"Każdego można złamać" - wstrząsające wyznania polityków
Prawie każdy czytał "Proces" Franza Kafki, ale nie każdy miał szansę dopisać do powieści kolejny rozdział, swoim życiem. Przedstawiamy kilka historii polityków, którzy w pewnym momencie swojego życia, mogli poczuć się jak główny bohater, pan K.
Trzech polityków, trzy różne historie. Nie oceniamy ich, patrzymy z ich perspektywy, jak może się czuć człowiek oskarżany o coś, co jest dla niego tak absurdalne, że czasem nie wie, jak się bronić. Józef Oleksy, który jako premier został oskarżony o szpiegostwo, Henryk Stokłosa, przedsiębiorca oskarżony o korupcję, obecnie senator i Zbigniew Ziobro, polityk z pierwszej linii frontu, z kilkudziesięcioma procesami w życiorysie.
Józef Oleksy: aż człowiek kuli się w sobie
Do dziś się zastanawiam, dlaczego akurat mnie to spotkało. Może dlatego, bo byłem politykiem "z obciążeniami przeszłości" i to wywoływało szczególną agresję. Najcięższym przeżyciem było oskarżenie o szpiegostwo na rzecz Rosji. Był rok 1996. Mój własny minister spraw wewnętrznych, Andrzej Milczanowski we współpracy z Lechem Wałęsą, publicznie oskarżyli mnie o najcięższą zbrodnię, bez żadnych dowodów, to się w głowie nie mieści! Momentami doznawałem uczucia kosmicznej bezradności. Wiedziałem, że to jest prowokacja i kłamstwo, ale jak cała machina prawicowych mediów, cała machina rządzącej prawicy rzuciła się na mnie, to wtedy przeżywałem straszne chwile.
Nie potrafiłem nic wytłumaczyć, ani dzieciom, ani żonie. Człowiek rzeczywiście czuje, że świat się wali, nie wie jak walczyć, bo staje na przeciw machiny zniszczenia i kuli się w sobie. Ponad siedem lat byłem szarpany procesami. Brakło dobrej woli, żeby przyjąć wyjaśnienia, a wszystko było w papierach. Uczciwie pisałem, że byłem szkolony w wywiadzie, ale na czas wojny - to nie miało znaczenia, polityczna hucpa działała. Zawsze umiałem powiedzieć, gdzie popełniłem błąd i gdzie dałem pretekst do tych ataków, nigdy nie mówiłem, że nie zgrzeszyłem, ale jest pytanie o proporcje.
Cała machina pracowała na to, żeby premiera RP oskarżyć publicznie - a to jest strasznie niszczące. A jeśli się czyni to w imieniu państwa, jest to nieznośne nadużywanie jego instrumentów, prawa, służb specjalnych. Służby specjalne nigdy nie zostały skarcone, za to co robiły. Czterech sprawców prowokacji Milczanowskiego mianowano generałami, nie za to, że coś wykryli, ale za to, że wywołali aferę, która była politycznie potrzebna. To jest słabość państwa.
Elity tchórzą i idą za pierwszą podpowiedzią medialną i prawdę mają gdzieś. Ja doświadczyłem roli ofiary, która została sama na placu boju. Nie działały żadne odruchy dążenia do próby wyjaśnień. Kiedy ten podły człowiek Gudzowaty, który dopuścił się niegodziwości wobec mnie, to nikt nie zwrócił uwagi, ze taśmę trzygodzinną obrobiła ABW do sześciu minut. To nikogo nie obchodziło.
A oskarżenia ludziom wystarczają, nie domagają się wyjaśnień. Wyczerpuje się ich uwaga i nikt nie czeka na wyjaśnienia. Do tej pory piszą w gazetach „oskarżony i sprawa umorzona z braku dowodów”, że sprawa rzekomo niewyjaśniona...a żadnej sprawy po prostu nie było.
Miałem sytuacje, kiedy wątpiłem w sens służby publicznej, czy warto było się angażować? - zadawałem sobie pytanie. Prawo było selektywnie interpretowane. Wtedy człowiek ma chęć rzucić to wszystko w cholerę! Zająć się życiem prywatnym i nie wysilać się na służbę państwu, które nie potrafi wymierzać sprawiedliwości i nie chce tego.
Polska nie jest jeszcze w pełni państwem prawa, wymiar sprawiedliwości często funkcjonuje w sposób chorobliwie wadliwy. Jeżeli nie ma instytucjonalnego poszanowania godności jednostki, kiedy nie ma oddzielenia wymiaru sprawiedliwości od polityki, co w Polsce jest wyjątkowo nieznośne, to wtedy ta jednostka może stracić wiarę w te wartości, za którymi się opowiedziała. Ten kraj jest bezpardonowy, elity w Polsce są bezpardonowe.
