ŚwiatKorea Południowa tworzy oddział zabójców. Zamach na Kima ma uchronić świat przed wojną nuklearną

Korea Południowa tworzy oddział zabójców. Zamach na Kima ma uchronić świat przed wojną nuklearną

Korea Południowa tworzy "oddział dekapitacyjny". Zadaniem żołnierzy będzie zabicie Kim Dzong Una i innych przywódców Północy. Pjongjang nie daje się jednak zastraszyć. Rozwija własne metody zabijania na masową skalę. Ostatnia próba rakiety dalekiego zasięgu posłała do schronów tysiące Japończyków.

Korea Południowa tworzy oddział zabójców. Zamach na Kima ma uchronić świat przed wojną nuklearną
Źródło zdjęć: © Forum
Jarosław Kociszewski

15.09.2017 | aktual.: 15.09.2017 13:11

O planowanym utworzeniu oddziału sił specjalnych, którego zadaniem będzie "dekapitacja", czyli pozbawienie głowy, reżimu w Pjongjangu poinformował minister obrony Korei Południowej Song Young-moo. Jednostka zostanie sformowana do końca roku. Jest to odpowiedź Seulu na ostatnią próbę nuklearną i testy rakietowe prowadzone przez reżim Kim Dzong Una. Politycy z Południa mają nadzieję, że w obawie o swoje życie, przywódcy z Północy będą bardziej skorzy do ustępstw i przestaną balansować na krawędzi wojny nuklearnej.

Poprzednią próbę zabicia północnokoreańskiego przywódcy Seul podjął ponad pół wieku temu. Wtedy zakończyło się to kompromitującym niepowodzeniem. Przeszkoleni więźniowie mieli zabić Kim Ir Sena, dziadka Kim Dzong Una, ale tajna operacja zakończyła się buntem skazańców w mundurach i bratobójczą rzezią, którą Seul przez dekady wstydliwie ukrywał.

Zaskakujący jest fakt ujawnienia przygotowań do zabicia Kim Dzong Una. Pokazuje to, że Seul nie tyle chce po cichu usunąć północnokoreańskiego przywódcę, co zastraszyć go i wpłynąć na jego działania zmuszając do zadbania o życie swoje i jego bliskich. Oczywiście, żeby taka polityka poskutkowała to groźba musi być realna.

Były już trucizny, rakiety, a nawet bomby w cygarach

"Dekapitacja", czyli próba pozbawienia wroga dowództwa, nie jest niczym nowym w historii wojen, jednak skuteczne próby usunięcia przywódców należą do rzadkości. Częściej stają się pożywką teorii spiskowych i kanwą porywających opowieści szpiegowskich. Wojnę z Irakiem w 2003 r. rozpoczęło bombardowanie pałaców prezydenta Saddama Husseina. Iracki przywódca przeżył, ukrywał się przez pół roku i dopiero trzy lata później został osądzony i powieszony.

Do legendy przeszły podejmowane przez CIA próby zgładzenia Fidela Castro na Kubie. Nie wiadomo, czy komunistyczny przywódca porzucił zgubny nałóg palenia, bo zrozumiał jego szkodliwość, czy dlatego, że Amerykanie kilkakrotnie truli i ukrywali bomby w jego ulubionych cygarach. Próbowali też go zastrzelić i wysadzić w powietrze. Wszystko na nic. Fidel Castro zmarł z przyczyn naturalnych w ubiegłym roku w wieku 90 lat.

Kilka żyć terrorystów

Zamachy na życie przywódców są nieodłącznym elementem walki z organizacjami terrorystycznymi. Izraelczycy od dawna stosują taktykę selektywnej eliminacji, targeted killing. Jahię Ajasza, kluczowego konstruktora bomb dla palestyńskiego Hamasu zabili bombą ukrytą w telefonie komórkowym. Przykutego do wózka inwalidzkiego, duchowego przywódcę tej organizacji, szejka Jasina dosięgła rakieta. Liderowi Hamasu Khaledowi Mashalowi agenci Mosadu wstrzyknęli truciznę do ucha na ulicy w stolicy Jordanii. Zamach się jednak nie udał, bo musieli podać mu odtrutkę w zamian za uwolnienie zabójców złapanych przez policję.

Obserwując doniesienia o "udanych" atakach na życie przywódców ISIS czy Al Kaidy można odnieść wrażenie, że każdy z nich ma więcej niż jedno życie. Nie tylko Osama Bin Laden latami unikał śmierci, ale kilkakrotnie informowano o śmierci Abu Musaba al Zarkawiego, dowódcy Al Kaidy w Iraku, aż ostatecznie dosięgły go bomby lotnicze. Kilkakrotnie "ginął" też lider ISIS Abu Bakr al Baghdadi i wiele wskazuje na to, że ostatecznie pożegnał się z życiem na początku tego roku. Listę udanych i nieudanych prób "dekapitacji" można ciągnąć niemal w nieskończoność.

Strach gwarantuje spokój

W przypadku Korei Północnej istotne są dwa pytania. Po pierwsze, czy zabicie Kim Dzong Una jest praktycznie możliwe, a po drugie, czy udany zamach uchroni Półwysep Koreański przed wojną. Odpowiedź na jedno i drugie pytanie brzmi tak samo – to skomplikowane. Nie ma ani gwarancji zabicia Kima ani tego, że usunięcie przywódcy spowoduje pokojowy rozpad komunistycznego reżimu. Na pewno lider Północy jest dobrze chroniony, a zabójcom z Północy będzie bardzo trudno do niego dotrzeć. Z kolei konsekwencje niepowodzenia mogą być katastrofalne.

Stabilność Półwyspu Koreańskiego gwarantuje obawa przed koszmarem wojny. To równowaga strachu przypominająca Zimną Wojnę. Z punktu widzenia świata zewnętrznego, ryzyko związane ze zniszczeniem reżimu w Pjongjangu jest znacznie większe niż koszty ustępstw. To rozgrywka racjonalnych graczy działających w otoczeniu często absurdalnych dekoracji.

Na razie ta skomplikowana gra toczy się dalej, a południowokoreańska "jednostka dekapitacyjna" jest jej częścią. Odpowiedzią na podnoszenie stawki przez Kim Dzong Una jest zagranie przez Seul kartą osobistego bezpieczeństwa lidera z Północy. Udana próba nuklearna i zakończone sukcesem testy rakiet podbijają cenę spokoju. Jednak w pewnej chwili ktoś może dojść do wniosku, że ryzyko kontynuacji rozgrywki jest zbyt wielkie, a konfrontacja ograniczy straty, nawet jeżeli ofiary będą liczone w setkach tysięcy. Wtedy zrobi się naprawdę niebezpiecznie.

kim dzong unterroryzmzamach
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (166)