Kichać – jak to łatwo powiedzieć
Nowoczesna medycyna wciąż nie może pokonać najpospolitszej choroby świata: przeziębienia. Mimo to parę tajemnic udało jej się wydrzeć. A przy okazji przywrócono honor poglądom naszych babć.
13.10.2008 | aktual.: 14.10.2008 15:46
Tak, tak, wychłodzenie może sprzyjać przeziębieniom. Wyjaśniam to już w pierwszym zdaniu, bo o to właśnie pytano mnie najczęściej podczas pracy nad tym artykułem. A jeszcze w 2002 roku szacowny „The New Yorker” pisał: „Wyobrażenie, że chłód zwiększa ryzyko złapania przeziębienia, jest starodawne i niemal uniwersalne. A jednak nauka nie znalazła żadnego dowodu na jego poparcie. (...) Eksperymenty wykazały, że wychłodzenie nie ma wpływu ani na prawdopodobieństwo złapania przeziębienia, ani na ostrość jego przebiegu”. Badacze byli do bólu dumni z obalenia tego przesądu. W pracach naukowych pogląd „zimno wywołuje przeziębienie” nazywali z pogardą „folklorem”. Jednakże w tym samym 2002 roku znalazł się odszczepieniec, który postanowił przywrócić honor mitom. Nazywał się Ronald Eccles i pracował w Centrum Przeziębień Uniwersytetu Cardiff w Wielkiej Brytanii. Opublikował pracę, w której dowodził, że jednak istnieje mechanizm łączący wyziębienie z przeziębieniem. Jego zdaniem pod wpływem wychłodzenia zwężają się
naczynia krwionośne w nosie oraz górnych drogach oddechowych. Tak organizm chroni się przed ucieczką ciepła i w konsekwencji – zamarznięciem. Ale nie ma nic za darmo. Kosztem jest mniejsza liczba komórek odpornościowych docierających do nosa i gardła. A jeśli akurat znajdują się tam jakieś wirusy, zaczynają harcować bez umiaru. W efekcie – jak pisze Eccles – następuje „przemiana bezobjawowej infekcji wirusowej (infekcji subklinicznej) w objawową infekcję wirusową (infekcję kliniczną)”. A po ludzku: rozwija się przeziębienie.
Podróże na kropelkach śluzu
W kolejnych latach Eccles zatrudnił swoich studentów do weryfikacji tej teorii. 90 z nich regularnie oziębiał nogi, a 90 – nie. Od 4 do 5 dni później w tej pierwszej grupie 13 osób się przeziębiło, w drugiej – tylko 5. Wyniki ogłoszone w 2005 roku po raz pierwszy jasno udowodniły, że „starodawne i niemal uniwersalne wyobrażenie” było słuszne. A raczej prawie słuszne. Samo zimno to za mało. Żeby rozwinęło się przeziębienie, muszą pojawić się jakieś zarazki. Jakie?
No właśnie. Tutaj o odpowiedź jeszcze trudniej. To, co nazywamy przeziębieniem, rozpoznajemy głównie po objawach. – Ja zresztą wolę używać określenia „zakażenia górnych dróg oddechowych” – mówi „Przekrojowi” profesor Ewa Bernatowska z Centrum Zdrowia Dziecka w Warszawie. – Mogą one być wywoływane przez bakterie bądź grzyby. Jednak w 80 procentach zakażeń u dzieci winne są wirusy.
