Kolejny kraj na krawędzi wojny
Gdy oczy całego świata skupione są na Libii, w kolejnym kraju Bliskiego Wschodu rewolucja puka do drzwi. Zmiany wydają się nieuchronne, a dni prezydenta Ali Abdullaha Saleha policzone. Jemen - ubogie i podzielone państwo - uzależniony jest w tej chwili od pomocy potężnego sąsiada - Arabii Saudyjskiej. W ciągu kilku dni może tam dojść do krwawej wojny domowej. O sytuacji w tym kraju pisze dla Wirtualnej Polski Tomasz Otłowski, analityk Biura Bezpieczeństwa Narodowego.
23.03.2011 | aktual.: 24.03.2011 08:32
W Jemenie, z dala od Libii - która w ostatnich dniach niezwykle skutecznie odciąga uwagę międzynarodowej opinii publicznej od innych "gorących punktów" na obszarze szeroko rozumianego Bliskiego Wschodu - dojrzał właśnie kolejny z regionalnych kryzysów.
Eskalacja sytuacji tym kraju, choć pozornie nagła i zaskakująca, nie powinna jednak dziwić. W gruncie rzeczy, jeśli już coś jest w tym wszystkim dziwnego, to fakt, że Jemen zapłonął dopiero teraz. Kraj, który nieprzerwanie od zjednoczenia w 1990 roku dwóch państw jemeńskich (Północnego i Południowego) cierpiał na chroniczny kryzys polityczny i ekonomiczny, gdzie połowa bardzo młodej populacji nie umie czytać i pisać, a bezrobocie (oficjalne) wynosi niemal 40% - powinien już znacznie wcześniej stać się sceną wydarzeń podobnych do tych z Tunezji czy Egiptu. Niezbyt szczęśliwie dla Jemeńczyków wszystko wskazuje jednak na to, że wydarzenia w ich kraju mogą teraz potoczyć się raczej według scenariusza libijskiego.
Fala, której nie udało się powstrzymać
Obecna odsłona kryzysu w Jemenie tliła się od kilku miesięcy - do pierwszych przejawów społecznego niezadowolenia doszło już wkrótce po wydarzeniach w Tunezji i Egipcie. Prezydentowi Alemu Abdullahowi Salehowi, sprawującemu urząd nieprzerwanie od 21 lat (od 1978 sprawował władzę nad Jemenem Północnym - red.), udało się jednak wówczas nieco uspokoić nastroje szybkimi i doraźnymi działaniami ekonomicznymi, w czym znacząco pomogło bezpośrednie wparcie finansowe sąsiedniej Arabii Saudyjskiej. Nie bez znaczenia były też zapowiedzi reform politycznych i deklaracja prezydenta, że nie będzie kandydować w następnych wyborach prezydenckich.
Niestety, raz rozbudzone antyrządowe nastroje nie dały się już okiełznać i kilkanaście dni temu nastąpiła ponowna eskalacja protestów, tym razem krwawo stłumionych przez siły bezpieczeństwa i "spontanicznie" działających zwolenników reżimu. Wydarzenia w kraju szybko zaczęły toczyć się własnym życiem, coraz bardziej wymykając się spod kontroli władz. Spora w tym zasługa specyfiki struktury społecznej Jemenu, opartej w głównej mierze na tradycyjnym układzie klanowo-plemiennym.
W takim systemie pierwszoplanowym punktem odniesienia dla każdego człowieka jest jego starszyzna plemienna, w dalszej dopiero kolejności władze państwowe, zaś rządzenie krajem sprowadza się do skomplikowanej gry interesów między poszczególnymi klanami. W Afganistanie, Iraku, Libii czy Somalii - wszędzie tam dużą rolę odgrywają różnice interesów poszczególnych plemion, klanów i rodów…
Kryjówka Al-Kaidy i pole bitwy
Sytuację wewnętrzną Jemenu komplikuje też fakt, że jego obszar stał się też już ponad 20 lat temu schronieniem dla Al-Kaidy, w tym jej najbardziej dziś aktywnego i niebezpiecznego odłamu - Al-Kaidy Półwyspu Arabskiego, AQAP. Jakby tego wszystkiego było mało, Jemen stał się też niedawno terenem "gorącej bitwy" w zimnej wojnie między Arabią Saudyjską a Iranem, a szerzej - między sunnitami a szyitami na Bliskim Wschodzie.
