PolskaKaretki zamiast do potrzebujących pilnej pomocy, jeżdżą do pijanych albo mających... biegunkę

Karetki zamiast do potrzebujących pilnej pomocy, jeżdżą do pijanych albo mających... biegunkę

Nawet połowa telefonów na pogotowie to nieuzasadnione wezwania. Gdy karetka jedzie do osoby pijanej lub mającej rozwolnienie, w tym czasie w innym miejscu ktoś może naprawdę potrzebować pilnej pomocy. - Niektórzy traktują nas jak darmową taksówkę - mówi WP jeden z ratowników.

Karetki zamiast do potrzebujących pilnej pomocy, jeżdżą do pijanych albo mających... biegunkę
Źródło zdjęć: © WP | Zenon Kubiak
Zenon Kubiak

18.07.2015 14:48

W minionym tygodniu głośno było o zdarzeniu z ul. Garbary w Poznaniu, gdzie na przystanku autobusowym przewrócił się mężczyzna. Był w bardzo złym stanie, miał drgawki, co chwilę tracił przytomność. Na szczęście zajęły się nim przypadkowe osoby, w tym przechodzący obok - po pracy - ratownik medyczny i strażnicy miejscy. Niestety, karetka pogotowia przyjechała na miejsce dopiero po ponad dwóch godzinach.

- Zgłoszenie zakwalifikowano jako "do zadysponowania w dalszej kolejności" ze względu na wiele innych, pilniejszych wyjazdów realizowanych w tym momencie. Dyspozytorzy odebrali w tym samym czasie kilkadziesiąt podobnych zgłoszeń – wyjaśnia okoliczności zdarzenia Łukasz Maciejewski, rzecznik prasowy Rejonowej Stacji Pogotowia Ratunkowego w Poznaniu.

W stolicy Wielkopolski za szybkie dotarcie z pomocą medyczną odpowiadają 23 karetki. Zdarza się jednak, że to za mało. Feralnego dnia aż cztery z nich musiały odwieźć do szpitali osoby z objawami zatrucia dopalaczami. W tych przypadkach natychmiastowa pomoc była niezbędna, ale cały czas plagą pozostają nieuzasadnione wezwania karetek.

Zamiast iść do przychodni, wolą zadzwonić po karetkę

- Wyjazdy nieuzasadnione stanowią nawet 60 proc. wszystkich naszych interwencji – przyznaje Łukasz Maciejewski. – Od razu wyjaśnijmy, że mówiąc nieuzasadnione mam na myśli wezwania do osób, które co prawda potrzebują pomocy, tyle że nie pogotowia. Przypomnę, że pogotowie na mocy ustawy o ratownictwie medycznym udziela pomocy w sytuacjach nagłego zagrożenia zdrowia lub życia ludzkiego. Tymczasem ponad połowa wezwań nie kwalifikuje się do tej kategorii, a wzywający pogotowie powinni szukać pomocy u lekarza pierwszego kontaktu – dodaje.

Jak to wygląda w praktyce, opowiada nam pan Krzysztof, który od ośmiu lat pracuje jako ratownik medyczny.

- Dostajemy wezwanie do 61-letniej kobiety, zgłasza wymioty i biegunkę. Na miejscu zastajemy ją przytomną i w pełni zorientowaną w sytuacji. Opowiada, że coś ją „męczy” i od rana biega do ubikacji. Na pytanie, dlaczego nie zgłosiła się do lekarza podstawowej opieki zdrowotnej, odpowiada, że nie wie, o co nam chodzi – mówi ratownik. – Ludzie są niedoinformowani, myślą, że karetka jest od tego, aby im przywieźć leki, albo recepty, traktują nas też jako darmową taksówkę do szpitala, a w tym czasie na naszą pomoc czeka ktoś inny. W czasie, gdy zajmowaliśmy się biegunką wspomnianej pani, inna kobieta czekała na pomoc z uszkodzoną nogą. Gdybyśmy przyjechali trochę później, mogłaby nawet ją stracić – dodaje.