I to jak różnorodne! Zalicza się je do kilkunastu grup i ponad 200 gatunków. Co gorsza, wciąż odkrywa się nowe. Wspólną cechą tej masy zarazków jest wyłącznie to, że podbój organizmu zaczynają od nosa lub gardła. Jeśli uda im się przełamać pierwszą linię obrony, wywołują alarm w ciele. Na miejsce wypadku wysyłane są nowe oddziały komórek odpornościowych. Miejsce czerwienieje i puchnie (od coraz większej ilości krwi) oraz zaczyna swędzieć, piec, w końcu boleć (z powodu drażnienia nerwów czuciowych). Komórki odpornościowe wysyłają sygnały w postaci białek z grupy cytokin. W ten sposób ściągają kolejne grupy obrońców. A przy okazji wywołują bóle głowy, uczucie zmęczenia, utratę apetytu, senność i obniżenie nastroju. W nosie robi się coraz bardziej mokro. Najpierw z powodu płynnej części krwi, która przesiąka przez rozszerzone naczynia krwionośne. Wkrótce dołącza się do niej śluz produkowany przez gruczoły. Jego zadaniem jest wymycie z nosa zarazków. Stopniowo przybiera on charakterystyczny zielony kolor. I nie
jest to – jak się czasem przyjmuje – objaw infekcji bakteryjnej, lecz obecności mnóstwa komórek odpornościowych, które niosą ze sobą żelazo. Potem pojawiają się kłopoty z oddychaniem. Zwykle jednak winą nie należy obarczać zapchania się dziurek w nosie śluzem, lecz puchnięcie wywoływane rozszerzaniem się naczyń krwionośnych. Stan zapalny rozpełza się na zatoki oraz kanaliki łzowe. Stąd rozszerzanie się bólu oraz łzy. Jeśli zapalenie dotrze do głębszych partii gardła, wywołuje kaszel. Taki sam jak wtedy, gdy organizm próbuje się pozbyć kurzu. W tym wypadku nie ma on takich celów. Do czasu, gdy i tam, głęboko, pojawi się śluz.
Śluz, który generalnie ma nam pomagać w pozbyciu się niechcianych gości, jest przez nich perfidnie wykorzystywany. Wraz z jego kropelkami rozprowadzanymi przez chorych podczas kichania czy kasłania wirusy i bakterie przedostają się na kolejnych gospodarzy. W jednym z eksperymentów oznakowano wydzielinę z nosa dorosłych osób związkiem fluorescencyjnym. Potem pozwolono im na normalną, codzienną aktywność. I badacze ze zdumieniem obserwowali, jak barwnik pojawiał się w całym pomieszczeniu i na wszystkich osobach, które w nim się znajdowały.
Szczęśliwi rzadziej chorują
Jednak to i tak niewiele w porównaniu ze zdolnościami najmłodszych. Nawet jeśli pominie się ich niechęć do zasłaniania ust i nosa podczas kichania oraz kasłania. Dzieci generalnie częściej rozsmarowują swoje „gluty” na dłoniach. Rzadziej je też myją, za to częściej się biją i przytulają. W efekcie roznoszą infekcje z nadzwyczajną prędkością. To dlatego dzieci przeziębiają się od sześciu do dziesięciu razy rocznie, a dorośli tylko od dwóch do czterech razy. – Najwięcej zachorowań odnotowujemy w okresie jesienno-zimowym – potwierdza Ewa Bernatowska. Wyziębienie jest tylko jedną z przyczyn tego zjawiska. – Niebagatelne znaczenie ma też przebywanie w zamkniętych pomieszczeniach z wieloma osobami – tłumaczy pani profesor. – W czasie wakacji dzieci biegają po podwórku. Jesienią za dnia siedzą w szkole razem z innymi uczniami, często zainfekowanymi. Dzień jest krótki, więc wieczorem nie wychodzą na dwór, lecz spędzają czas w domu, w którym też mogą być już chorzy. Zarazki lubią stłoczenie i brak wietrzenia. Raduje
ich też obniżanie się odporności organizmu gospodarza. W dowolny sposób, jak choćby z powodu niezdrowego trybu życia. Udowodniły to badania z 2006 roku, w których obserwowano 115 otyłych, nieruchliwych kobiet po menopauzie. Blisko połowie z nich zaaplikowano codzienne 45-minutowe ćwiczenia. Po roku ryzyko zachorowania na przeziębienie spadło u nich do wartości trzykrotnie mniejszej niż w grupie kontrolnej!
