ŚwiatKerry uznał swoją przegraną

Kerry uznał swoją przegraną

George W. Bush pozostanie
prezydentem Stanów Zjednoczonych. Demokratyczny kandydat John
Kerry uznał swą porażkę w wyścigu do Białego Domu.

Gratulacje

Kerry zatelefonował do Busha i pogratulował mu zwycięstwa. Rozmowa trwała pięć minut. Kerry powiedział: "Gratulacje, panie prezydencie". Bush ze swej strony przyznał, że Kerry był "silnym i godnym przeciwnikiem".

Oczekuje się, że Kerry złoży oświadczenie o 19.00, a Bush wystąpi z orędziem do narodu o 21.00 czasu warszawskiego.

Bush zdobył we wtorkowych wyborach przeszło 3,5 mln głosów więcej niż John Kerry i uzyskał przewagę w 538-osobowym Kolegium Elektorskim, które w amerykańskim systemie dwustopniowych wyborów dokonuje oficjalnie wyboru prezydenta.

Czekał jednak z ogłoszeniem zwycięstwa w nadziei, że jego rywal odstąpi od zamiaru sprawdzania głosów w kluczowym dla rezultatu walki stanie Ohio i uzna się za pokonanego.

Magiczna liczba

Po obliczeniu wyników w 47 z 50 stanów i stołecznego Dystryktu Kolumbii prezydent Bush miał 254 głosy elektorskie, a senator Kerry - 252. Uzyskanie "magicznej liczby" 270 głosów elektorskich, wystarczającej do zdobycia prezydentury, zależało od tego, komu przypadłoby zwycięstwo w Ohio, gdzie do zdobycia było 20 głosów elektorskich.

W stanie tym po obliczeniu głosów z 99 procent obwodów Bush miał 145 tysięcy głosów więcej niż Kerry i część sieci telewizyjnych podała, że wygrał. Jednak Demokraci nie uznali zwycięstwa prezydenta, argumentując, że najpierw trzeba sprawdzić i uwzględnić 250 tysięcy tak zwanych głosów tymczasowych (warunkowych).

Głosy tymczasowe - wprowadzone w tych wyborach prezydenckich po raz pierwszy - przyznaje się osobom, które nie znalazły swego nazwiska na liście wyborców, ale oświadczają, że mają prawo głosować. Sprawdzenie, czy tak rzeczywiście było, mogłoby potrwać w Ohio nawet dwa tygodnie.

Będziemy walczyć o każdy głos - oświadczył jeszcze rano w Bostonie kandydat Demokratów na wiceprezydenta John Edwards.

Szef personelu Białego Domu Andy Card powiedział wówczas, że Bush jest przekonany, iż wygrał reelekcję, ale zaczeka z ogłoszeniem zwycięstwa, aby dać Kerry'emu "czas do zastanowienia się" nad wynikami wyborów.

Przewaga w Ohio

Card oświadczył, że przewagi Busha w Ohio nie zdoła zniwelować nawet uwzględnienie ważnych "głosów tymczasowych".

Prawnicy Busha polecieli przed świtem z Waszyngtonu do Ohio, aby dołączyć do setek prawników Partii Republikańskiej już tam obecnych. Demokraci też mieli w Ohio tysiące prawników.

Komentatorzy nie dawali Demokratom większych szans, między innymi dlatego, że w odróżnieniu od wyborów w 2000 r., kiedy Al Gore zdobył pół miliona głosów bezpośrednich więcej niż Bush (ale przegrał w głosach elektorskich), tym razem Kerry ma ich przeszło 3 miliony mniej niż urzędujący prezydent.

Ze stanów uważanych za języczek u wagi, Bush przegrał w Pensylwanii, ale zwyciężył na Florydzie w stosunku 52 do 47 procent i zdobył tam ponad 300 tysięcy głosów więcej niż Kerry. Wygrana ta dała mu 27 głosów elektorskich.

Kerry okazał się lepszy w niemal wszystkich stanach, gdzie miał zdecydowane poparcie już przed wyborami, głównie na północnym wschodzie i na wybrzeżu zachodnim. Są to obszary zurbanizowane, zamieszkane przez Amerykanów bardziej wykształconych i liberalnych, od dłuższego czasu popierających kandydatów Partii Demokratycznej.

Senator z Massachusetts zdobył też większość głosów w uprzemysłowionych stanach rejonu Wielkich Jezior, jak Michigan, Minnesota i Illinois. Ich mieszkańcy szczególnie ucierpieli wskutek stagnacji na rynku pracy i innych kłopotów gospodarki.

Południe Busha

Kerry nie potrafił jednak uczynić wyłomu w murze poparcia dla Busha na konserwatywnym Południu, na rolniczym Środkowym Zachodzie i w rejonie Gór Skalistych - bastionie Partii Republikańskiej co najmniej od czasu prezydentury Ronalda Reagana w latach 80.

Jak wynika z badań opinii publicznej, o wygranej Busha w kilku kluczowych stanach "wahających się" zadecydowało głównie to, że Amerykanie ufają mu bardziej niż Kerry'emu jako przywódcy w wojnie z terroryzmem. Prezydentowi udało się przekonać wyborców, że senator z Massachusetts jest politykiem chwiejnym i niewiarygodnym, bo zmienia zdanie i wygłasza sprzeczne poglądy, głównie na temat wojny w Iraku.

Lęk przed terroryzmem

Z sondaży wynikało, że dla wyborców największe znaczenie miał ich lęk przed terroryzmem, trwający w USA od ataku 11 września 2001 r., oraz niepokój o stan gospodarki.

Amerykanie, dla których ważniejszy był terroryzm, popierali Busha, natomiast ci, dla których istotniejsze były problemy gospodarcze i oceniali, że kraj zmierza w niedobrym kierunku, woleli na ogół Kerry'ego.

Tych pierwszych okazało się nieco więcej. Kerry nie zdołał ich też przekonać, że wojna w Iraku nie jest nieodłącznym elementem wojny z terroryzmem, jak twierdził Bush, broniąc swej decyzji o inwazji na ten kraj.

Mimo wygrania co najmniej dwóch z trzech debat telewizyjnych, kandydat Demokratów stracił uzyskaną wówczas przewagę w końcowym okresie kampanii, kiedy liczył się bezpośredni kontakt z wyborcami na wiecach i bardziej kameralnych spotkaniach.(reb)

Tomasz Zalewski

Źródło artykułu:PAP
usawyborybush
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)