Każdy może sobie uważać co chce, ale to ja jestem waszym prezydentem
"Władza zapłaciła w tych wyborach cenę za swoją arogancję" - ogłosił Andrzej Duda po wygranych wyborach. Właśnie dowiódł, że po ponad dwóch latach nie pamięta tych słów. I że sam nie okazał się odporny na władzę - podobnie jak poprzednicy stał się zarozumiały, a osoby o innych poglądach lekceważy, zamiast z nimi rozmawiać.
Przychodzących przed Pałac Prezydencki Andrzej Duda potraktował, jak powietrze, ignorując ich apele i argumenty. Tym samym wszedł na ten sam tor, który zaprowadził jego poprzednika do przegranej: usadzenie się na tronie z kości słoniowej i odcięcie się od wyborców, połączone z ostentacyjną niechęcią, czy wręcz pogardą dla wszystkich, którzy mają inne zdanie. To tradycyjna choroba władzy. Być może Andrzej Duda idąc do wyborów był przekonany, że jest na nią odporny. Po dwóch latach widać, że i jego dopadła ta choroba.
Dla obecnego prezydenta jest o tyle bardziej śmiertelna, że dużą część swojej kampanii oparł na krytyce takiej postawy. Teraz jednak przestał ignorować ludzi mających inne niż on zdanie - zaczął być na nich obrażony, że mają czelność nie zgadzać się z nim, Prezydentem Rzeczypospolitej, Głową Państwa. Kiedy prowadzący z nim wywiad Bogdan Rymanowski spytał o piątkowe protesty przeciw przygotowanym przez Dudę ustawom o SN i KRS oraz o zastrzeżenia do ich zgodności z konstytucją, prezydent wypalił: - Każdy może sobie uważać co chce. Ja uważam, że ustawy o sądach nie łamią Konstytucji.
Dlatego jego konkurenci niewątpliwie zrobią użytek z pogardliwego "każdy może sobie uważać co chce", zestawiając to zdanie z solennymi obietnicami z kampanii. Na tym tle niedzielna wypowiedź prezydenta będzie jeszcze bardziej jaskrawa.Pan prezydent powinien częściej oglądać po nocy swoje wystąpienia w kampanii zamiast zaglądać na ‚ruchadło leśne „,”foczkę” czy „pimpusia"