„Niepokojąco swędzi mnie ręka. Proszę przysłać karetkę”

Część nieuzasadnionych wezwań udaje się wychwycić dyspozytorom dyżurującym pod numerami alarmowymi. To oni na podstawie wyjaśnień zgłaszającego decydują, czy rzeczywiście należy wysłać karetkę. W ten sposób udaje się wyeliminować przynajmniej część bezsensownych wezwań takich jak np. „niepokojąco swędzi mnie ręka”, „czuję się bardzo słaby”, albo „polizałem kostkę do WC” (autentyczne przypadki z Poznania - przyp. red.).

Zdarza się jednak, że karetka musi jechać na miejsce, gdy ktoś zgłasza, że np. w parku leży nieprzytomna osoba. Często okazuje się, że to tylko ktoś, kto przesadził z alkoholem.

- Ludzie boją się podejść, sprawdzić, czy ktoś wymaga pomocy medycznej, czy tylko zasnął pijany. Zamiast tego dzwonią po nas – opowiada pan Krzysztof. – Jeśli okazuje się, że to tylko kwestia przesadzenia z alkoholem, to taką osobą zajmuje się policja lub straż miejska, która odwozi ją do izby wytrzeźwień. Jeśli jednak ma jakieś obrażenia, bo np. przewracając się, zraniła się w głowę, musimy ją wziąć do szpitala. Zdarzają się dyżury, że co wezwanie, to pijany – dodaje.

Pijani obsługiwani są w pierwszej kolejności

Pijani z podejrzeniem obrażeń trafiają na oddziały ratunkowe, gdzie są obsługiwani w pierwszej kolejności, co oburza innych pacjentów wymagających pomocy. Przepisy nakazują bowiem w pierwszej kolejności zająć się osobami przywiezionymi przez karetkę (to zresztą kolejny powód, dla którego wiele osób zamiast samemu zawieźć wymagającego pomocy domownika na SOR, woli zadzwonić po pogotowie).

- Nie mamy dokładnych statystyk, ale osoby pijane, które są przywożone na SOR to prawdziwa plaga – przyznaje Marta Podgórska, rzecznik prasowy Publicznego Szpitala Klinicznego nr 4 w Lublinie. – Tacy pacjenci nie tylko są obsługiwani w pierwszej kolejności, ale też wymagają wielogodzinnej diagnostyki, ponieważ przed ewentualnym wypuszczeniem ich do domu, musimy mieć pewność, że nic im nie jest - dodaje.

Na dodatek w Lublinie nie ma izby wytrzeźwień, gdzie można by odwozić osoby, które są jedynie pod wpływem alkoholu. Zamiast tego wydłużają kolejki oczekiwania na SOR, a nawet zajmują wolne łóżka, których brakuje we wszystkich polskich szpitalach.

- Zwróciliśmy się zarówno do wojewody jak i prezydenta z prośbą o przywrócenie zamkniętej kilka lat temu izby wytrzeźwień, bo ona przynajmniej częściowo poprawiłaby sytuację, ale jak na razie skończyło się tylko na obietnicach – mówi Podgórska.

Nieuzasadnione wezwanie karetki to wykroczenie

Teoretycznie nieuzasadnione wezwanie karetki jest wykroczeniem, za które można dostać nawet 1500 zł grzywny. Większość stacji pogotowia jednak nie wzywa w takich sytuacjach policji w obawie, że ludzie przestaną dzwonić po karetkę w poważnych sytuacjach.

- Niedawno zdarzyło się, że kobieta w zaawansowanej ciąży postanowiła iść do szpitala na piechotę i zaczęła rodzić na ulicy. Na szczęście wszystko dobrze się skończyło – opowiada ratownik z Poznania.

Karać za nieuzasadnione wezwania postanowiło Pogotowie Ratunkowe w Łodzi. W efekcie w ciągu kilku ostatnich miesięcy po 500 zł mandatu zapłacił m.in. kontroler biletów, któremu pasażer zadrasnął palec, a także mężczyzna, który wezwał karetkę, aby załoga... zrobiła mu obiad.

Inną strategię przyjęto w Olsztynie, gdzie skromną liczbę karetek specjalistycznych mają wkrótce zacząć wspierać dodatkowe patrole ratowników medycznych dojeżdżających z podstawową pomocą do potrzebujących na rowerach. Dopiero po zbadaniu pacjenta podejmą decyzję, czy konieczny jest przyjazd karetki.

Byłeś świadkiem lub uczestnikiem zdarzenia? .

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (72)