Kolejny atak na polskich misjonarzy w Rep. Środkowoafrykańskiej. Dramatyczny apel o pomoc
Muzułmańscy rebelianci w Republice Środkowoafrykańskiej zaatakowali misję w miejscowości Ngaoundaye, w której przebywają m. in. Polacy - poinformował portal internetowy stacja7.pl kapucyn, o. Benedykt Pączka. Zaapelował także o pilną pomoc. O. Pączka powiedział że nie może opuścić misji, bo zakonnicy są dla miejscowej ludności "gwarantem" bezpieczeństwa. To reakcja na ofertę polskiego MSZ ewakuacji z kraju ogarniętego konfliktem zbrojnym.
04.02.2014 | aktual.: 04.02.2014 15:10
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Jak powiedział o. Benedykt Pączka, przez całą ostatnią noc słychać było odgłosy strzelaniny, w tym z broni ciężkiej. Misjonarze i misjonarki są pozbawieni pomocy, ale nie chcą zostawić swoich podopiecznych, m. in. sierot i niewidomych.
Tylko w ciągu ostatnich 24 godzin w rezultacie walk między muzułmanami i chrześcijanami w Republice Środkowoafrykańskiej zginęło co najmniej 75 osób.
Kapucyn z Krakowa przebywa na misji z zakonnikiem z Włoch oraz dwoma zakonnikami z RŚA. Towarzyszą im dwie polskie siostry zakonne ze Zgromadzenia Służebnic Matki Dobrego Pasterza oraz świecka wolontariuszka.
- Schroniliśmy się wszyscy w centrum kulturalnym w Ngaoundaye, około kilometra od siedziby naszej misji, ale w nocy sytuacja była dramatyczna. Włoch i miejscowi współbracia pozostali w misji, gdzie zaczęła podchodzić Seleka. Kontakt ze współbraćmi nam się urwał i nie wiedzieliśmy nawet, czy żyją. O pierwszej w nocy dotarli do nas, ale Seleka znów będzie atakować - powiedział o. Pączka, potwierdzając treść wysyłanych wcześniej SMS-ów do dziennikarzy portalu stacja7.pl
Jak mówił, życie zakonników jest od ponad dwóch tygodni zagrożone i są zmuszeni do ucieczek przed bojówką Seleka, uzbrojoną również w ciężką broń. - Przez ten czas jesteśmy w zawieszeniu między misją a schronieniem. A są tu ludzie, którzy potracili bliskich, cały dobytek i domy - powiedział zakonnik.
MSZ nakłania do ewakuacji
MSZ nakłania polskich misjonarzy z Republiki Środkowoafrykańskiej do natychmiastowej ewakuacji. Ministerstwo apeluje do wszystkich polskich obywateli o jak najszybsze opuszczenie tego kraju. Jak mówił rzecznik MSZ Marcin Wojciechowski, resort oferuje zakonnikom ewakuację, bo obecnie to jedyny skuteczny sposób, żeby im pomóc. - Natomiast ze względu na charakter ich pracy, ich powołania, dla nich jest to ostateczność - przyznał Wojciechowski.
O. Pączka pytany, czy zamierza wracać do Polski, odparł, że nie może tego uczynić. - Jesteśmy potrzebni tym ludziom i gwarantem dla nich, że jeśli ktoś o nas myśli, to i oni są bezpieczni. Nasze życie jest ważne, ale życie tych ludzi także. Kto ich obroni? - oświadczył.
Zaapelował o wysłanie patroli wojska w okolicę ich miejscowości, "aby Seleka zobaczyła, że wojsko tam jest".
- Nie chcemy ewakuacji, chcemy ochrony, obrony ludności. Jesteśmy tutaj po to, żeby chronić. Nasza obecność razem z tymi ludźmi jest po to, żeby oni czuli się też trochę bezpieczniej. Jeśli byśmy wyjechali, nie wiem, co tutaj by się wydarzyło - dodał zakonnik w rozmowie z TVN24.
Zobacz zdjęcia: Walki religijne w Republice Środkowoafrykańskiej.
- Boimy się, co się tu wydarzy. Prosimy o modlitwę o siły psychiczne dla nas, aby to przetrwać - dodał.
"To bezlitośni bandyci"
W rozmowie z TVP Info ojciec Benedykt opowiedział o chwilach grozy, jakie w nocy przeżyli misjonarze oraz ich podopieczni. - Napadają, kradną. Ukradli nam dwa samochody, pieniądze i żywność. Misja została ograbiona - powiedział. - Podczas dwóch ataków, które przeżyliśmy 21 i 22 stycznia byli to bezlitośni bandyci - relacjonował misjonarz.
