Każdy z nas jest złodziejem
Znakomity amerykański pisarz SF Philip K. Dick opisał w powieści "Raport mniejszości" świat, w którym policja zaczyna zatrzymywać ludzi, którzy nic jeszcze nie zrobili, ale - zgodnie z przewidywaniami grupki jasnowidzów - dopiero mają popełnić przestępstwo. Ludzie ci są następnie zamykani w więzieniu, gdzie w stanie przypominającym hibernację mają trwać po wsze czasy.
20.10.2014 | aktual.: 20.10.2014 07:32
Dick w "Raporcie mniejszości" genialnie ujął absurd tych działań prewencyjnych, w ramach których ktoś ponosi karę za czyn, który dopiero ewentualnie może popełnić. To tak jakby każdy kierowca miał raz w miesiącu prewencyjnie zapłacić mandat, bo choć nie złamał żadnego innego przepisu, to kiedyś na pewno złamie. Albo i nie, ale przynajmniej budżet zarobi. Lub jakby każdy podatnik był prewencyjnie raz do roku karany przez urząd skarbowy specjalnym domiarem, bo co prawda żadnych przychodów nie zataił, ale przecież mógłby zataić. A może nawet zatai w przyszłości.
Absurd, prawda? Tymczasem identyczny przepis już obowiązuje, a w dodatku jego nowelizacja dostała właśnie zielone światło od rządu. Już wkrótce od wielu z nas będzie w majestacie państwa pobierany prewencyjny haracz, tak na wszelki wypadek, gdybyśmy kiedyś mieli okazać się złodziejami.
A skoro haracz, to musi być zorganizowana grupa, zajmująca się jego wymuszaniem. W tym wypadku grupa jest świetnie zorganizowana i haracze wymusza już od wielu lat. Nazywa się Związek Autorów i Kompozytorów Scenicznych, czyli ZAIKS. Jego działalność w wielu aspektach nie różni się od działalności gangów. Karki działające w imieniu gangsterów przychodzą na przykład do małego punktu usługowego i żądają określonej sumy za miesięczną „ochronę”, czyli po prostu za to, żeby zakład nie poszedł z dymem, a jego właściciel nie skończył w czarnym worku w kostnicy.
Inspektorzy ZAIKS–u robią w zasadzie to samo: przychodzą do punktu usługowego (szczególnie upodobali sobie salony fryzjerskie lub kosmetyczne) i jeśli tylko usłyszą jakąkolwiek muzykę, żądają haraczu za jej „publiczne odtwarzanie”. Uzasadnienie jest takie, że przecież dzięki tej muzyce chętniej do salonu przychodzą klienci, a więc i właściciel punktu więcej zarabia. Co prawda żaden mędrek z ZAIKS–u nigdy nie udowodnił istnienia jakiegokolwiek powiązania między liczbą klientów, poziomem ich zadowolenia i dochodami właściciela lokalu a grającą tam muzyką, ale kto by się takimi drobiazgami przejmował. Z karkiem, działającym w imieniu gangu, nie ma dyskusji. Z inspektorem ZAIKS–u również. Chyba że ktoś ma dość ikry, żeby takie indywiduum wziąć za kołnierz i wywalić za drzwi.
Ogólnie rzecz biorąc ZAIKS zachowuje się podobnie jak większość stowarzyszeń autorów (dotyczy to głównie twórców muzyki i filmów), którzy wiecznie narzekają na piractwo, ale nie robią nic, żeby zapobiegać mu poprzez niższe ceny. Posługują się wyłącznie batem, ale nie marchewką.
Od lat w przypadku sprzętu, umożliwiającego rejestrację utworów w postaci elektronicznej, istniała tak zwana opłata reprograficzna, będąca właśnie wspomnianym haraczem. Dotyczyło to choćby odtwarzaczy wideo. Teraz, za zgodą rządu, opłata ma zostać poszerzona o kolejne urządzenia, bo przecież mamy postęp technologiczny. Ma mianowicie objąć smartfony i tablety. Nie trzeba być geniuszem ekonomii, żeby stwierdzić, że całe to obciążenie zostanie przerzucone po prostu na klientów. I taka zresztą jest natura opłaty reprograficznej: jest ona karą za piractwo, wymierzaną przed czynem, na wszelki wypadek, i obejmującą każdego.
