Kataryna: Co autor miał na myśli
"Auschwitz jest wielką lekcją tego, że trzeba czynić wszystko, aby chronić bezpieczeństwo i życie swoich obywateli i że dla władz to jest najwyższy obowiązek". To fragment... przemówienia prezydenta Andrzeja Dudy wygłoszonego w styczniu ubiegłego roku podczas uroczystości upamiętniających 71. rocznicę wyzwolenia obozu koncentracyjnego.
Dodajmy, że przemówienia bardzo zresztą wtedy chwalonego. To z niego autor wczorajszego tekstu wygłoszonego przez premier Beatę Szydło przepisał fragment, który wstrząsnął Polską i światem, bo przecież świat niczym nie żyje tak bardzo, jak szukaniem dwuznaczności w publicznych wypowiedziach premier kraju, którego wielu obcokrajowców nie umiałoby nawet znaleźć na mapie.
To samo miejsce, te same słowa, zupełnie inny odbiór, czyli kolejny przykład tego, że nie jest ważne co i gdzie się mówi, ale kto mówi i w jaki bieżący kontekst będą to w stanie wpisać jego zaczadziali wrogowie. Więc choć autor przemówienia Beaty Szydło tylko przepisał jedno zdanie z tak chwalonego przemówienia prezydenta, od dwóch dni pani premier obrywa za to, co rzekomo powiedziała o uchodźcach. A nawet jeśli nie powiedziała nic o uchodźcach, to przecież wszyscy wiedzą, że tak pomyślała. No a skoro pomyślała, to mogłaby też powiedzieć. Nawet jeśli ostatecznie nie powiedziała. I pomyśleć, że autor przemówienia Szydło mógł też podkraść fragment przemówienia innego prezydenta - Bronisława Komorowskiego - który w Auschwitz powiedział „Pamięć o Auschwitz to pamięć o konieczności obrony naszych wartości. Pamiętajmy, do czego prowadzi łamanie prawa narodów do samostanowienia”. Przeklejone do przemówienia Szydło niechybnie zostałoby uznane za wypowiedzi antyunijną.
Nikomu w PiS to nie przeszkadza
Nie zamierzam bronić pani premier, jest wystarczająco dojrzałym politykiem, żeby ją obrażać usprawiedliwianiem, iż ów niefortunny fragment to dzieło jakiegoś nadgorliwego doradcy, a ona nie przewidziała, jak może zostać odczytany w kontekście bieżącej polityki rządu. Zresztą sądząc po tym, że nikt z otoczenia pani premier ani z jej partii od wczoraj nie uznał za stosowne odnieść się do medialnych (nad)intepretacji tego fragmentu przemówienia, coś chyba jest na rzeczy. Nawet jeśli intencją premier nie było nawiązanie do uchodźców, najwyraźniej ani jej, ani nikomu w PiS nie przeszkadza taka interpretacja jej słów, ani to, że tylko one poszły w świat z wczorajszej uroczystości.
Osobiście wczoraj byłam skłonna uznać wypowiedź premier za niefortunną, bo choć powiedziała coś niebudzącego najmniejszych kontrowersji, banalnego wręcz, to bieżąca sytuacja polityczna może narzucić antyuchodźczą interpretację jej słów przez oczadziałą opozycję. Gdyby pani premier jednym słowem odniosła się do kontrowersji wokół jej wystąpienia, byłoby pewnie po sprawie. Zamiast tego dzisiaj Maciej Świrski z Rady Dyplomacji Historycznej przy Ministrze Spraw Zagranicznych napisał na Twitterze - właśnie w odpowiedzi na komentarze wiążące wypowiedź premier z dyskusją o uchodźcach - „Polish answer to Germans: we will not allow the Germans to set up concentration camps in Poland again” (tłum. „Polska odpowiedź do Niemców: nie pozwolimy Niemcom ponownie zbudować w Polsce obozów koncentracyjnych”) i żeby całkiem rozwiać wszelkie wątpliwości opatrzył to hasztagami #NoMoreGermanCamps i #relocation. Jeśli tak brzmi jedyny oficjalny przekaz, jaki w reakcji na nadinterpretację wystąpienia pani premier wysyła w świat rząd, to jest już, że tak powiem, pozamiatane.
Haniebny styl
Maciej Świrski, którego słowa można z uwagi na jego stanowisko przy rządzie uznać za miarodajne, nie tylko powiązał przemówienie premier z kwestią uchodźczą, ale zrobił to w stylu tak haniebnym, że każdy odpowiedzialny szef dyplomacji już by mu podziękował za niedźwiedzią przysługę - w najgorszym możliwym momencie, gdy rząd zabiera się właśnie do tłumaczenia się z niewypełnienia podjętego przez poprzedni rząd zobowiązania przyjęcia 6 tysięcy uchodźców. U nas wystarcza argument, że ich nie chcemy. Dla unijnych decydentów trzeba będzie znaleźć bardziej merytoryczny. Świrski raczej nie pomógł.
Jestem przeciwniczką unijnej polityki imigracyjnej a pomysł przymusowej relokacji uchodźców uważam za chory i nieskuteczny. Nie da się siłą przesiedlić ludzi do kraju, do którego ani oni nie chcą, ani on ich nie chce. Nie ma też żadnego powodu, żeby w imię jakiejś mitycznej unijnej solidarności Polska powielała błędy jakie dzisiaj mszczą się na zbyt kiedyś gościnnych zachodnich krajach i przyjęła dużą grupę muzułmańskich imigrantów, o których z góry wiadomo, że mają zerowe szanse na asymilację w Polsce, bo u nas ciężko jest się odnaleźć nawet repatriantom ze Wschodu. Nie zmienia to jednak faktu, że polski rząd zobowiązał się do przyjęcia grupy 6 tysięcy uchodźców i w przeciwieństwie do większości mojego koleżeństwa z prawicy, uważam, że to zobowiązanie trzeba spróbować wypełnić.
Kluczowe słowo - spróbować
Starannie wyselekcjonować kandydatów, uczciwie uprzedzić ich jakie żałosne warunki będą w Polsce mieli, a jak mimo wszystko zechcą przyjechać – przyjąć ze świadomością, że prędzej czy późnej i tak uciekną tam gdzie się wybierali - do Niemiec. Cyniczne? Raczej pragmatyczne. Jakże inaczej będzie się potem dyskutowało o polityce imigracyjnej, mając za sobą nieudaną - nie z naszej winy - próbę przyjęcia uchodźców. Jestem państwowcem, uważam, że zobowiązań już podjętych trzeba dotrzymywać, choćby po to, żeby druga strona zrozumiała, dlaczego nie chcemy i nie możemy podjąć kolejnych.
Trudno mieć do Polaków pretensje, że nie chcą u siebie tego, co się tak bardzo nie sprawdziło na Zachodzie. Trudno też mieć pretensje do rządu, że się w te obawy wsłuchuje, bo są one uzasadnione. Mam jednak wrażenie, że konfrontacyjny styl realizacji całkiem słusznego celu nie tylko utrudni jego osiągnięcie ale po drodze mocno go uświni, niepotrzebnie podsycając nienawiść, której i tak już mamy w nadmiarze.
Kataryna dla WP Opinie