Koronawirus na Śląsku. Mamy apelują: bez testów na kwarantannie mamy związane ręce

Koronawirus na Śląsku. Mamy apelują: bez testów na kwarantannie mamy związane ręce

Koronawirus na Śląsku. Mamy apelują: bez testów na kwarantannie mamy związane ręce
Źródło zdjęć: © Getty Images
26.05.2020 06:04, aktualizacja: 26.05.2020 11:56

Koronawirus na Śląsku. - Nam ludziom "zamkniętym" w kwarantannie związano ręce. Bez wyniku testu nie przyjmie nas żaden szpital jednoimienny czy zakaźny. A będąc w kwarantannie nie możemy sami działać dla dobra chorego dziecka. Nie ma znikąd pomocy. Państwo sobie nie radzi - mówi Anna, mieszkanka Żor, mama chłopca zakażonego koronawirusem, która przez trzy tygodnie walczyła o to, aby uzyskać wynik testu dla syna.

Liczba zakażeń koronawirusem na Śląsku cały czas rośnie, a wraz z nią liczba rodzin, które zamykają się w domach na kwarantannie. Województwo śląskie codziennie rejestruje największą liczbę zakażeń koronawirusem w Polsce. Wirtualna Polska od kilku dni rozmawia z matkami dzieci zakażonych koronawirusem, które zmagają się z brakiem dostępu do służby zdrowia, informacji o tym, co mają robić w krytycznych sytuacjach i tygodniami oczekują na wyniki testów na koronawirusa.

Dotarliśmy m.in. do matki chorej 2-letniej dziewczynki, która na wyniki testów czekała ponad dwa tygodnie. Szpital jednoimienny bez pozytywnego testu nie mógł przyjąć dwulatki do szpitala, a rodzice dziewczynki zamknięci w kwarantannie nie mogli opuścić domu.

Dowiedzieliśmy się, że rybnicki sanepid jest w ekstremalnie trudnej sytuacji. Podczas pandemii pracuje z takimi zasobami pracowników, jak przed jej wybuchem, dlatego w placówce brakuje rąk do pracy, a regulacje prawne i system zawodzą. Z tymi problemami każdego dnia zmagają się rodziny mieszkające na Śląsku.

Koronawirus na Śląsku. "Rozkładamy ręce"

- Zostaliśmy poddani dwutygodniowej kwarantannie i poddaliśmy się testom na koronawirusa. Ale co z tego, skoro nikt nie powiadomił nas o wynikach – mówi Anna z Żor, mama chorego na COVID-19 chłopca, która przez kilka tygodni walczyła o to, aby otrzymać informację o wyniku testu na koronawirusa u swojego syna.

- Mąż pracuje w kopalni i tam miał kontakt z osobą zakażoną koronawirusem. Na początku maja zarówno mój mąż, ja, jak i mój syn, zaczęliśmy mieć objawy choroby. W przypadku mojego syna wynik był kluczowy, bo cierpi on na chorobę układu krążenia. Od wyniku testu zależała decyzja o ewentualnym leczeniu hematologicznym – opowiada Anna.

Jak twierdzi rodzina przez kilka dni próbowała dodzwonić się do sanepidu. Bez skutku. - Potem dzwoniliśmy do stacji epidemiologicznej w Katowicach, gdzie dostaliśmy informację, że wyniki moje i mojego męża znajdują się w komputerze. Ale nie ma tam wyników testów mojego syna. Pani, z którą rozmawialiśmy nie była upoważniona do podania nam wyników testów. Obiecała jednak, że postara się zawiadomić o tym sanepid – mówi Anna.

I dodaje: – Sanepid do nas potem zadzwonił. Okazało się, że wynik syna zaginął. Mąż miał pozytywny, ja i córka negatywny.

Testy znikają po raz drugi

Test na koronawirusa u syna Anny został przeprowadzony po raz drugi. – Czekaliśmy kolejne dni w nadziei, że w końcu dowiemy się jaki jest wynik i powiadomimy o tym lekarzy prowadzących dziecko. Ale sanepid zadzwonił drugi raz, że wynik zaginął. Płakałam z bezsilności i braku możliwości otrzymania pomocy – mówi Anna.

