Korea Południowa ostrzega przed widmem nowego głodu w Korei Północnej. Również ornitolodzy mają swoje podejrzenia
• Korea Płd. ostrzega przed nową klęską głodu w Korei Płn.
• Międzynarodowe sankcje zaczynają być odczuwalne
• Media Korei Płn. niedawno wspomniały o głodzie z lat 90.
• Ornitolodzy ostrzegają, że nawet migrujące sępy omijają Koreę Płn.
• Mogą to być oznaki potencjalnej katastrofy
• W Pjongjang szczególnie uderzyły sankcje Pekinu
• Chiny w przeszłości "luźno" podchodziły do ich przestrzegania
• Jeśli Pekin je utrzyma, może poważnie ugodzić w stabilność reżimu
W poniedziałek południowokoreańska agencja Yonhap doniosła o potencjalnej klęsce głodu, która wkrótce może znowu nawiedzić Koreę Północną.
Głód i "żmudny marsz" się powtórzy?
Południowokoreańscy dziennikarze, analizujący przekazy prasowe w reżimowej prasie sąsiada, znaleźli w "Rodong Sinmum" wzmiankę o kolejnym "żmudnym marszu", przed którym ostrzega Koreę Północną największy partyjny dziennik. Mianem "żmudnego marszu" dyktatura określa o wielki głód z lat 90. ubiegłego wieku, w którym według różnych badań zginęło co najmniej 330 tys. osób, choć są i szacunki mówiące o nawet 3 mln.
Tym razem głodowy eufemizm padł w kontekście potencjalnych trudności, związanych z nałożeniem kolejnych sankcji po styczniowej próbie jądrowej. Są one zgodnie ocenianie jako najbardziej dotkliwe z dotychczasowych obostrzeń nałożonych na Koreę Północną przez międzynarodową społeczność. Właśnie dlatego gazeta nawoływała do zwarcia szyków wokół Kim Dzong Una przed majowym kongresem partyjnym, podkreślając, że droga rewolucji nigdy nie jest łatwa. "Nawet jeśli poświęcimy własne życia, powinniśmy nadal okazywać lojalność wobec naszego lidera, Kim Dzong Una, aż po kres naszych istnień" - można było przeczytać w "Rodong Sinmun".
Sankcje inne niż dotychczas
Serwis Daily NK, który ma w Korei Północnej sieć informatorów, bacznie przygląda się pierwszym skutkom sankcji ONZ. Według zebranych relacji, największym zaskoczeniem było zatrzymywanie transportów surowców mineralnych na granicy z Chinami z dniem 1 marca. Jeśli Pekin będzie nadal restrykcyjnie wdrażał sankcje, może wówczas zadać potężny cios gospodarce komunistycznego kraju. Aż 10 proc. rocznego PKB Korei Północnej pochodzi z wydobycia węgla i jego importu do większego sąsiada, z którym Pjongjang dokonuje aż 70 proc. swojej wymiany handlowej.
Informacje o embargo szybko rozeszły się nie tylko wśród biznesowej wierchuszki, ściśle powiązanej z partią i wojskiem, ale także pośród handlarzy niższego szczebla, którzy zarabiali na produktach przywożonych z Chin. - Wieści o nowej rezolucji z sankcjami ONZ, które zostały przegłosowane jednogłośnie, rozprzestrzeniają się za pośrednictwem telefonów komórkowych jak pożar. W przeszłości ludzie w Korei Północnej nieszczególnie interesowali się sankcjami, ale teraz wyrażają obawy, że "tym razem sprawy będą się miały inaczej" - mówiło anonimowe źródło z serwisowi Daily NK.
