolnośląski.
Autor: Aureliusz M. Pędziwol