Wirusy lubią też inne złe nawyki. Sprzyja im palenie papierosów, nadużywanie alkoholu, a nawet niejedzenie śniadań. A także stres. Przeziębienia częściej łapią ci, którzy doświadczyli przykrych wydarzeń w życiu. Podobnie jak osoby z natury znerwicowane, łatwo wpadające we wściekłość lub w depresję.
A co zrobić, gdy w końcu zachorujemy? – Przez pierwsze dwa dni należy obserwować rozwój choroby – radzi profesor Ewa Bernatowska. – Jeśli zachoruje dziecko, rodzice powinni wykazywać się spokojną rozwagą, obserwować dziecko, podawać, jeśli jest potrzeba, leki przeciwgorączkowe i przeciwzapalne. Starać się nie przeoczyć ważnych symptomów, ale nie doprowadzać do nadmiernej ingerencji, na przykład niepotrzebnego podawania antybiotyków. W większości przypadków organizm sam zwalcza przeziębienie. W razie wątpliwości lub pogorszenia się stanu rodzice powinni zaraz zgłosić się do lekarza.
Z lekami na przeziębienie zresztą też nie jest łatwo. Firmy farmaceutyczne nie kwapią się z ich opracowywaniem. Symptomy przeziębienia są zazwyczaj przykre, ale bez przesady. Tak więc środek, który wywoła przykre skutki uboczne, będzie zażywany niechętnie. Ale pewne prace trwają. Jedna z firm kończy prace nad opracowaniem szczepionki przeciwko wirusowi RSV. To bowiem jedna z częstszych przyczyn przeziębień, w dodatku groźniejsza od swych konkurentów.
– Każde zakażenie górnych dróg oddechowych może u niewielkiego procenta pacjentów prowadzić do powikłań typu zapalenie oskrzeli czy nawet zapalenie płuc. Celuje w tym właśnie RSV – mówi profesor Bernatowska. – U najmłodszych może on wywołać zapalenie oskrzelików, które przeradza się w niewydolność oddechową. Powikłaniem zakażenia RSV może być w przyszłości astma.
Herbatka i pod kocyk
Jak donosi wrześniowy numer tygodnika „New Scientist”, trwają też prace nad lekiem, który zwalczałby już rozwinięte infekcje RSV.
Problem w tym, że nawet te zarazki wywołują ledwie część przeziębień. W dodatku zwyk-le i tak nie wiadomo, który z nich zaatakował. Ba, co tu mówić o rozpoznawaniu szczepów wirusów! Lekarze często nie są w stanie określić, czy mają do czynienia z infekcją wirusową, czy bakteryjną. I dlatego na wszelki wypadek przepisują antybiotyki. Zdecydowanie zbyt często. Nie niszczą one bowiem wirusów, a podawane w nadmiarze prowadzą do rozwoju oporności na te leki u bakterii.
Pozostają więc nam leki objawowe. Czyli takie, które mimo że nie niszczą zarazków, ułatwiają nam przetrwanie ich najazdu. – Polecam środki przeciwgorączkowe i przeciwzapalne – mówi profesor Bernatowska. Z innymi lekami bywa gorzej. Powszechnie podaje się witaminę C. Podobno zwiększa ona odporność na infekcje wirusowe. Jednak szczegółowe badania nie wykryły tej zależności. No, chyba że ktoś prowadzi bardzo aktywny tryb życia. Profilaktyczne zażywanie witaminy C pomagało bowiem maratończykom czy narciarzom. Pozostałym jedynie nie szkodziło. Badań nad tradycyjnymi środkami typu mleko z miodem czy herbatka z malinami nie prowadzono. – Ale nie można ich lekceważyć – podkreśla Ewa Bernatowska. – Ważne, że mamy po nich dobre samopoczucie. Odpoczynek i brak stresu z pewnością nam pomogą.
Pozostaje nam więc czekać, aż infekcja sama przejdzie. Byle w cieple!
Wojciech Mikołuszko