Obecnie sytuacja w Jemenie pogarsza się w szybkim tempie i zagraża już nie tylko samym rządom prezydenta Saleha, ale wręcz przyszłości kraju. Jemen ewidentnie przezywa najgłębszy od niemal dwudziestu lat kryzys polityczny, który postawił kraj na krawędzi wojny domowej. Żadne z dotychczasowych przesileń wewnętrznych w historii Jemenu po 1994 roku (kiedy miała miejsce krótka, ale krwawa wojna domowa) nie doprowadził do tak głębokich podziałów w łonie elity rządzącej, nie wspominając już o rozłamie w siłach zbrojnych.
To właśnie sytuacja w armii i jej postawa zadecydują teraz o losach reżimu Saleha, a być może całego kraju. Jeśli bowiem siły zbrojne - ten największy i w istocie jedyny czynnik narodowo- i państwotwórczy w tym kraju plemiennych lojalności i zależności - ulegną ostatecznemu rozkładowi, nic już najpewniej nie uratuje Jemenu. A rozpad armii może być już bardzo bliski. Zarówno wierna prezydentowi (dowodzona przez jego syna) Gwardia Republikańska, jak i zbuntowane jednostki regularnej armii wyprowadziły żołnierzy i ciężki sprzęt na ulice stolicy kraju, Sany. Sytuacja jest napięta i w każdej chwili obie strony mogą rozpocząć otwartą konfrontację, która mogłaby popchnąć kraj na drogę bez odwrotu.
Jedyną szansą dla Jemenu jest w tej sytuacji ingerencja, podjęta ewentualnie przez Arabię Saudyjską - tradycyjnego "rozgrywającego" i protektora państw regionu. Rozwój wydarzeń w Jemenie ma dla Królestwa Saudów kluczowe znaczenie w kontekście ich regionalnej polityki bezpieczeństwa. Choć Rijad nigdy specjalnie nie pałał miłością do Saleha, to jednak perspektywa wybuchu wojny domowej w Jemenie - oznaczającej nieuchronny rozpad tego państwa na zwalczające się koalicje plemion i anarchię w całym regionie - miałaby fatalne skutki geopolityczne dla Saudów.
Dyktator-mniejsze zło?
Z ich perspektywy, ogarnięty chaosem Jemen byłby kolejnym - po targanym szyickimi protestami Bahrajnie - krajem sąsiednim, wymagającym bezpośredniej interwencji militarnej, lub przynajmniej asysty politycznej i finansowej. Z tego punktu widzenia Rijad może potraktować rządy Saleha jako mniejsze zło. Wobec braku realnych następców i groźby chaosu w razie jego obalenia, to właśnie Saleh jest dziś dla Domu Saudów gwarancją względnej stabilności w Jemenie, dającą szanse na trzymanie w ryzach zarówno lokalnych komórek Al-Kaidy, jak i jemeńskich szyitów, wspieranych przez arcywroga Rijadu, Islamską Republikę Iranu.
Ważne w tym kontekście jest i to, że dokładnie taki sam pogląd na rządy Saleha mają Amerykanie, dla których obecne władze w Sanie to może niezbyt idealne rozwiązanie, ale zawsze lepsze od niewiadomej przyszłości. Interwencja Rijadu jest bardzo prawdopodobna, pytanie brzmi tylko, jak daleko posuną się Saudyjczycy w podtrzymywaniu upadającego reżimu? Czy rozważają zaangażowanie militarne, czy też może skupią się na bardziej skutecznych działaniach zakulisowych, w których największą rolę odegrają zasoby finansowe Rijadu, pęczniejące ostatnio wskutek wzrostu cen ropy. Ważną niewiadomą w całej tej układance jest także rola Iranu w kształtowaniu dynamiki jemeńskiej sceny politycznej - czy zasadne są pojawiające się w regionie głosy, że Teheran celowo wpływa destabilizująco na sytuację w Jemenie, aby skomplikować geopolityczne położenie Arabii Saudyjskiej?
Nie można wykluczyć, że zaawansowane działania dyplomatyczne Saudyjczyków są już w toku, a porozumienie o nowym podziale wpływów politycznych i zysków ekonomicznych pomiędzy poszczególnymi jemeńskimi klanami, wraz ze zmianami na szczytach władzy państwa, jest bliskie osiągnięcia. To byłby z pewnością najbardziej pozytywny scenariusz dla Jemenu i regionu, jego realizacja wciąż jest jednak niepewna.
_ Autor jest analitykiem w Biurze Bezpieczeństwa Narodowego. Tezy i opinie zawarte w tekście wyrażają jedynie opinie autora i nie są oficjalnym stanowiskiem BBN._