Kluczowe 30‑45 dni na froncie? "Działania muszą być dobrze przemyślane"
Według szefa sztabu armii USA gen. Marka Milleya, Ukraina ma na kontrofensywę niewiele ponad 30 dni, zanim nadchodzące chłody utrudnią działania bojowe. Czy biorąc pod uwagę obecne wolne postępy ukraińskiego natarcia, jest to w ogóle możliwe? Eksperci są pesymistyczni, choć nie wykluczają niespodzianki.
Wywiad w BBC z generałem Markiem Milleyem, najwyższym rangą amerykańskim dowódcą wywołał spore poruszenie. Wojskowy uważa, że chłody utrudnią siłom ukraińskim manewrowanie, ale "wciąż jest sporo czasu, zapewne około 30 do 45 dni pogody umożliwiającej walkę, więc Ukraińcy jeszcze nie powiedzieli ostatniego słowa".
"Mówiłem na samym początku tej wojny, że to będzie długa, powolna i obfitująca w ofiary śmiertelne walka, i tak też jest" – powiedział Milley w BBC. W jego opinii, ukraińska kontrofensywa postępuje wolniej, niż się spodziewano. Podkreślił jednak, że nadal trwają ciężkie walki, a Ukraińcy stale postępują do przodu.
Wypowiedź szybko spotkała się z ripostą szef wywiadu wojskowego Ukrainy, gen. Kyryło Budanowa. - Kontrofensywa sił ukraińskich będzie kontynuowana także po nadejściu chłodów. Działania bojowe będą się toczyły tak czy inaczej – zapewnił.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Według Edwarda Weinerta, analityka wojny w Ukrainie i pasjonata meteorologicznych danych, w ciągu najbliższych 30-40 dni po stronie Ukrainy na froncie nie szykuje się game changer.
- Kontrofensywa przypomina sytuację z walk w obwodzie chersońskim. Tam powolne, metodyczne niszczenie punktów oporu Rosjan i logistyki spowodowało wycofanie się z Chersonia. Tu ukraińska armia próbuje tego samego. Tylko z tą różnicą, że Rosjanie musieliby się finalnie wycofać na Krym i aż pod Donieck. A to na Kremlu nie wchodzi w rachubę – mówi.
"Ukraina zdaje sobie sprawę z nadchodzącej aury"
Jego zdaniem, jesienna aura zapewne ograniczy ruchy czołgów z obu stron. - Ale nie będzie to miało znaczącego wpływu na przebieg walk. Nie widzimy obecnie pancernych bitew czy zagonów czołgów. Są to raczej pojedyncze rajdy, często rozpoznawcze. Tak też będzie za kilka miesięcy – uważa Weinert.
W opinii gen. Stanisława Kozieja, byłego szefa Biura Bezpieczeństwa Narodowego, Zachód zbyt mechanicznie traktuje warunki geograficzne i meteorologiczne jako kluczowy czynnik rozstrzygający na froncie.
- Wojna, jak wiadomo z historii i przebiegu obecnego konfliktu, toczy się w trudnych warunkach atmosferycznych czy terenowych. Czasami takie warunki ułatwiają zaskoczenie przeciwnika. Nie traktowałbym tak deterministycznie zimy, że ta sprawi na froncie duże kłopoty. Jesienne opady i błota mogą skomplikować prowadzenie działań jednostek pancernych itd. Ale to nie pancerne brygady – jak widzimy obecnie – decydują o postępach ofensywy. To piechota musi rozminować teren i "przegonić" przeciwnika – mówi WP gen. Stanisław Koziej.
I jak podkreśla, Ukraina zdaje sobie sprawę z możliwych trudności wynikających z jesienno-zimowej aury.
- Na pewno w swoich planach operacyjnych uwzględnia takie zmienne pogodowe. Poganianie Ukraińców batem, a w podtekście mówienie: "szybciej z tą ofensywą, bo się skończy lada chwila nasza pomoc" to nie jest dobra metoda. Można rozmawiać z nimi na poziomie sztabu. A nie w taki sposób. A co jeśli pod presją ruszą z kontrą i poniosą dotkliwe straty? Działania na froncie muszą być dobrze przemyślane i zaplanowane z punktu widzenia ukraińskich, a nie zachodnich dowódców – uważa były szef BBN.
