Kiedy emigracja staje się porażką
Coraz więcej Polaków osiąga sukcesy za granicą, niektórzy żyją lepiej niż przeciętny, rodowity mieszkaniec danego kraju, ale są też tacy, którzy właśnie na emigracji spadają na samo dno.
Tomasz i Daniel byli kiedyś w Polsce tak zwanymi szanowanymi obywatelami, ale ich emigracyjna część życia nie ma nic wspólnego z obrazem człowieka sukcesu. Dwóch mężczyzn i dwie, różne historie o upadku i o wyjściu z dna.
Tomasz
Tomek był w Polsce marynarzem. Pływał w Polskich Liniach Oceanicznych w dalekie rejsy. Zrezygnował z morza, bo uważał, że tak będzie lepiej dla rodziny. Decyzję przyśpieszyły narodziny drugiego syna. Chciał być blisko i uczestniczyć w jego wychowaniu.
Niestety, praca na lądzie przynosiła mu połowę marynarskich dochodów. Okazało się, że żona przyzwyczajona do nieobecności męża i wysokiego poziomu życia, nie podzielała jego opinii o potrzebie bliskości. Coraz częściej naciskała na jakieś zmiany.
Pod koniec lat 90-tych Tomasz wyjechał do Hiszpanii na roczny kontrakt w firmie produkującej jachty. Kontrakt załatwił mu teść. To miała być jednorazowa wyprawa, aby dokończyć budowę domu pod Gdynią. - Można być blisko siebie, nawet kiedy mieszka się o setki kilometrów - przekonywała go żona.
Dom wykończyli w pół roku. Potem wszystko potoczyło się błyskawicznie. Żona wystąpiła o rozwód. Została w domu z dwójką dzieci. Teść, trójmiejski prawnik, pomógł córce w udowodnieniu winy Tomaszowi, którą miało być opuszczenie rodziny. Tempo sprawy było takie, że jeszcze dzisiaj Tomek wspomina tamten czas, jak nierealny filmik krótkometrażowy.
Do Polski nie miał po co wracać. Po dwóch latach żona wstąpiła w nowy związek i jego rodzina stała się wspomnieniem z przeszłości. Tomasz nie radził sobie psychicznie i coraz częściej sięgał po alkohol. Kiedy skończył się kontrakt pracował jeszcze w tej samej firmie na zlecenia, ale przy pierwszej okazji został zwolniony. Powód - nadużywanie alkoholu.
Potem dorywczo pracował na budowach. W czasach kryzysu budowlanego i to się skończyło. Od przyjazdu do Hiszpanii minęło 10 lat. Dzisiaj Tomek pomieszkuje na przystani San Andre w Maladze. Miejsce przy plaży stało się kilka lat temu schroniskiem dla wielu bezdomnych, przede wszystkim z Rumunii, Maroka, Bułgarii. Ostatnio pomieszkuje tu także kilku Polaków. Kiedy nie znajdują miejsca w oddalonym o 750 metrów schronisku dla bezdomnych (albergue municipal), przesypiają noc na przystani.
Nieoczekiwana rola malageńskiej przystani jest wielkim problemem dla miasta, póki co - nierozwiązanym. Często dochodzi tu do bójek, kradzieży i napadów.
Kiedy Tomek opowiedział współbezdomnym z Polski, jak tu się znalazł i o tym, że chce jeszcze walczyć o swój dom i synów, najpierw go wyśmiali, a potem pobili za kłamstwa.
Daniel
Daniel i Karolina pobrali się w 2002 roku z wielkiej miłości. Oboje bardzo młodzi, nie przygotowani do samodzielnego życia, bez wsparcia rodziny, bez wykształcenia i zawodu radzili sobie, jak mogli, ale byli szczęśliwi. Maleńkie miasteczko na lubelszczyźnie niewiele miało do zaoferowania młodemu małżeństwu. On pracował na budowach, a ona w sklepie. Kiedy Karolina urodziła Agnieszkę, Danielowi nadarzyła się okazja wyjazdu do Hiszpanii. Kolega musiał wracać do Polski i namawiał go, żeby zajął jego miejsce na budowie.
