Koronawirus. Dlaczego UE szczepi tak wolno?
Europa przed Wielkanocą to galopująca liczba zakażeń, przepełnione szpitale i kolejne obostrzenia. To inna rzeczywistość niż w Wielkiej Brytanii czy Izraelu, gdzie akcja szczepień przebiega szybciej.
"Zazdrościmy ci Wielka Brytanio" – taki nagłówek pojawił się na okładce niemieckiego dziennika "Bild". Niemcy mają czego Londynowi zazdrościć, bo jedną dawkę szczepionki na koronawirusa przyjęło już 43 proc. Brytyjczyków.
Pod względem tempa wakcynacji Wielka Brytania zajmuje szóste miejsce na świecie. Szybsze są tylko Izrael, Seszele, Zjednoczone Emiraty Arabskie, Chile i Monako. Dobre tempo mają też Stany Zjednoczone, gdzie co najmniej jedną dawką zaszczepiono 25 proc. obywateli.
Europa targuje się i… traci
Unia Europejska wypada w światowych rankingach znacznie gorzej. Szacuje się, że jedną dawką zaszczepiono około 10 proc. mieszkańców UE, dwiema dawkami – 4,1 proc. Przykładowo Niemcy zaszczepiły jedną dawką 9,5 proc. obywateli, Francja – 9,7 proc., Hiszpania – 9,3 proc., a Polska - 8,9 proc.
Dlaczego akcja szczepień przebiega w UE tak wolno? Zdaniem ekspertów wiele tłumaczy fakt, że za negocjacje z koncernami farmaceutycznymi odpowiadała Komisja Europejska, a nie każdy kraj osobno. Sama idea była szczytna: w końcu takie rozwiązanie miało umożliwić wynegocjowanie niższych stawek i uniknięcie niepotrzebnego współzawodnictwa między krajami członkowskimi.
Strategia oparta na solidarności europejskiej miała jednak swoją cenę. Zamiast działać sprawnie, Bruksela utknęła w biurokratycznych procedurach, które nie tylko utrudniły negocjacje, ale także opóźniły proces zatwierdzania szczepionek do użycia. Unia nie była przy tym łatwym kontrahentem.
Nie dość, że długo targowała się o niższe stawki (za dawkę preparatu zapłaciła nawet 10 dol. mniej niż Izrael), to jeszcze chciała wymusić na producentach, by wzięli odpowiedzialność prawną za ewentualne komplikacje związane z ich preparatami. "Unijny blok zachowywał się tak jakby negocjował zwykłą umowę, podczas gdy chodziło o grę o sumie zerowej, i to przy ograniczonej dostępności szczepionek" - zauważa Jacob Kirkegaard, cytowany przez "New York Timesa" analityk z German Marshall Fund.
Pierwsza dawka priorytetem
Unia Europejska podpisała umowę z konsorcjum BioNTech/Pfizer prawie cztery miesiące po Amerykanach. Nie lepiej było w przypadku negocjacji z Uniwersytetem Oksfordzkim i koncernem AstraZeneca. Umowę zawarto w sierpniu zeszłego roku, czyli dopiero trzy miesiące po Wielkiej Brytanii.
Brytyjczycy szybciej ruszyli też z akcją szczepień – na dwa tygodnie przed krajami UE. Londyn przyjął przy tym inną strategię. Zamiast działać zgodnie z pierwotnymi zaleceniami koncernów i szczepić drugą dawką w odstępie trzech tygodni, Brytyjczycy wydłużyli ten okres do trzech miesięcy. Uznano, że najbardziej priorytetowe jest podanie pierwszej dawki i zagwarantowanie jak największej liczbie obywateli ochrony przed ciężkim przebiegiem choroby COVID-19 i hospitalizacją.
Jak podaje BBC, pierwszą dawką zaszczepiono ponad 28 mln Brytyjczyków, a dwiema dawkami – ponad 2 mln. Na Wyspach szczepione są już osoby poniżej 60. roku życia, które nie są obciążone poważnymi chorobami. Londyn deklaruje, że do lipca pierwszą dawkę preparatu dostanie cała dorosła populacja kraju. W przeciwieństwie do większości krajów UE, które wprowadzają kolejne epidemiczne obostrzenia, Londyn zaczyna je powoli poluzowywać.
Zobacz też: Obostrzenia w Polsce. Co z majówką? Michał Dworczyk odpowiada
Izrael światowym liderem szczepień
Na ostrożny powrót do normalności może pozwolić sobie Izrael. W kraju, gdzie dwiema dawkami zaszczepiono ponad połowę dorosłej populacji, czynne są bary, hotele, kina i siłownie. Osoby, które mają potwierdzenie, że są w pełni zaszczepione, mogą też uczestniczyć w wydarzeniach kulturalnych i religijnych.