- Chce mi się płakać, gdy widzę uciekające kobiety w ciąży i matki z dziećmi. Wczoraj podczas ataku słyszałem płacz maluchów. Proszę sobie wyobrazić odgłosy wybuchów bomb i jak reagują na to dzieci i bezbronne matki. To są straszne rzeczy tutaj dla nas. Musimy to w jakiś sposób przeżyć, trzymać się razem. Nasze zdanie nie polega na tym, aby uciekać, dbać tylko o siebie, bo mamy pod opieką ludzi, sieroty, niewidomych, wielodzietne rodziny - opowiadał w TVP Info polski zakonnik. Misja za mała, by dostać wsparcie?
W Republice Środkowoafrykańskiej stacjonuje obecnie kontyngent francuski liczący 1600 żołnierzy oraz pięciotysięczna misja stabilizacyjna Unii Afrykańskiej.
Portal stacja7.pl pisze, że o. Benedykt relacjonował, iż we wtorek po raz pierwszy dzwonili do nich Francuzi - dyplomata z konsulatu i wojskowy. Przedstawiciel armii pytał m.in. jak dojechać do misji. Jednak dyplomata dał do zrozumienia, że Ngaoundaye i misja kapucyńska są za małe, by dostać wsparcie.
Jak dowiedziało się Radio ZET, polskie ministerstwo obrony narodowej od rozmawia z francuskim wojskiem w sprawie polskich misjonarzy w Republice Środkowoafrykańskiej. Nie jest wykluczone, że MON poprosi wojsko francuskie, żeby pomogło kapucynom, którzy są na misji w miejscowości Ngaoundaye.
Jak poinformował Jacek Sońta, rzecznik MON, resort "monitoruje w trybie ciągłym sytuację w Republice Środkowoafrykańskiej oraz pozostaje w stałym kontakcie z francuskim Ministerstwem Obrony". Według niego inne instytucje państwowe również utrzymują kontakt z obywatelami polskimi, w tym misjonarzami, znajdującymi się na obszarze ogarniętym konfliktem.
MON podkreśla, że na terenie RŚA nie stacjonuje żaden polski pododdział bojowy. - Od 1 lutego polski kontyngent wojskowy skierowany do wsparcia logistycznego francuskiej operacji Sangaris w Republice Środkowoafrykańskiej, stacjonujący w bazie wojskowej w Orleanie (Francja), osiągnął gotowość do działania. W jego skład wchodzą dwie załogi, personel naziemny oraz jeden samolot transportowy Hercules C-130. Polski udział w tej operacji ma charakter wspierający - zaznaczył Sońta.
Już przed dwoma tygodniami dwie misje w Republice Środkowoafrykańskiej prowadzone przez polskich kapucynów zostały zaatakowane przez partyzantów. Żaden z Polaków nie ucierpiał, ale rannych zostało kilka osób, które schroniły się w misjach. Uzbrojeni napastnicy ostrzelali budynki misji, zażądali oddania telefonów i pieniędzy, a po splądrowaniu pomieszczeń, uciekli w stronę granicy z Czadem.
Muzułmańscy partyzanci z Seleki
Ataku dokonali muzułmańscy partyzanci z koalicji Seleka ("Przymierze"), którzy przed rokiem obalili panującego od 2003 r. prezydenta Francois Bozizego. Ich rządy przerodziły się natychmiast w anarchię i bezprawie. Partyzanci z północy kraju oraz wspierający ich ochotnicy i współwyznawcy z Sudanu i Czadu potraktowali stolicę kraju, Bangi, i jej mieszkańców, w większości chrześcijan, jak podbity kraj.
Jesienią chrześcijanie zaczęli skrzykiwać się w zbrojne milicje, które przystąpiły do odwetu. Na początku grudnia chrześcijańskie milicja wraz z b. żołnierzami Bozize, wciąż śniącego o powrocie do władzy, zaatakowały Bangi, gdzie doszło do pogromu muzułmanów.
Gdy walki zaczęły przeradzać się w wojnę religijną, Francja, obawiając się, że pogromy przybiorą ludobójczą skalę, postanowiła wysłać do Bangi 1,6 tys. żołnierzy, by wspierani przez pięciotysięczne wojska Unii Afrykańskiej rozpędziły bojówki i zaprowadziły spokój.
Swój udział w operacji stabilizacyjnej zapowiedziała również Polska, która oddała do dyspozycji samolot transportowy C-130 Hercules oraz 50 żołnierzy. Na wysłanie misji wojskowej zdecydowała się również Unia Europejska.
Źródło: PAP, TVP Info, Radio ZET, stacja7.pl, TVN24, WP.PL