Koniec "miodowego roku" rządów Tuska?
Partia Donalda Tuska rocznicę zwycięskich wyborów będzie świętować w obliczu sondażowego tąpnięcia. Po raz pierwszy od roku jej notowania spadają poniżej 40%. Lech Kaczyński i jego orszak też nie mają powodów do zadowolenia. Okazuje się że gruzińska eskapada i twarde pohukiwanie na rosyjskiego niedźwiedzia, nie spowodowały choćby minimalnego przyrostu sympatii. W sondażach prezydenta - jak na Wiśle w czasie suszy - wciąż stan dolny strefy stanów niskich.
To może być początek końca miodowego roku rządów Tuska. Do tej pory "spokój, szacunek, budowanie" wystarczały. Gabinet, który na rozszalałe wody naszego politycznego morza, wylał parę beczek oliwy, był - choćby za samo uspokojenie nastrojów - wielbiony, a przynajmniej doceniany. Teraz być może "coś pęka, coś się kończy". Polacy oczekują śmiałych projektów, łakną namacalnych dowodów na to, że fakt zagłosowania na Platformę przynosi wymierne efekty. Zamiast tego dostają rząd wciąż tak samo uśmiechnięty, ale cały czas, nie tryskający pomysłami, co zrobić by "żyło się lepiej. Wszystkim". Jeśli dołożyć do tego minorowe przewidywania gospodarczego spowolnienia i pojawiające się co jakiś czas dowody na to, że żadna władza nie jest teflonowa na pokusy nepotyzmu - można by ryzykować twierdzenie, że teraz będzie już tylko gorzej. Tyle, ze wobec słabości opozycji byłoby to twierdzenie zdecydowanie nazbyt śmiałe.
Są tacy, którzy twierdzą, że taktyka i strategia Jarosława Kaczyńskiego, jest tak genialna, że mało kto, potrafi ja ogarnąć swym umysłem. Że genialna - można dyskutować, że mało kto ją rozumie - to prawda. O ile jeszcze utrzymywanie parlamentarnego wrzenia, robienie Rejtana w obronie Ziobry, pohukiwania na konferencjach prasowych - są dość czytelną próbą zademonstrowania, że PiS żyje, ma się dobrze i nie zamierza rządowi pobłażać, to inne krucjaty wdają się być kompletną aberracją. Po co np. Jarosławowi Kaczyńskiemu walka z TVN-em? Pytam nie dlatego, że chlubię się związkami z tą stacją, ale naprawdę mam poczucie, że dla przeciętnego wyborcy takie zachowania pachną szaleństwem i starym, niedobrym, wiecznie obrażającym się PiS-em. Podobnie jest z potyczkami z Lechem Wałęsą. To prawda, że były ex-prezydent braci nie rozpieszcza, ale zupełnie spokojnie można by spuścić na to zasłonę milczenia, miast co i rusz odgryzać się i wbijać mu szpile. Takie wojenki sprawiają, że w obliczu wyboru "spokojna Platforma"
kontra "walczący PiS", Polacy wciąż stawiają i stawiać pewnie będą na partię Donalda Tuska.
O ile jednak sondażowe wyniki poparcia partyjnego i rządowego są tylko ostrzegawczym sygnałem dla koalicji, to naprawdę przygnębiony po ich lekturze powinien być dwór prezydencki. Zachwyty speców od politycznego marketingu i przekonywanie że "Lech Kaczyński wreszcie znalazł swą narrację" miały najwyraźniej bardzo ograniczony zasięg. Prezydent latał do Gruzji, grzmiał na wiecach, groził pięścią Rosji, walczył o tarczę, dwoił się i troił medialnie, a na deser rozstał się z Anną Fotygą i... nic. Polacy wciąż go nie kochają, a ponieważ do ratowania prezydenckiego wizerunku użyto już wielu Wunderwaffe (na czele z Michałem Kamińskim w roli sondażowego cudotwórcy), coraz trudniej wyobrazić sobie coś, co sprawi, że Lech Kaczyński wywalczy reelekcję.
Konrad Piasecki specjalnie dla Wirtualnej Polski