Pojawiły się - na razie nieuzasadnione - plotki o zamknięciu chińskiej granicy również dla eksportu innych dobór do Pekinu. Zostały spotęgowane przez pojawienie się rarytasów na rodzimych rynkach, które z uwagi na dokładne kontrole i drobiazgowe procedury zostały wstrzymane na granicy. - Kawior, ikra jeżowca morskiego, kraby wełnistoszczypce, krewetki, orzechy piniowe, paproć jadalna, solone gąski sosnowe kiedyś były uznawane za produkty wyłącznie eksportowe, ale teraz są łatwe do znalezienia - mówiło inne źródło, dodając, że dobra są powszechnie postrzegane jako "cofnięte z granicy", ale na razie ich ceny i tak są zbyt wysokie dla mieszkańców Korei Północnej.
Ostatnie doniesienia z Korei Północnej mówią jednak, że początkowa panika przygasa. Dzieje się tak głównie za sprawą stabilnych cen, zauważalnych podwyżek i utrzymania zbliżonego czarnorynkowego kursu dolara względem wona. Specjalista ds. Półwyspu Koreańskiego, Stephan Haggard, na łamach bloga North Korea Economy Watch, skupiającego się na gospodarce kraju Kimów, ocenia, że sankcje będą odczuwalne dopiero na początku maja. Pod warunkiem, że nadal będą godziły w górnictwo, import minerałów i będą przestrzegane przez Chiny. Zdaniem eksperta, najważniejszym wskaźnikiem reperkusji będą ewentualne wahania czarnorynkowego kursu walut.
Wielu specjalistów podaje w wątpliwość długofalowe zaangażowanie Pekinu w sankcje. Mogłoby ono uderzać w samą stabilność reżimu, a ostatnią rzeczą, o jakiej marzą Chiny, są wielomilionowe rzesze uciekinierów z Korei Północnej.
Sytuacja jest na tyle poważna, iż spekuluje się, że Kim Dzong Un zamierza na majowym kongresie wprowadzić coś, czego Korea Północna nie widziała od 42 lat - system podatkowy. O tym, jak odległa jest koncepcja podatków dla przeciętnego Koreańczyka z Północy, mówiła w ubiegłym roku w wywiadzie dla WP nauczycielka, która miała okazję uczyć w jednej z tamtejszej szkół. - Podatek dochodowy był w zasadzie nie do wytłumaczenia. Byli nauczeni, że wszystko jest za darmo dzięki Wielkiemu Przywódcy, więc podatek nie miał dla nich żadnego sensu. Reżim Korei Północnej od dziecka wpaja obywatelom, że wszystko jest na łasce lidera - opowiadała Suki Kim o swoich uczniach.
Nawet sępy omijają Koreę Północną
Doniesienia o podupadającej gospodarce i embargu na handel minerałami niebezpiecznie zbiegły się w czasie z informacjami Instytut Ekologii i Środowiska Korei, który stwierdził niedawno, że w Korei Północnej może brakować żywności. Na dowód naukowcy podali wyniki badań... ścieżek migracyjnych sępów kasztanowatych. Pod lupę wzięto szlaki z ostatnich pięciu lat.
Podróż tych ptaków to tradycyjnie pętla, wykonywana od kwietnia do listopada, która zaczyna się w Korei Południowej, zawraca w Mongolii, gdzie sępy się rozmnażają, by znów skończyć się w prowincji Gyeongsang Południowy, w Korei Południowej, gdzie zimuje populacja ptaków. Trasa wędrówki liczy około 1,7 tys. kilometrów, a zwierzęta zwykle migrują w te same miejsca i pokonują podobne trasy.
Naukowcy, analizując dane z nadajników GPS z ostatnich pięciu lat, ustalili, że sępy kasztanowate nawet przez kilkanaście dni "żerują" w Chinach, robiąc zapasy przed podróżą przez Półwysep Koreański. Ptaki nie zatrzymują się na dłużej w Korei Północnej i - zdaniem jednego z ornitologów - wynika to z trudności zdobycia pożywienia w tym kraju. - Sępy nie były w stanie znaleźć zwierzęcych zwłok, które są ich głównym źródłem pożywienia - mówił na łamach "Korea Joongang Daily".
