Katastrofa CASY na zawsze pozostanie tajemnicą?
Czy przyczyna katastrofy samolotu transportowego CASA pozostanie tajemnicą? Wiele wskazuje, że tak się właśnie stanie. Choć od tragedii mijają właśnie dwa lata, to nadal nie wiemy, dlaczego samolot uderzył w ziemię. Czy to błąd pilotów, czy może zawiniła maszyna, jak wskazywał brat jednego z pilotów CASY? To jednak niejedyne wątpliwości, które do tej pory nie zostały jednoznacznie rozstrzygnięte.
Zaraz po wypadku została powołana Komisja Badania Wypadków Lotniczych Lotnictwa Państwowego. Ustaliła ona między innymi, że w samolocie nie występowały niesprawności, które mogłyby mieć jakikolwiek związek ze zdarzeniem. Według ekspertów do katastrofy przyczyniło się wiele czynników. Chodzi m.in. o niewłaściwy dobór załogi, czy niesprawny system nawigacyjny ILS na lotnisku w Mirosławcu (województwo zachodniopomorskie). Ostatecznie komisja orzekła, że bezpośrednią przyczyną katastrofy było nieświadome doprowadzenie przez załogę do nadmiernego przechylenia samolotu.
Na podstawie tego raportu, w kwietniu 2008 roku, szef resortu obrony narodowej Bogdan Klich zdymisjonował pięciu żołnierzy, którzy jego zdaniem byli odpowiedzialni za katastrofę CASY.
Dwóch z nich w styczniu ubiegłego roku zdecydowało się przejść na wojskową emeryturę. Chodzi o mjr. Jędrzeja Wójcickiego, byłego komendanta Wojskowego Portu Lotniczego w Mirosławcu. Został odwołany przez Klicha za rzekome nieprawidłowości w funkcjonowaniu lotniska. Chodzić miało o niewłaściwy nadzór nad działalnością podległych służb, wyszkoleniem oraz przygotowaniem personelu. Na emeryturę odszedł także kpt. Andrzej Koniarz, kontroler lotniska. Klich zdymisjonował go za niepodjęcie decyzji o skierowaniu CASY na inne lotnisko w sytuacji, gdy pod Mirosławcem panowały kiepskie warunki atmosferyczne.
Pozostała trójka ukaranych żołnierzy pozostała w armii. Formalnie znajdują się w tak zwanej rezerwie kadrowej, ale jak ustaliliśmy nie oznacza to, iż bezczynnie siedzą w domach. Wykonują bowiem obowiązki służbowe w Dowództwie Sił Powietrznych w Warszawie.
Dwóch z tej trójki ma już prokuratorskie zarzuty. Śledczy z Poznania postawili je ppłk. Leszkowi L., byłemu dowódcy 13. Eskadry Lotnictwa Transportowego z Krakowa. Powód – niewłaściwe dobranie załogi obsługującej feralny lot. Podejrzanym jest też podporucznik Adam B., były kontroler lotów z Mirosławca. Jego wina ma polegać na popełnieniu błędów podczas sprowadzania CASY do lądowania.
Trzecim żołnierzem, który został skierowany do pracy w dowództwie jest ppłk Marek Sołowianiuk. To starszy dyżurny Centrum Operacji Powietrznych. Został zwolniony przez Klicha z zajmowanego stanowiska. Zdaniem ministra, Sołowianiuk nie przekazał informacji o pogarszających się warunkach meteorologicznych na lotnisku w Mirosławcu.
Przygotowany na zlecenie MON raport nie rozwiał jednak wszystkich wątpliwości. Dlatego Wojskowa Prokuratura Okręgowa w Poznaniu, która prowadzi postępowanie w sprawie katastrofy CASY, powołała kolejny zespół ekspertów. Śledczy czekają obecnie na opinię biegłych. Kiedy będzie ona gotowa? – Opinia do nas dotarła, jednak musi zostać jeszcze uzupełniona przez biegłych – wyjaśnia „Polsce Głosowi Wielkopolskiemu” ppłk Sławomir Schewe, rzecznik Wojskowej Prokuratury Okręgowej w Poznaniu.
Na razie nie wiadomo, kiedy ekspertyza zostanie ostatecznie sporządzona. Wiadomo natomiast, że pracuje nad nią aż dziesięciu biegłych z różnych specjalności. Na opinię z niecierpliwością czekają już poznańscy śledczy. Do czasu jej otrzymania prokuratorzy nie planują bowiem postawić kolejnych zarzutów za CASĘ. Tak wynika z informacji „Polski Głosu Wielkopolskiego”.
W lutym prokuratorzy z Poznania zaplanowali jeszcze przesłuchanie dwóch podejrzanych w tej sprawie wojskowych – ppłk. Leszka L. i podporucznika Adama B. W czasie pierwszego spotkania z prokuratorem obaj nie przyznali się do winy. Odmówili też składania wyjaśnień. Zapewnili jednak, że do prokuratorskich zarzutów odniosą się w późniejszym terminie.
Ceremonia w Mirosławcu
Dzisiaj, w przeddzień drugiej rocznicy katastrofy CASY, w Mirosławcu odbędzie się oficjalna uroczystość poświęcona pamięci tragicznie zmarłych lotników. Ceremonia rozpocznie się o godz. 11 pod pomnikiem upamiętniającym to tragiczne zdarzenie. Przewidziany jest udział rodzin ofiar katastrofy. Hołd oddadzą im także wysocy rangą urzędnicy i oficerowie. Do Mirosławca mają m.in. przyjechać: Czesław Piątas, sekretarz stanu ds. społecznych i profesjonalizacji w MON, gen. Andrzej Błasik, dowódca Sił Powietrznych oraz przedstawiciele Sztabu Generalnego WP, a także władze samorządowe. Pod pomnikiem będą złożone wieńce i kwiaty, zapalone znicze. Odczytane zostaną nazwiska 20 poległych.
