Korea Północna ukradła tajne plany wojenne Seulu i Waszyngtonu. Tego jeszcze nie było
Północnokoreańscy hakerzy włamali się do wewnętrznej sieci ministerstwa obrony Korei Południowej i wykradli ponad 200 gigabajtów najwrażliwszych danych. Wynika z nich m.in. że Seul wraz USA mieli plan zabicia władz reżimu w Pjongjangu. - To ogromna porażka - komentuje ekspert.
Kiedy Donald Trump ostrzegał, że Ameryka ma szereg "opcji militarnych" do rozwiązania problemu Korei Północnej, Kim Dzong Un mógł wiedzieć dokładnie, co amerykański prezydent miał na myśli. Jak podało południowokoreańskie ministerstwo obrony w odpowiedzi na interpelację opozycji, jego wewnętrzna sieć została w zeszłym roku zinfiltrowana przez hakerów z Północy, którym udało się wykraść 235 gigabajtów ściśle tajnych danych.
Co ukradli włamywacze? Wśród dziesiątek tysięcy dokumentów był m.in. OPLAN 2015, opracowany w 2015 roku amerykańsko-koreański plan ewentualnościowy na wypadek wojny z Koreą Północną na pełną skalę. Inny wykradziony plan, OPLAN 3100, opisywał reakcję na lokalną prowokację ze strony reżimu lub infiltrację przez północnokoreańskich komandosów. Być może najciekawszy dokument to plan ewentualnościowy podający szczegóły zakładanej reakcji na "nagłą zmianę w Korei Północnej" lub "poważną prowokację" ze strony reżimu. Plan nastawiony jest na błyskawiczne działania i minimalizację szkód dla Południa poprzez precyzyjne uderzenia "dekapitujące", obliczone na wyeliminowanie przedstawicieli najwyższych władz w Pjongjangu.
Wśród innych ukradzionych dokumentów, są też i takie zawierające szczegółowe informacje na temat południowokoreańskich instalacji wojskowych, elektrowni a także kluczowych dowódców północnokoreańskiej i amerykańskiej armii.
- To nie pierwszy przypadek spektakularnego ataku hakerów z Korei Północnej, ale pierwszy na taką skalę i dotyczący tak ważnych danych. To na pewno wielka porażka dla Korei Południowej - mówi WP dr Nicolas Levi, ekspert Centrum Studiów Polska-Azja. - Ale podejrzewam, że Seul miał swój cel w tym, że ujawnił to włamanie. W ten sposób chciał zwrócić uwagę świata na to, z jakim reżimem mamy do czynienia - dodaje.
Koreańczycy gotowi na wszystko
Jak wyjaśnia, fakt posiadania przez Seul planów "dekapitacji" reżimu z północy nie jest zaskakujący.
- W Korei Południowej istnieje cała administracja poświęcona Korei Północnej, wraz z władzami poszczególnych regionów, gotowymi do objęcia kontroli w razie potrzeby. Dlatego pod kątem planów oni są bardzo dobrze przygotowani. Tylko że te plany istnieją jedynie na papierze - mówi Levi.
Informacje o wykradzionych planach zabicia przywódców Korei Północnej wychodzą na jaw tuż po tym, jak Kim Dzong Una oskarżył Amerykanów o próbę zabicia go. Według reżimu w Pjongjangu, za nieudanym zamachem stała CIA, która do czynu miała użyć agenta o imieniu Kim.
"W maju tego roku In May, grupa haniebnych terrorystów zinfiltrowała nasz kraj na rozkaz Centralnej Agencji Wywiadowczej USA i południowokoreańskiej marionetkowej Słuzby Wywiadowczej, która miała na celu wykonanie (...) aktu terroru przeciwko naszej siedzibie głównej przy użyciu bilogicznej i chemicznej została załapana i zdemaskowana" - napisała w oświadczeniu północnokoreańska agencja KCNA.
Nie jest to pierwsze tego typu oskarżenie. Wcześniej reżim wielokrotnie zarzucał, że Waszyngton planuje uderzenie bronią biologiczną i chemiczną w ramach operacji "Jowisz", mającej zdetronizować Kim Dzong Una.
Opcja nuklearna?
Operacja wymierzona we władze reżimu może wydawać się najbezpieczniejszym siłowym rozwiązaniem zagrożenia z Korei Północnej. Problem jednak w tym, że w zamkniętym i kontrolowanym społeczeństwie jest to technicznie bardzo trudne, a ponadto nie daje gwarancji, że nowe władze zmienią kurs poprzedników. Niektórzy eksperci spodziewają się, ze w Waszyngtonie coraz przychylniejszym okiem patrzy na opcję uprzedzającego uderzenia jądrowego, przeprowadzonego za pomocą znaczącej liczby głowic nuklearnych o ograniczonej mocy.
"Taki nagły przytłaczający i niszczycielski atak byłby jedynym sposobem usunięcia militarnego i nuklearnego zagrożenia ze strony Korei Północnej za jednym ruchem" - napisał na portalu "War on the Rocks" gen. David Barno, emerytowany dowódca US Army. "To może wydawać się atrakcyjną opcją wojskową dla prezydenta, który przysiągł zakończyć północnokoreańskie zagrożenie nuklearne raz na zawsze" - dodał. Ale dodał natychmiast, że skutki takiego ruchu byłyby katastrofalne: nie tylko ze względu na miliony ofiar cywilnych, ale i konsekwencje polityczne, w tym konflikt między USA i Chinami.
"Polityczne, gospodarcze i moralne konsekwencje byłyby tak druzgocące, że ciężko byłoby potem zrozumieć dlaczego komukolwiek wydawało się, że to był dobry pomysł" - podsumował były wojskowy.