O pozytywnym wyniku testu syna dowiedziała się w poniedziałek - w trzecim tygodniu kwarantanny. – Teraz na szczęście czujemy się dobrze. Ale gdyby okazało się, że wirus jest w organizmie dziecka, a choroba nabrała gwałtownego przebiegu, to życie naszego dziecka byłoby zagrożone. Tymczasem żaden szpital jednoimienny czy zakaźny nie przyjąłby nas bez wyniku testu. Nam ludziom "zamkniętym" na kwarantannie związano ręce. Nie możemy sami prywatnie działać dla dobra dziecka. Nie ma z znikąd pomocy, żeby rozwiązać pilnie problem. Państwo nie radzi sobie z sytuacją na Śląsku. Mam nadzieję, że to się zmieni - mówi Anna.

Na kwarantannie. A wyniki testów przyszły negatywne

- Na początku maja zadzwonił do nas sanepid, że mój mąż miał kontakt z osobą zakażoną koronawirusem i że musimy pozostać na kwarantannie – opowiada Aleksandra, mieszkanka Godowa. – Wiedzieliśmy jednak, że osoba zakażona pracowała na innej zmianie i nie miała bezpośredniego kontaktu z mężem. Mimo tego, musieliśmy zostać w domu – dodaje.

Jak opowiada, pięcioosobowa rodzina, z teściową i dwójką dzieci przez dwa tygodnie czekała na wymazobus. – Nie przyjeżdżał, a my cały czas dostawaliśmy SMS-y z aplikacji o domowej kwarantannie. Przyjeżdżała kontrolować nas policja. W końcu mąż zadzwonił do sanepidu, aby zapytać, czy może zrobić testy na własną rękę. Dostał na to pozwolenie. Ale kwarantanna została przedłużona o kolejny tydzień – opowiada mieszkanka Godowa.

Tłumaczy, że cała rodzina spędziła trzy tygodnie na kwarantannie i była kontrolowana przez policję, mimo tego że wynik wyszedł negatywny.

- Nikt z nas nie miał objawów, wszyscy dobrze się czuliśmy. Kwarantanna została przedłużona bez żadnych podstaw, a wymazobus do nas nie przyjechał. Nie jesteśmy jedyną rodziną w takiej sytuacji. Podobne doświadczenia mają nasi sąsiedzi. Walczymy z absurdami, napotykamy na dezinformacje. Gdyby mąż nie pojechał sam zrobić testu, czekaliśmy w nieskończoność – mówi Aleksandra.

Mija miesiąc kwarantanny

– Mąż miał jeden wynik pozytywny i dwa negatywne – mówi Magdalena, 27-letnia mieszkanka Bolszowa, mama dwójki dzieci, której mąż pracuje w kopalni węgla kamiennego Murcki-Staszic. To tam miał mieć kontakt z osobą zakażoną koronawirusem.

– Ale kilka dni po otrzymaniu wyników testów dostaliśmy informację z sanepidu, że pierwszy wynik negatywny jest nieważny, bo został zrobiony po pięciu dobach. A drugi wymaz po negatywnym wyniku a powinien być przeprowadzony po 10 dobach – mówi Magdalena. – Nadal jesteśmy na kwarantannie. Została przedłużona, bo drugi wymaz został przeprowadzony przez sanepid zbyt wcześnie. Nie jesteśmy jedyni. Testy u mojego teścia, który mieszka w Tychach, musiały zostać przeprowadzone ponownie, bo sanepid pobrał zbyt małą próbkę śliny podczas wykonywania wymazu – dodaje.

– Z czwórką dzieci na odosobnieniu spędziliśmy 29 dni. O tym, co się dzieje moglibyśmy napisać książkę – mówi Wirtualnej Polsce jedna z mieszkanek Śląska, która prosi o anonimowość.

Czytaj też: Koronawirus. Raport z frontu, dzień piąty. Po omacku

Zapisz się na nasz specjalny newsletter o koronawirusie.

Masz news, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl

Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Komentarze (904)
Zobacz także