Karaibski kalifat. Żadne państwo na zachodniej półkuli nie dostarcza tylu rekrutów w przeliczeniu na liczbę mieszkańców, co Trynidad i Tobago
Niewielki Trynidad i Tobago wysyła na wojnę w Syrii więcej bojowników w przeliczeniu na liczbę mieszkańców niż jakiekolwiek inne państwo na zachodniej półkuli. Dlaczego muzułmanie z tego wyspiarskiego państewka tak łatwo się radykalizują i chętnie pokonują pół świata, by uczestniczyć w świętej wojnie?
09.12.2016 16:42
- Gdy miałem koło 20 lat przyjąłem religię prawdy, islam - mówił bojownik o pseudonimie Abu Sad at-Trinidadi w rozmowie z dżihadystycznym periodykiem "Dabiq". Jego historia to jedna z wielu opowieści młodych mieszkańców tej karaibskiej wyspy, którzy porzucili chrześcijaństwo, zradykalizowali się i ruszyli na wojnę w Syrii. Islamista zachęcał też innych muzułmanów do wypowiedzenia świętej wojny w ojczyźnie, licząc na to, że w przyszłości "krew niewiernych popłynie ulicami".
Niedługo przed opublikowaniem wydania "Dabiq" z at-Trinidadim aż dziewięciu mieszkańców tego kraju zostało aresztowanych podczas próby przeprawienia się przez turecką granicę do Syrii.
Z oficjalnych szacunków wynika, że od 2013 roku walczyć na Bliski Wschód wyjechało od 89 do 125 Trynidadczyków. Jednak jeden z opozycyjnych posłów twierdzi, że widział dokumenty, z których wynika, że takich osób było ponad 400. Bez względu na faktyczny rozmiar, w kraju, w którym mieszka 1,3 mln ludzi, z czego 104 tys. to muzułmanie, odsetek zrekrutowanej populacji jest największy na zachodniej półkuli. I to mimo prawie 10 tys. km, które muszą pokonać ochotnicy, by dotrzeć w strefę walk.
Islamskie powstanie
W 1990 roku grupa czarnoskórych w z organizacji Dżamat al-Muslimin przeprowadziła udany szturm na parlament w stolicy Port of Spain. Gdy bojownicy wzięli jako zakładników premiera i członków rządu, druga grupka przejęła budynek państwowej telewizji, w której szef organizacji, Jasin Abu Bakr, ogłosił obalenie rządu. Przewrót trwał sześć dni, po których islamiści się poddali, a siły rządowe odzyskały inicjatywę. Było to historyczne i pierwsze islamskie powstanie na zachodniej półkuli.
Na wyspie trwa także wieloletnia wojna kryminalistów pomiędzy grupą Rasta City, a gangiem muzułmanów. Ciężko jednak zestawiać te zjawisko z globalnym dżihadem.
Współcześni fundamentaliści z Trynidadu nie czują związku ani z rywalizacją gangów, ani z powstaniem z 1990 roku, które miało zresztą sporo cech etnicznego buntu czarnoskórej ludności.
Sama organizacja Dżamat al-Muslimin działa do dziś. Jednak at-Trinidadi mówił o nich w "Dabiq", że "szybko się poddali i są apostatami, którzy zaczęli wyznawać religię demokracji, czym pokazali, że nie byli pod wpływem prawidłowej metodologii dżihadu".
Saudowie nakręcają problem?
W rozmowie z magazynem "The Atlantic", Daurius Figueira, muzułmanin i kryminolog z Trynidadu, ocenił, że ani konserwatywne Dżamat al-Muslimin, ani muzułmanie z grupy etnicznej, która przybyła na wyspę ze wschodnich Indii, nie są zapleczem dla Państwa Islamskiego.
Znawca problemu sądzi, że za proceder radykalizacji odpowiada Arabia Saudyjska. - Wydali pieniądze i przyciągnęli tu wahabbitów z Mekki. Przekazują doktrynę, werbują młodych mężczyzn, wysyłają ich do Mekki, ci wracają i kontynuują dzieło. Teraz nie trzeba już nawet wysyłać misjonarzy - tłumaczył Figueira. Jego zdaniem, widać to po ulicach, na których pojawiły się kobiety w hidżabach. Ekspert tłumaczył, że kluczowa jest infiltracja ze strony Arabii Saudyjskiej, a nie rodzime organizacje islamskie, nawet te bardziej bojowe.
Szkolenia i powroty
Według ustaleń "The Atlantic", mudżahedini z Trynidadu nie muszą nigdzie jeździć, by pobierać bojowe nauki. Jedno z anonimowych źródeł twierdzi, że bojownicy mogą się uczyć fachu na miejscu, bo od około 2007 roku funkcjonuje tam obóz szkoleniowy. Źródło twierdzi, że nie ma on nic wspólnego z Dżamat al-Muslimin i jest prowadzony przez bardziej radykalną frakcję.
Z zewnątrz wyspa może się wydawać karaibskim rajem, ale w istocie nie jest łatwym miejscem do życia - wysoka przestępczość, bezrobocie, korupcja i skrajna bieda powodują, że radykalny islam ze swoimi prostymi receptami, znajduje tu podatny grunt.
Jednak prawdziwe problemy Trynidadu z islamistami mogą się dopiero rozpocząć. Jednym z powodów, dla których bojownicy tak chętnie jadą do Syrii, jest także sama łatwość wydostania się, a później także powrotu do kraju. Można zakończyć swój rozdział dżihadu i wrócić bez problemu do ojczyzny bez groźby jakichkolwiek sankcji, nie mówiąc już o utracie obywatelstwa.
Garry Griffith, bym mister bezpieczeństwa wewnętrznego, w rozmowie z serwisem MiddleEastEye.net ocenił, że podejście Trynidadu do bojowników jest niezrozumiałe. - Powinni dostawać jasny komunikat, że jeśli opuszczą kraj, będzie im trudniej wrócić - mówił.
Biorąc pod uwagę coraz gorszą sytuację Państwa Islamskiego na bliskowschodnim froncie, Trynidad może wkrótce być jednym z szeregu państw, które będzie musiało z powrotem powitać zastępy zradykalizowanych i zaprawionych w bojach islamistów.