Według amerykańskich analityków wojennych Michaela Kofmana i Roba Lee, Ukraińcy osiągnęli pomniejsze sukcesy taktyczne, są blisko przełamania, ale teatr działań zamienił się w okopową walkę o każdą rosyjską pozycję. Kofman i Lee określają taktykę ukraińską jako "ataki na poziomie plutonu lub kompanii", a presję Zachodu wobec Ukrainy jako "fałszywe oczekiwania". Jak informuje portal Defence 24.pl, obaj analitycy krytycznie oceniają sukcesy kontrofensywy, ale usprawiedliwiają Ukraińców faktem, że "Rosjanie lepiej się przygotowali do walki na tym teatrze działań, niż się ktokolwiek spodziewał". A pomoc z Zachodu oceniają jako niewystarczającą do skali operacji.
"Nie tędy droga"
- Widać, że płynności w ukraińskiej ofensywie nie ma. Wiele osób oczekiwało jakiegoś spektakularnego, głębokiego przełamania przynajmniej w jednym lub dwóch punktach rosyjskiej obrony na Zaporożu. To się nie udało. Sztab ukraiński i NATO zapewne brały to pod uwagę – mówi WP Edward Weinert.
I jak dodaje, Ukraina zrezygnowała z kolejnych prób natarcia na skutek dużych strat zachodniego sprzętu.
- Widzieliśmy zniszczone wozy bojowe Bradleye, czy uszkodzone czołgi Leopard. I to wszystko w dość krótkim czasie. Została więc podjęta decyzja, że nie tędy droga, Skuteczniejsze jest nasilenie zniszczeń rosyjskiej artylerii i logistyki. Poza tym Rosjanie na odcinku zaporoskim się skonsolidowali i zaczęli skutecznie kontratakować i wypierać ukraińskie jednostki – komentuje ekspert.
"Pękniecie obrony? Jest taka możliwość"
Z kolei gen. Stanisław Koziej jest przekonany, że w tej ofensywie nie będzie blitzkriegu (błyskawicznego uderzenia – przyp. red.).
- Nie będzie też bitew pancernych podobnych do II wojny światowej. Będą za to nadal starcia precyzyjnej broni dalekiego zasięgu oraz wojny dronów, które "przyduszają do ziemi" wojska pancerne i zmechanizowane. Tempo natarcia nadal będzie niewielkie - ocenia były wojskowy.
Jednak jak dodaje, możliwość pęknięcia rosyjskiej obrony nadal istnieje.
- Podobnie jak w ubiegłym roku pod Charkowem, gdzie Ukraina początkowo "lekko" próbowała Rosjan pogonić, a raptem przerodziło się to w wielką, przestrzenną ofensywę. Na południu z takim manewrem może być ciężko. Rosjanie przygotowali tam mocne pozycje obronne. Szybciej już w innych miejscach frontu. Rosja ma problemy z odwodami i ściąga posiłki z różnych odcinków frontu, więc Ukraina może w innym miejscu to wykorzystać - uważa były szef BBN.
W podobnym tonie wypowiada się Edward Weinert.
- Wydaje mi się, że ukraińska armia nie będzie skupiać się tylko na odcinku zaporoskim. Udało im się osiągnąć postępy pod Bachmutem i w obwodzie donieckim. Dlatego mogą próbować prowadzić ofensywę dalej na szerszym froncie. Próbować naciągać kołdrę na większym obszarze. Tym bardziej że Rosjanie zaczynają już rzucać na front strategiczne rezerwy. Przykładowo wysłali na odcinek zaporoski 25. Armię, która była przeznaczona do ochrony obwodu Ługańskiego w rejonie Kupiańska - mówi nam ekspert.
I jak dodaje, tym, co wsparłoby bardzo mocno Ukrainę, są amerykańskie rakiety ATACMS o zasięgu 300 kilometrów.
- Pojawiły się ostatnio przecieki, że mają być w najbliższym czasie dostarczone. To by mocno zmieniło obraz wojny, siejąc spustoszenie rosyjskich wojsk. Z przyjściem chłodnej aury, ukraińska armia skupi się na niszczeniu logistyki i centrów dowodzenia. Amerykańskie rakiety byłyby bardzo przydatne. Tym bardziej że Rosjanie podobnej broni mają już mało. W dużej mierze zużyli ją do ostrzału na cele cywilne. Ukraina byłaby więc w lepszej sytuacji - podsumowuje Edward Weinert.
Sylwester Ruszkiewicz, dziennikarz Wirtualnej Polski