Ornitolodzy zaznaczają także, że z racji specyfiki lotu sępów (szybowanie, a nie lot dzięki poruszaniu skrzydłami) ptaki te muszą przemieszczać się nad ziemią i nie mogą polecieć do Korei Południowej bezpośrednio z Chin, ponieważ nad wodą nie ma odpowiednich kominów termicznych, które umożliwiają szybowanie. To ograniczenie wymusza więc przelot nad Koreą Północną.
Ekologiczna ruina
O kryzysie środowiska naturalnego na Północny mówi się od lat 80. ubiegłego wieku. Ekologiczna katastrofa była zresztą częściowo odpowiedzialna za falę głodu lat 90., gdy wielkie powodzie zalały pola uprawne i spichlerze. Skala powodzi została spotęgowana przez masową wycinkę drzew i całościowe spustoszenie środowiska przez ludzi, którzy masowo czerpali z natury w obliczu niedostatków, wynikających z kryzysu ekonomicznego. Intensywność wyrębu w tym okresie była tak duża, że w kolejnych latach przeprowadzano masowe akcje zalesiania, ale wiele wskazuje na to, że areał leśny w Korei Północnej i tak jest dziś mniejszy niż kiedykolwiek w historii.
Według North Korea Economy Watch, w Korei Północnej jest dziś około 500 tys. km2 lasów, podczas gdy na początku lat 90. Było ich jeszcze 825 tys. km2. Ich powierzchnia maleje z roku na rok - Dane Banku Światowego mówią o 40-procentowym spadku od 1990 roku do 2015. Z kolei pomiędzy rokiem 1970 a 1990 ubyło 17 proc. lasów. To pokazuje, że trend jest nie tylko długoletni, ale również się nasila.
W 2013 roku dr Margaret Palmer z amerykańskiego Uniwersytetu w Maryland odwiedziła Koreę Północną i to, co zobaczyła, przeszło jej najgorsze oczekiwania. Specjalistka od ekosystemów była zszokowana brakiem życia i pustką krajobrazową. - Poszliśmy do parku narodowego, gdzie widzieliśmy może jednego albo dwa ptaki, ale poza tym brak jakichkolwiek dzikich zwierząt - mówiła dr Palmer dla internetowego serwisu amerykańskiej telewizji publicznej.
Wtórował jej specjalista od gleb i rolnictwa, Joris van der Kamp z Holandii. - Krajobraz jest w zasadzie martwy. To trudne warunki do życia i przetrwania. Na ziemi nie ma gałęzi. Wszystko jest zbierane jako jedzenie dla ludzi lub zwierząt albo jako opał, prawie nic nie zostaje na glebie. Widzieliśmy ludzi, którzy wydłubywali glinę z nadrzecznych rejonów skutych lodem i ogrzewali swoje dłonie koło małych ognisk przy drogach, gdzie palili niewielkie ilości odpadów organicznych, które byli w stanie znaleźć - mówił naukowiec.
O niespotykanej nigdzie indziej eksploatacji przyrody, pisała także Barbara Demick, autora książki "Światu nie mamy czego zazdrościć", traktującej o życiu zwykłych Koreańczyków z Północy. Według jej obserwacji, brak dużych populacji ptaków i niewielkich zwierząt, np. żab, jest bezpośrednim skutkiem wydarzeń z lat 90. Głodni ludzie po prostu przetrzebili pogłowie większości dzikich gatunków.
Czy pod wpływem nowych sankcji Zachodu, kryzysu gospodarczego i nieprzerwanej degradacji środowiska naturalnego głód sprzed lat może się powtórzyć? Wiele może zależeć od zaplanowanego na przyszły miesiąc kongresu Partii Pracy Korei, na którym Kim Dzong Un wyznaczy kierunki polityki na kolejne lata, a nawet dekady. Ostatni tego typu miał miejsce aż 36 lat temu.