Korea Północna: robotnicy nie dostali wypłat. Zniszczyli dom szefa
Kim Dzong Un pozbawił północnokoreańskich robotników pracujących na zagranicznych budowach regularnego wynagrodzenia. Wypłatę dostają dopiero po powrocie. Wykorzystując sytuację, kierownik jednej z firm budowlanych działających na ternie Rosji, miał przywłaszczyć sobie wynagrodzenia pracowników. Po powrocie do kraju Koreańczyk zastał swój dom w zgliszczach.
Urzędnik, który pracował w północnokoreańskiej firmie budowlanej na terenie Rosji, jest obecnie uwikłany w konflikt z pracownikami. Spór dotyczy niewypłaconych wynagrodzeń - podaje południowokoreański serwis Daily NK, powołując się na anonimowe źródło w Pjongjangu.
Mężczyzna o nazwisku Kim, który stosował się do wprowadzonej w 2012 r. polityki zatrzymywania wynagrodzeń swoich pracowników do czasu powrotu do domu, postanowił pójść o krok dalej. Kiedy kontrakt dobiegał końca wciąż odkładał płatności. Ostatecznie, wrócił do Pjongjangu nie zapłaciwszy pracownikom ani gorsza. Robotnicy odszukali go w stolicy i zaczęli domagać się wypłacenia należnych pieniędzy.
- Dom Kima w Mangyongdae został całkowicie zniszczony. Zamiast wrócić do swoich domów, pracownicy udali się do domu Kima i wywołali ogromne zamieszanie. Okradli jego dom, próbując szantażem zmusić go do wypłacenia zaległych pensji, nawet jeśli musiałby w tym celu sprzedać swój dom - powiedział anonimowy informator.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Rrzucili się na pomoc. Dramatyczny moment akcji ratunkowej na Podlasiu
- Kim twierdzi, że przekazał księgę rachunkową i wszystkie pieniądze następnemu kierownikowi [w Rosji], ale wiele osób podejrzewa, że zamiast tego zatrzymał wynagrodzenie pracowników dla siebie - dodało źródło. Daily NK podaje, że żona kierownika budowy podczas awantury z byłymi pracownikami zemdlała z szoku. Źródło w Pjongjangu poinformowało serwis, że Kim podobno zdecydował się na sprzedaż domu.
Lokalne władze i organy ścigania umywają ręce. Swoją bierność usprawiedliwiają konfliktem między prywatnymi osobami, z którym urzędy nie ma nic wspólnego. Sprawa oburzyła miejscowych. Mieszkańcy skrytykowali postawę władzy i uznali, że urzędnicy z obojętnością "przyglądają się kapitalistycznemu spektaklowi". - Ludzie mówią, że ten incydent jest "wyraźnie kapitalistyczny" i "trzeba aresztować ludzi, którzy działają w ten sposób". Biura sąsiedzkie i lokalna policja są świadome tego, co się wydarzyło. Jednak twierdzą, że to konflikt między jednostkami, a nie sprawa, w której powinni interweniować urzędnicy państwowi - przekazał anonimowy informator.
Źródło: Daily NK