Andrzej Lepper - miał ostry charakter, o coś walczył, ale był niewygodny elitom, które go odrzuciły, bo nie stosował poprawnej salonowości. Było oczywiste, że nie da sobie rady z tym salonem. Później stał się symbolem zła i dlatego powiedziałem, że podlegał w jakimś sensie procesowi zaszczucia. Jeżeli przyczyną jego czynu samobójczego była rozpacz, to nie jest to tylko jego prywatna sprawa, bo ona się wzięła również z tego, jak bardzo system go odrzucił, i jak bardzo zrobiono z niego symbol awanturnictwa i pośmiewisko. To nie jest łatwo znosić, jeśli się wszystko wali naraz.
Jak mi udało się przetrwać? Kosztem zdrowia zapewne, za takie rzeczy się płaci, to nie uchodzi bezkarnie, kiedy człowiek jest tak bombardowany, a zostaje się na ogół samemu. Koledzy zacierają ręce, bo ubędzie rywala, a zarzuty brzmią groźnie... Jeśli własne środowisko polityczne nie staje w obronie, tylko oportunistycznie wyczekuje - to udźwignąć to w całkowitej samotności jest szczególnie trudno. Ja zawsze byłem sam, ale nie byłem przerażony, sił mi dodawało poczucie, że racja jest ze mną. Pewnie bym się załamał, gdybym miał poczucie winy, bo ataki były wyjątkowo perfidne i naznaczone polityczną nienawiścią. Anna Stokłosa, żona Henryka Stokłosy: z męża robiono wariata i przestępcę
Kiedy mąż był w areszcie (2007r.), rozmawiałam z Andrzejem Lepperem i powiedział mi dokładnie jak było. Zasadzkę na męża planowali już w ministerstwie finansów. Mówił, co może nam grozić, a to się wszystko potwierdziło. Lepper też bał się o swoje życie.
W Polsce rządzą służby, to państwo generuje patologie, które przekładają się później na to, że taki silny popełnia samobójstwo. A potem wszyscy się dziwią. To z winy państwa i przekraczania podstawowych standardów i norm. Jeśli państwo się zgadza na takie historie, jak z mężem, czy z Lepperem, bo również jemu nie szczędzono ciosów poniżej pasa.
Państwo niech się zajmuje niezawisłością i stosowaniem prawa, prokurator niech nie zgrywa Stalina, a administracja niech idzie do szkoły i się uczy, jaka jest ich rola. Wszyscy pomylili pojęcia, a potem na cmentarzu robią świątobliwe miny mówiąc "trudno, stało się".
Każdego można złamać? Każdego. Na własnej skórze tego doznałam, wiem jak to smakuje i doskonale wiem, do czego oni są zdolni. Chcieli mnie złamać, ich celem było, albo żebym na zawał zmarła, albo w najlepszym przypadku wylądowała w domu wariatów. Oni mają metody, kolega kolegę kryje zza biurka w swoich bezeceństwach, piszą jakieś pismo, "bardzo ważne pismo", które przekazali do innej komórki, a ślad po nim ginie. Kpiny urządzają sobie z obywatela.
Służby już się tak rozprzestrzeniły, że wszyscy się ich boją. Najlepszym przykładem jest przypadek Zbigniewa Ćwiąkalskiego, który w ciągu jednego dnia zmienił front o 180 stopni. Był obrońcą męża i początkowo był absolutnie pewien wygranej. Pewnego dnia pan Ćwiąkalski zerwał ze mną kontakt, uciekł. Co się mogło stać? Przyszły służby i powiedzieli: "chłopie, chcesz być ministrem, to od Stokłosy wara" i uciekł jak tchórz.
Poziom przekręcenia w Polsce jest już tak niebezpieczny, że nie wiem, czy ktoś to odkręci. Przez działania służb ludzie tracą majątki, zdrowie, rodziny, sens życia. Ludzie są zastraszani do tego stopnia, że zrobią wszystko. Boją się o pracę, o swoje dzieci. Pierwsze o co się mnie pytali, to o moje dzieci, gdzie się uczą, co robią, bo w drugiej linii to dzieci byłyby wysadzone z siodła i zniszczone. Jak nie można dotknąć rodziców, to dotyka się dzieci.