Warunkiem objęcia miejsca pracy po koledze była zapłata odstępnego. Wszystko było, jak obiecywał kolega. Praca czekała, mieszkanie i wyżywienie zapewnione, a zarobki zdecydowanie lepsze niż w Polsce. Daniel prawie wszystko wysyłał do kraju. Sobie zostawiał tylko niewielką kwotę na papierosy, telefony i środki czystości. Początkowo Karolina była zadowolona. Mąż dzwonił prawie codziennie z kafejki internetowej, a ona zdawała mu sprawę z postępów maleńkiej Agnieszki. Daniel opowiadał o pracy, kolegach i cieszył się, że jego dziewczynom żyje się spokojnie dzięki jego pracy. W ciągu dwóch lat był sześć razy w Polsce. Czy tęsknili do siebie? Oczywiście, ale trudno było podjąć decyzję o powrocie, tym bardziej, że córeczka wymagała stałych konsultacji lekarskich w Centrum Zdrowia Dziecka, a to wiązało się z kosztami.
Pewnego dnia Daniel oznajmił żonie przez telefon, że wrócił kolega, który odstąpił mu kiedyś pracę i teraz on musi oddać mu miejsce, ale nie musi się martwić, bo on na pewno szybko coś znajdzie. Od tamtego dnia Daniel dzwonił coraz rzadziej i coraz częściej opowiadał chaotyczne i nieskładne historie. Ciągle przysyłał pieniądze, ale kwoty były już znacznie niższe. Karolina zaczęła podejrzewać, że nadużywa alkoholu. Była na tym punkcie przewrażliwiona, bo sama uciekła kiedyś z rodzinnego domu z powodu ciągłych libacji alkoholowych.
Po kolejnym telefonie męża podjęła decyzję. Zostawiła córeczkę u kuzynki w Warszawie, spakowała niezbędne rzeczy i wyjechała do Hiszpanii. Nie wiedziała, co tam zastanie, ale liczyło się dla niej jedno; ratować męża i rodzinę. Przecież sobie przysięgali "w bogactwie i w biedzie, w zdrowiu i w chorobie...". Tak na prawdę zawsze mieli tylko siebie i nie chciała tego stracić.
W Blanes na dworcu nikt na nią nie czekał. To miała być niespodzianka. Karolina nie wiedziała tylko czy będzie miła czy trudna.
Okazało się, że to drugie. Daniel musiał zmienić lokum i mieszkał teraz w małym mieszkanku z ośmioma mężczyznami. "Smród, brud i ubóstwo" - tak dzisiaj wspomina Karolina to, co wtedy zobaczyła. Sterty brudnych naczyń, opary alkoholu, puste butelki po piwie i porozrzucane rzeczy. Większość mieszkańców tego przybytku pracowała dorywczo. Panowie pochodzili z Ukrainy i z Polski.
Karolina mówi, że najchętniej zabrałaby wtedy Daniela i zatrzasnęła za sobą drzwi, ale nie mieli pieniędzy na wynajęcie innego pokoju ani na bilety powrotne do Polski.
Daniel wyglądał, jak cień chłopaka, którego znała. Od dłuższego czasu nie pracował i widać było, że pod względem spożywania trunków wyskokowych nie marnował czasu. Karolina przemęczyła się z na zmianę pijanym towarzystwem dwa tygodnie. Mieszkanie doprowadziła w tym czasie do normalnego czyli w miarę schludnego stanu, a Danielowi udało się znaleźć pracę.
Wynajęli sobie pokój u małżeństwa z Urugwaju. Kuzynka w Polsce sama namawiała ich na to, aby zostali i jeśli jest szansa zarobili trochę, a o córeczkę nie muszą się martwić, bo jest w dobrych rękach.
Karolina i Daniel nie chcą jednak o tym słyszeć. Już kupili bilety na 10 listopada i cieszą się na rychłe spotkanie z córeczką. Wierzą, że w Polsce wszystko się ułoży. Wszystko będzie dobrze, jeśli tylko będą razem.
Karolina uważa, że warto było przyjechać po męża.
To dwie historie z marginesu emigracji. Dwie historie o upadku, który może zdarzyć się wielu wyjeżdżającym. Brak odporności psychicznej jest największym wrogiem emigranta. Stąd już tylko krok od popadnięcia w uzależnienie. Warto zastanowić się czy wyjazd z kraju jednego z małżonków w poszukiwaniu pracy jest rzeczywiście najlepszym wyjściem. Czasem można więcej stracić niż zyskać.
Z Lloret de Mar dla polonia.wp.pl
Kinga Jankowska