Izrael od początku jest światowym liderem w szczepieniach na koronawirusa. Czemu zawdzięcza swój sukces? Kluczowe okazały się negocjacje z koncernami farmaceutycznymi. Aby zapewnić sobie pierwsze miejsce w kolejce po szczepionki, Izraelczycy zapłacili więcej niż konkurencja i zgodzili się na przekazywanie konsorcjum Pfizer/BioNTech raportów na temat prowadzonej akcji szczepień. Przesyłane są m.in. dane dotyczące wieku, płci i historii medycznej osób przyjmujących preparat.
"Jeśli otrzymamy szybko szczepionkę, rozdystrybuujemy ją w takim tempie, że cały świat będzie mówił o preparacie Pfizera" – przekonywał izraelski minister zdrowia Juli Edelstein. Polityk nie był gołosłowny.
W ciągu niecałych dwóch tygodni od rozpoczęcia akcji szczepień, pierwszą dawkę preparatu otrzymało ponad 10 proc. obywateli. Osiągnięcie takiego pułapu zajęło Amerykanom 57 dni, a Brytyjczykom – 45 dni.
O sukcesie Izraela zaważyła też logistyka: to niewielki kraj, gdzie do dystrybucji szczepionki zaangażowano nawet wojsko. Mocną stroną jest sprawny system opieki zdrowotnej. Niektóre punkty szczepień działają całą dobę, a niewykorzystane dawki trafiają do ustawiających się w kolejce chętnych.
"Szczepionka lepsza niż COVID"
Jednak nawet w Izraelu pojawiły się problemy. Jak wynika z danych izraelskiego ministerstwa zdrowia tempo szczepień mocno zwolniło. Podczas gdy jeszcze na początku stycznia szczepiono średnio 1,5 proc. populacji dziennie, dziś wskaźnik ten wynosi mniej niż 0,2 proc.
Związane jest to m.in. z szerzącą się dezinformacją i mniejszym zaufaniem do szczepień wśród izraelskich Arabów i ortodoksyjnych Żydów. Na podobne problemy wskazują również eksperci w USA, gdzie mniej chętnie niż biali Amerykanie szczepią się czarnoskórzy i Latynosi.
Może się więc okazać, że w drodze do zaszczepienia około 70 proc. społeczeństwa (co podaje się jako warunek konieczny do uzyskania odporności stadnej) największą przeszkodą stanie się "szczepionkowy sceptycyzm". Według sondażu czasopisma "Nature Medicine" aż 89 proc. respondentów z Chin i 75 proc. z USA zadeklarowało chęć zaszczepienia. Bardziej sceptyczni są mieszkańcy krajów UE. Przyjęcie dawki preparatu zadeklarowało 68 proc. niemieckich uczestników badania, 65 proc. – szwedzkich, 59 proc. – francuskich i 56 proc. – polskich.
O nastrojach w Europie świadczą obawy związane ze szczepionką firmy AstraZeneca. Choć Europejska Agencja Leków i Światowa Organizacja Zdrowia przekonują, że nic nie wskazuje, aby powodowała ona poważne skutki uboczne – nie brakuje sceptyków, którzy na wszelki wypadek wolą zrezygnować ze szczepienia.
Wielka Brytania uznała, że to najwyższy czas, by w kampanię informacyjną włączyli się politycy. Brytyjski premier Boris Johnson zaszczepił się w świetle kamer preparatem AstraZeneca i przekonywał: "Szczepionka oksfordzka jest bezpieczna, szczepionka Pfizera jest bezpieczna. Tym, co nie jest bezpieczne, jest złapanie COVID-19".
Tylko w ciągu doby w ponad 66-milionowej Wielkiej Brytanii pierwszą dawką szczepionych jest średnio 460 tys. osób. Większość krajów UE takiego tempa Brytyjczykom może jedynie pozazdrościć. Oprócz niewielkiej Malty unijnym liderem szczepień są obecnie Węgry, które jedną dawką zaszczepiły 18 proc. społeczeństwa. Jednak kraj ten zdecydował się na zakup 7 mln dawek chińskich i rosyjskich szczepionek na COVID-19, co zdaniem ekspertów skróciło czas oczekiwania na dostawy.
Jak pisze dziennik "Die Welt", nie bez znaczenia dla Węgrów była również decyzja o tym, że wszystkie grupy wiekowe szczepione są równolegle. Podobnie jak w Izraelu dobrze funkcjonuje węgierski system internetowego i telefonicznego rezerwowania terminów na szczepienia. W kwestii szczepień na koronawirusa bardzo wiele zależy od strategii.