Żeby nas wykończyć, to stosowano różne metody. Esbeckie metody. Bito i namawiano więźniów, żeby przyznali, że mąż handlował narkotykami. Podsłuchy. A świadkami dla prokuratury była wybrana grupa ekologów, można powiedzieć ubezwłasnowolnionych umysłowo, których my na oczy nie widzieliśmy. Na różne sposoby próbowano zrobić z niego przestępcę.
A książka, którą napisałam? Przedstawiłam w niej żywe dowody. W normalnym kraju byłby krzyk! A tu milczenie. 'Nie ruszajmy g.., bo nieładnie pachnie'. Taka jest prawda, wszyscy odganiają to od siebie. I premier na miękkich nóżkach. Tu milutki, tam pogada, tu zakręci, tam polukruje. I co dalej? Nic. A szkoda Polaków.
Jak sobie radziłam? Przetrwałam dzięki wsparciu grupy przyjaciół i wieloletnich pracowników. Mieliśmy świadomość, że jesteśmy razem. Dzięki odseparowaniu się od telewizji, od dziennikarzy przede wszystkim. Jakoś sobie poradziłam. Ale atak był frontalny i "pięknie" przygotowany.
Poczucie satysfakcji? Mam, bo dałam radę, a znam dziesiątki osób, którzy nie mieli tego szczęścia.
Może trzeba mnie było dłużej deptać, to może też bym tego nie przeżyła. Ale potrafiłam sobie z tym radzić, miałam trochę doświadczenia z kampanii wyborczej, ale gdyby nie to, pewnie nie byłabym taką bohaterką. Ale dla innego, kto nie ma doświadczenia, to moment i ginie. Nie ma w Polsce nikogo na poziomie, kto by położył kres pewnym działaniom. Dzisiaj nie byłoby samobójstwa Leppera, a z mojego męża nie robiłoby się wariata i przestępcy. Dla wszystkie czarne jest białe, a białe jest czarne. Kraj jest chory, chore są jego władze i niech przestaną się produkować, bo szlag człowieka trafia. Do tej pory, jak wchodzę do urzędu, jakiegokolwiek, to się trzęsę, ręce mam mokre, czuję tą atmosferę, czuję wroga, który siedzi w każdym pokoju. Zbigniew Ziobro: nie dało się mnie złamać
Polityka wymaga odporności, trzeba być twardym, zwłaszcza w polskich realiach. Trudniej jest politykom prawicowym, co wynika ze struktury mediów. Wyraźnie sympatyzują one z jedną sceną polityczną. Nie są obiektywnym arbitrem, który relacjonuje rzetelnie obraz polskiej polityki, ale są uczestnikiem politycznego sporu angażując się po jednej stronie. Można to zobaczyć na przykładzie polityka, który w atmosferze konfliktu odchodzi z PiS-u. Taka osoba, wcześniej często krytycznie opisywana przez media, staje się nagle wręcz pozytywnym bohaterem i wspaniałym człowiekiem!
Nim Andrzej Lepper odszedł z koalicji rządowej z PiS, miał najczarniejszą prasę. Cokolwiek robił było przedmiotem krytyki i ataku. Trzeba przyznać, że wielokrotnie sam na tę krytykę sobie zapracował, wręcz ją prowokował. Nie zmienia to faktu, że był traktowany dużo gorzej, niż politycy SLD czy PO. Np. zachowujący się bardziej brutalnie i wulgarnie Janusz Palikot był ulubieńcem tych samych mediów, które nie pozostawiały suchej nitki na Lepperze.
Lepper zaczął być inaczej traktowany przez media dopiero po zdymisjonowaniu go z rządu przez Jarosława Kaczyńskiego, kiedy włączył się w atak na PiS. Metamorfozę można prześledzić na przykładzie „twórczości ” Jacka Żakowskiego. Naprzód przyrównywał Leppera do bin Ladena i przedstawiał go jako najczarniejszą postać polskiej polityki, a po usunięciu z rządu, kiedy Lepper zaczął krytykować PiS, Żakowski odkrył w nim pozytywnego bohatera.
Jeśli pyta pani o mnie, dla mnie pierwszym trudnym momentem w polityce była obecność w komisji Rywina. To był wówczas główny front starcia opozycji z rządzącym wówczas SLD. Nie miałem jeszcze politycznego doświadczenia. SLD posiadało wówczas w swoich rękach media publiczne, zwłaszcza telewizję kierowaną przez Kwiatkowskiego. Media te prowadziły „nieustanny ostrzał” mojej działalności w komisji. Wspierali je w tym, stanowiący większość w komisji członkowie SLD, z Tomaszem Nałęczem na czele. To rodziło oczywiście stres, ale stawiałem mu czoło.
