PolskaKłótnia z wójtem o wjazd na posesję. To może skończyć się źle

Kłótnia z wójtem o wjazd na posesję. To może skończyć się źle

Mieszkaniec jednej z podlaskich wsi od miesięcy spiera się z wójtem o to, kto powinien wykonać podjazd do jego posesji. W efekcie nie tylko nie można na nią wjechać, ale też spór o dwie ciężarówki ziemi może doprowadzić do tragedii: na teren posesji nie byłoby w stanie się dostać choćby pogotowie czy straż pożarna. Mimo to końca kłótni nie widać.

- To jest złośliwość pana wójta - piekli się Andrzej Struczyński, pokazując barierkę zagradzającą wjazd na jego posesję.

Jeszcze na początku zeszłego roku można się tu było dostać bez żadnego problemu. Kłopoty zaczęły się, kiedy władze gminy zdecydowały o remoncie drogi prowadzącej przez wieś. To wtedy zniknął płot okalający posesję, ale też - jak twierdzi pan Andrzej - zniszczono wjazd. Winą za taki stan rzeczy Struczyński obarcza wójta.

- Kiedy razem z komisją przyszedł na odbiór drogi, poprosiłem, by tego nie robili, bo ona nie została dokończona. Przecież nie został wykonany wjazd do nas! Wójt kazał mi odejść, bo stwierdził, że przeszkadzam komisji - opowiada mężczyzna, który złożył w tej sprawie doniesienie do prokuratury.

- Ze złości założono mi tę barierę blokującą wjazd - twierdzi pan Andrzej, który mieszka razem z rodziną: synem i wnukami.

Jedyne dojście do ich domu prowadzi przez stromą skarpę. O tym, że jest ona niebezpieczna, domownicy przekonali się kilka miesięcy temu, gdy ześlizgnęła się z niej wnuczka mężczyzny i trafiła do szpitala. - Dobrze, że przed przebudową drogi udało nam się przywieźć drzewka na podwórko, bo teraz by się to nie udało - nie kryje irytacji pan Andrzej. Jego samochód nie stoi na podwórzu przed domem, bo nie sposób się tam dostać. Zamiast tego mężczyzna parkuje go u szwagra, na sąsiedniej posesji.

- Teraz zostanie mi węgiel na plecach nosić w woreczkach, bo nikt nie wjedzie, żeby go tutaj zdjąć! A jeżeli coś komuś się stanie, to karetka nie będzie mogła wjechać! Tak samo, jeżeli byłby pożar - dodaje pan Andrzej.

Jego obawy potwierdza kierownik Zakładu Bezpieczeństwa Pożarowego Budynków Szkoły Głównej Służby Pożarniczej. - Sytuacja odgrodzenia budynku od drogi publicznej powoduje utrudnienie w działaniu służb ratowniczych, szczególnie pogotowia ratunkowego i straży pożarnej - mówi bryg. Grzegorz Dzień.

Tymczasem okazuje się, że na planach przebudowy drogi wjazd na posesję pana Andrzeja był uwzględniony. - Jeżeli nie zrealizowano tego, co było w projekcie, to jest to samowola. Wójt powinien zapewnić wykonanie robót budowlanych zgodnie ze szkicem - nie ma wątpliwości Jerzy Putkiewicz z Mazowieckiej Izby Inżynierów Budownictwa.

Od wójta gminy Wizna słyszymy tymczasem, że winni całego zamieszania są sami Struczyńscy i to on, wójt, jest w tej sprawie poszkodowany. - Wydaliśmy niepotrzebnie pieniądze na taką barierę, bo gdyby ten człowiek nie rozkopywał terenu gminnego, to ten wjazd by tam był - przekonuje Zbigniew Sokołowski. Tłumaczy, że podczas remontu wjazd funkcjonował, a po wykonaniu nasypu Andrzej Struczyński sam zdemontował bramę - zresztą stojącą w pasie drogowym - a następnie nie zgodził się na podwyższenie podjazdu do drogi na swojej posesji. - Próbowali nam nasypać wjazd bez naszej zgody - odpowiada pan Andrzej.

Wójt przyznaje, że zamontowanie bariery jest następstwem sporu z panem Andrzejem. - Jeśli dobrze pamiętam, to państwo Struczyńscy założyli nam 5 spraw. Urząd jest zarzucany przez nich zapytaniami o rzeczy błahe. To złośliwe - mówi Zbigniew Sokołowski. I zapewnia: - Kilkukrotnie podawałem im rękę! Raz po łokieć, raz po samo ramię!

Struczyński temu zaprzecza. Twierdzi, że wójt nigdy żadnej ugody nie proponował. - Było jedno nasze spotkanie na drodze, kiedy wójt przyszedł na odbiór z komisją - twierdzi pan Andrzej.

Podczas wizyty ekipy UWAGI! nieoczekiwanie wójt zadeklarował, że może usunąć barierę. Postawił jednak warunek: Struczyńscy muszą nasypać ziemię. - Jestem w stosunku do nich wyjątkowo cierpliwy i taki pozostanę, natomiast oni nie rozumieją, że to jest przejaw dobroci - mówi wójt.

- To ja cały czas dążę do rozwiązania konfliktu, ale wójt nie za bardzo chce z nami rozmawiać - upiera się Struczyński. O kompromisie nie chce nawet słyszeć. - Nasypanie ziemi kosztowałoby 500-600 zł. To dużo pieniędzy - argumentuje.

I przyznaje, że woli się z gminą sądzić.​

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (14)