Odszkodowania dla rodzin ofiar lotniczej katastrofy
W wypadku samolotu wojskowego śmierć poniosło 20 osób – 4 członków załogi oraz 16 pasażerów. Wśród ofiar był m.in. związany z Poznaniem kpt. pil. Michał Smyczyński. Pełnił on funkcję drugiego pilota. W katastrofie zginęli także wysocy rangą oficerowie Wojska Polskiego, wśród nich byli m.in.: gen. bryg. pil. Andrzej Andrzejewski (dowódca 1. Brygady Lotnictwa Taktycznego w Świdwinie), płk pil. Jerzy Piłat (dowódca 12. Bazy Lotniczej w Mirosławcu), czy płk pil. Dariusz Maciąg (dowódca 21. Bazy Lotniczej w Świdwinie).
Na pokładzie było tylu żołnierzy, gdyż samolot odbywał lot na trasie Warszawa- Okęcie – Powidz – Poznań-Krzesiny – Mirosławiec – Świdwin – Kraków-Balice. Wojskowi znajdujący się na jego pokładzie uczestniczyli razem w 50. Konferencji Bezpieczeństwa Lotów Lotnictwa Sił Zbrojnych RP. Transportową CASĄ mieli powrócić do swoich domów.
Po tragedii zapowiedziano, że rodziny ofiar nie zostaną bez pomocy. Najbliższym żołnierzy przyznano jednorazowe odszkodowanie. Wszystkim wdowom zostały wypłacone m.in. przysługujące należności pośmiertne. Szef MON przyznał żonom tragicznie zmarłych żołnierzy zapomogi losowe. Na podobną pomoc zdecydowali się też: Dowódca Sił Powietrznych oraz dowódcy jednostek, w których pełnili służbę zmarli.
W sprawie lotniczej tragedii pod Mirosławcem ciągle są pytania bez odpowiedzi
Z Andrzejem Smyczyńskim, bratem tragicznie zmarłego pilota samolotu CASA, rozmawia Małgorzata Linettej
Czy po dwóch latach od katastrofy CASY pod Mirosławcem, w której zginął Pana brat, kpt. Michał Smyczyński, drugi pilot maszyny, nadal uważa Pan, że winy nie ponosi załoga samolotu, mimo że pierwszy raport komisji takie właśnie wnioski zawierał?
- Trudno mi powiedzieć, bo moje zdanie w tej sprawie może być niemiarodajne. Pierwszy raport był dla mnie, ale także dla wielu ekspertów lotnictwa nie do końca wiarygodny. Dlatego był tak duży nacisk na powołanie niezależnej komisji do zbadania przyczyn tej katastrofy. Być może nowy raport wyjaśni liczne w tej kwestii wątpliwości.
Na wyjaśnieniu jakich wątpliwości zależy Panu najbardziej?
- Przede wszystkim, nie tylko ja, ale także wielu znawców nawigacji i pilotażu, chciałoby wiedzieć, dlaczego przy podchodzeniu do lądowania maszyna wykonała tak gwałtowny skręt w kierunku ziemi. Poza tym, chciałbym, by wyjaśniono dziwną sprawę kabiny samolotu.
Kabiny? Co z nią było nie tak?
- Z relacji osób, które pracowały na miejscu tuż po katastrofie, wynika, że konieczne było rozcięcie kabiny, by wydobyć zwłoki ofiar. Tymczasem na zdjęciach z hangaru, gdzie ułożono szczątki samolotu, jako pozostałości kabiny widniały tylko nieliczne, drobne skrawki metalu. Co się zatem stało z resztą? Co takiego strasznego było w środku, że to ukryto?
Ma Pan nadzieję, że te wątpliwości rozwieje nowy raport przygotowywany na zlecenie prokuratury prowadzącej w tej sprawie śledztwo?
- Nie, nie mam takiej nadziei. Raport zapewne skupi się tylko na bezpośrednich przyczynach katastrofy.
Gdy, krótko po tym tragicznym wydarzeniu zaczął Pan głośno, także w mediach, kontestować ustalenia komisji, pojawiły się wobec Pana groźby. Miał Pan przestać zajmować się tą sprawą. Co działo się potem? Ktoś poniósł jakieś konsekwencje?
- Natychmiast po tym, jak mi grożono, zawiadomiłem o tym prokuraturę. Ta jednak sprawę umorzyła, ale nie dlatego, że jej zdaniem nie było takiego zdarzenia, ale z powodu niewykrycia sprawców.
Pojawiły się potem podobne pogróżki?
- Na szczęście, nie.
Nadal prowadzi Pan swoje prywatne śledztwo w sprawie tej katastrofy?
- Na razie jest pewien okres bezczynności. Czekam na nowy raport.
Będzie Pan miał, jako szczególnie zainteresowany, dostęp do pełnej treści tego dokumentu?
- Nie, nie jestem w tej sprawie stroną pokrzywdzoną, więc muszę się zdać na oficjalną publikację poprzez media. Wątpię zresztą, by cały raport ujrzał światło dzienne. Pierwszego też wojskowa komisja nie chciała na początku w całości upublicznić.
W piątek odbędzie się uroczystość w drugą rocznicę katastrofy. Wybiera się Pan do Mirosławca?
- Do Mirosławca na pewno pojadę, ale nie w piątek, i na pewno nie po to, by stać w jednym szeregu z organizatorami tych ceremonii.
Oficjalne wydanie internetowe www.polskatimes.pl/GlosWielkopolski