Kolejny sukces Andrzeja Dudy i PiS? To iluzja "wstawania z kolan"
Nasza polityka zagraniczna to pasmo sukcesów? Taki komunikat płynie po raz kolejny z Nowego Jorku, gdzie obywa się Zgromadzenie Ogólne ONZ. TVP Info od rana mówi o "znaczącym przemówieniu prezydenta". Problem w tym, że to udawany sukces, iluzja "wstawania z kolan".
"72. Sesja Zgromadzenia Ogólnego Organizacji Narodów Zjednoczonych". Brzmi jak najnudniejsza rzecz na świecie i w istocie nią jest. To doroczne spotkanie przywódców krajów świata (chyba, że komuś nie chce się przyjechać, jak prezydentom Rosji czy Chin). Rozmawia się tam o tym jak uczynić świat lepszym i jak zreformować mało efektywne ONZ. A rok później powtarza się to samo.
Andrzej Duda w ONZ
Jedynym realnym efektem jest możliwość zrobienia sobie pamiątkowego zdjęcia z prezydentem USA i załatwienie kilku spotkań bilateralnych bez konieczności jechania do kraju rozmówcy. Ale w tym roku Andrzej Duda spotkał się z prezydentami Ukrainy i Litwy, co można było załatwić bez jeżdżenia do Nowego Jorku. Przy okazji Kancelaria Prezydenta zaliczyła wpadkę, bo na swojej oficjalnej stronie poinformowała o spotkaniu z przywódcą Łotwy.
Sukces? Tak jakby
W swoim przemówieniu prezydent Duda chwalił się przede wszystkim wejściem Polski do Rady Bezpieczeństwa ONZ. - Wybór Polski na niestałego członka Rady Bezpieczeństwa na lata 2018-2019 odzwierciedla rosnący potencjał i zaangażowanie mojego kraju na rzecz zapewnienia międzynarodowego pokoju i bezpieczeństwa - powiedział prezydent.
To tylko powtórzenie tego, co słyszymy od niemal dwóch lat, kiedy Polska zaczęła starać się o wejście do RB ONZ. Rzeczywiście, to ważny organ, dużo bardziej aktywny niż Zgromadzenie Ogólne ONZ. Ale de facto rządzi tam pięcioro stałych członków, którym przysługuje prawo weta. Głos Polski będzie w tym gronie słyszalny, ale w żadnym stopniu nie będzie decydujący.
Dwie łyżki dziegciu
Narrację PiS mogą zepsuć jeszcze dwa mało eksponowane fakty. Po pierwsze miejsce w RB ONZ nam się należy. "Nam", czyli Europie Wschodniej - zgodnie z zasadami w każdej kadencji nasz region ma jedno miejsce (Europa Zachodnia ma 2, a Afryka i Azja po 5). Więc aby zostać członkiem Rady na dwuletnią kadencję nie musimy pokonać wszystkich ponad 190 krajów członkowskich ONZ, tylko w pretendentów z naszego regionu.
Z reguły odbywa się to na zasadzie porozumienia: Bułgaria zrezygnowała z kandydowania, by zrobić miejsce Polsce, a za dwa lata Polska poprze starania Bułgarii. Na tej zasadzie kolejne kraje co kilka-kilkanaście lat wchodzą do Rady Bezpieczeństwa. Polska ostatni raz została do niej wybrana w 1997 roku. Dotychczas nasz przedstawiciel zasiadał w niej pięciokrotnie przez w sumie 9 lat.
Za Mali i Litwą
W 2015 roku, kiedy Andrzej Duda zadebiutował w ONZ jako prezydent Polski, prawica wpadła w euforię. Po pierwsze dlatego, że Andrzej Duda przemawiał na samym początku, tuż po prezydencie USA Baracku Obamie. Przekonywano, że to dowód na "wstawanie z kolan". - ONZ to największa platforma współpracy, dialogu na świecie. Każdy prezydent musi tam zaistnieć, musi się pokazać. Nasz pokazuje się w bardzo dobrym momencie, bo tuż po wystąpieniu prezydenta Obamy, a przed wystąpieniem prezydentów Chin i Rosji, więc na pewno to zainteresowanie skupił też na sobie - mówił wówczas Witold Waszczykowski słuchaczom Radia Maryja.
W istocie kolejność przemówień nie oddaje ważności krajów w światowej układance. Ale jeśli jednak mielibyśmy przyjąć to kryterium (przypominam, zaproponowane przez zwolenników rządu), to jaki wniosek wyciągnąć z tegorocznej kolejności? Prezydent Duda przemawiał w popołudniowej sesji, jako 21. mówca. Przed nim nie tylko prezydent Mali, ale też nasi mniejsi sąsiedzi: Litwa, Czechy i Słowacja.
Z dala od Donalda
Dwa lata temu kolejnym dowodem na rosnącą potęgę było usadzenie Andrzeja Dudy przy stole z Barackiem Obamą i Władimirem Putinem. W tym roku podczas oficjalnego lunchu prezydent Duda nie siedział przy stoliku swojego przyjaciela Donalda Trumpa. Polskiego prezydenta można wypatrzyć w ostatnich sekundach tego filmu zamieszczonego na stronie ONZ. Znowu - w 2015 roku robienie z tego symbolu było głupotą, ale jeśli przyjąć to kryterium, czy właśnie obserwujemy upadek pozycji zagranicznej Polski?
Podobny festiwal propagandy obserwowaliśmy podczas wizyty wicepremiera Mateusza Morawieckiego na szczycie ministrów G20. Bo gospodarka Polski jest zbyt mała, by realnie myśleć o zostaniu członkiem tego ekskluzywnego klubu, a nas zaprosili niemieccy gospodarze spotkania. To oczywiście bardzo pozytywne sygnały, ale jeszcze nie dowody na to, że Polska to międzynarodowe mocarstwo.