To oczywiście bardzo wygodne - ukarać gremialnie wszystkich a priori za winy niewielkiego procenta. Jest z tego całkiem spora kasa, a wysiłek znikomy. Nie trzeba dochodzić, kto naprawdę popełnił wykroczenie, zgłaszać sprawy policji, wysyłać swojego przedstawiciela do sądu. Po prostu nakłada się haracz na wszystkich, również tych krystalicznie uczciwych, którzy nic złego nigdy nie zrobili. A wszystko po to, żeby "zabezpieczyć interesy artystów".
Nie bardzo tylko rozumiem, dlaczego akurat interesy tej grupy mają być zabezpieczone w tak wyjątkowy sposób, łamiący jedną z podstawowych zasad prawa: nie można karać za czyn niepopełniony. Rzecz jasna, przedstawiciele ZAIKS-u powiedzą, że opłata reprograficzna to nie jest żadna kara, to jednak robienie z nas idiotów. Jedyne podobne rozwiązania, jakie przychodzą mi do głowy, to wojenne reparacje, które obciążały całe państwa i wszystkich ich obywateli, choćby nigdy nie mieli w ręku karabinu, lub wszelkiego rodzaju zbiorowe kary, również stosowane w czasie wojny przez agresorów i okupantów.
Powie ktoś, że taką naturę mają w ogóle podatki. Zgoda - płacimy wszyscy na sądy, choć zetknie się z nimi tylko niewielka część spośród nas; płacimy na budowę dróg, którymi nigdy nie pojedziemy albo na urzędy, z których pomocy nigdy nie skorzystamy. Z naszych podatków żyją również rozliczne grupy interesu, finansowane w specjalny sposób przez państwo. Na przykład górnicy, których socjalne przywileje z wczesnymi emeryturami na czele są zwyczajnym skandalem.
Jest jednak zasadnicza różnica: we wszystkich tych przypadkach podatki trafiają do budżetu i w jakiś jednak sposób służą wspólnocie, którą tworzy państwo. Możemy mieć rozliczne uwagi co do sposobu wydawania tych pieniędzy, ale wydają je ludzie wybrani w demokratycznych wyborach. Ponadto żaden z podatków nie ma charakteru kary za ewentualne przestępstwo.
Opłata reprograficzna natomiast jest sankcjonowana przez państwo, ale płynie do prywatnych stowarzyszeń prywatnych osób, stanowiących niewielką grupę spośród wszystkich obywateli. I – czego by nie twierdził ZAIKS – ma charakter kary prewencyjnej. Nie sposób więc porównywać jej z podatkami.
Niektórzy wskazują również, że przecież podobny mechanizm jest stosowany w wielu miejscach. Na przykład hipermarkety w swoją marżę wkalkulowują koszt towarów zniszczonych lub ukradzionych przez niewielką przecież część klientów – a płacą wszyscy. Owszem – tyle że do kupowania w tym czy innym hipermarkecie nikt nas nie zmusza. Istnieje pomiędzy nimi konkurencja. Możemy wybrać ten, gdzie ceny są najniższe albo w ogóle w nich nie kupować. Natura opłaty reprograficznej jest taka, że nie mamy wyboru w ogóle. Musi ona być odprowadzona od każdej sztuki sprzedanego w Polsce towaru danego typu, zatem pod tym akurat względem przypomina podatki – głównie VAT.
Jak to możliwe, że opłatą reprograficzną nie zajął się jeszcze rzecznik praw obywatelskich albo że nie trafiła ona do Trybunału Konstytucyjnego – prawdę mówiąc, nie pojmuję. Niezależnie od tego, że to bandyckie rozwiązanie jest stosowane w wielu państwach (co w żadnym stopniu nie świadczy o jego słuszności), jego zgodność z polską konstytucją wydaje się wątpliwa.
Pozostaje uznać, że skoro już ZAIKS nałoży na nas wszystkich kolejna karę za piracenie, to chyba możemy poczuć się zwolnieni z zakazu kopiowania utworów. Skoro jest już kara, to niech przynajmniej będzie miała uzasadnienie.
Specjalnie dla WP.PL, Łukasz Warzecha