Drugim niełatwym doświadczeniem było sprawowanie urzędu ministra sprawiedliwości. Ze względu na zdobyte doświadczenie w polityce i działalności medialnej, umiejętniej radziłem sobie z atakami. Choć nieustanny i nasilający się szturm na kierowane przeze mnie ministerstwo odrywał mnie od najważniejszej pracy.
Trzeci etap konfrontacji to nagonka po wygranych przez PO wyborach w 2007 r.Liderzy PO doprowadzili do wszczęcia ponad 30 śledztw, które mnie dotyczyły. Do prasy co chwila trafiały zmanipulowane przecieki. Minister Ćwiąkalski zorganizował nawet konferencję w sprawie laptopów, a w Płocku stawiano mi fałszywe zarzuty przestępstwa, że jako prokurator generalny udostępniłem część akt Jarosławowi Kaczyńskiemu. Wszystkie te wydarzenia, znajdowały się na czołówkach gazet i w telewizyjnych serwisach informacyjnych. To znamienne, że gdy sprawy zostały umorzone, większość z tych mediów nawet o tym nie wspomniała.
Pewność, że zawsze poruszałem się zgodnie z prawem i wszystko, co robiłem służyło interesowi publicznemu, powodowało, że nagonki nie mogły mnie złamać, i że druga strona poniesie porażkę. Z racji mojej profesji, łatwiej było mi o tyle, że znałem mechanizmy działania wymiaru sprawiedliwości, bo może kogoś innego by przeraziły, na mnie nie robiły wrażenia, poza jednym - zabierały mi cenny czas.
Oczywiście, osobista odporność na nagonkę, głównie mediów, jest niezbędna. Zwłaszcza że wielokrotnie podawane informacje na mój temat były nieprawdziwe. W jakimś sensie byłem bezradny, bo nie mogłem tego nawet sprostować. Tu trzeba być twardym. Umieć znaleźć dystans i poczucie humoru. Kiedy czytałem na swój temat rozmaite teksty autorytetów polskiego dziennikarstwa, często wraz z przyjaciółmi śmialiśmy się, mając świadomość, że więcej z tego można dowiedzieć się o ich autorach, niż o opisywanej osobie. Było to tak oderwane od rzeczywistości, że miałem wrażenie, że sprawa dotyczy kogoś innego, dlatego mnie to bawiło.
Moim sposobem na relaks jest przyroda. Kiedy po północy wracałem z ministerstwa to zawsze włączałem Animal Planet. Jak patrzyłem na życie zwierząt, to zapominałem o polityce, to był sposób na stres. Uśmiech i dystans w polityce jest też potrzebny, zwłaszcza przy tak ogromnym konflikcie, jaki toczy polską politykę i wielkich emocjach. Ważna jest świadomość, że ma się przyjaciół, z którymi można wyskoczyć w góry. Jednak najważniejsza jest świadomość, że walczy się o ważne racje.
Byłem brutalnie atakowany, kiedy nadzorowałem śledztwa wymierzone w korupcje bardzo wpływowych ludzi, w tym polityków, za otwieranie zawodów adwokackich, za obniżanie taksy notarialnej, za zaostrzanie polityki karnej, ale zawsze miałem świadomość, że działania jakie podejmuję, nie są po to by robić komuś krzywdę, ale są one potrzebne naszemu państwu by sprawniej działało i lepiej służyło ludziom, więc ataki nie robiły na mnie wrażenia.
Polityka jest miejscem, gdzie spotyka się różnych ludzi, nie zawsze są to ludzie szlachetni. Czasami przy użyciu polityki są realizowane szemrane interesy, za którymi kryją się nieraz duże pieniądze. Polityk musi bardzo uważać, żeby się nie uwikłać, bo tylko wtedy może być wolny. A wolność od uwikłań daje siłę i spokojny sen.
Trzy różne historie, ale co je łączy? Przeświadczenie, że ma się rację. Pytanie tylko, czy to zawsze wystarcza, by przetrwać. Bo polityka jest dla twardych zawodników. Mówi się, że to co cię nie zabije, to cię wzmocni, ale czasem jest tak, że zabije. Mówi się również, że polityka można zabić gazetą, jak muchę, ale polityka nie zabija fakt, tylko jego upublicznienie. Kto sobie z tym poradzi, ten leci dalej.
Dominika Leonowicz, Wirtualna Polska