Kapitan żeglugi wielkiej Marek Błuś: sytuacja podobna jak na Titanicu
Pasażerowie włoskiego promu byli w podobnej sytuacji jak ci na Titanicu. Zabrakło im skutecznych środków ratunkowych, dzięki którym mogliby szybko opuścić statek - ocenił kapitan żeglugi wielkiej Marek Błuś.
Prom Norman Atlantic, na którego pokładzie wybuchł pożar, przepłynął od wybrzeży Grecji na wody terytorialne Albanii. Akcja ratunkowa trwała 36 godzin. Zginęło osiem osób.
Kapitan Marek Błuś przyznał, że jest zażenowany faktem, że to wszystko zajęło tak długo. Jak podkreślił, ewakuacja statku powinna trwać pół godziny i być prowadzona wyłącznie z użyciem środków ratunkowych, które były na promie, a te najwyraźniej zawiodły. - Dlatego akcja trwała aż półtorej doby - zaznaczył.
W ocenie kapitana Marka Błusia wypadek włoskiego promu pokazuje, że montowane na statkach morskie systemy ewakuacyjne się nie sprawdzają. Dodatkowo załogi często nie są odpowiednio przeszkolone. Kapitan przestrzegał jednak przed obwinianiem personelu pokładowego za taki, a nie inny przebieg akcji ratunkowej. - To nie jest wina człowieka, którego nie przeszkolono, bo jeśli ma na takim czymś odbywać ćwiczenia raz na rok, to nie może tego robić sprawnie - stwierdził. Zdaniem Marka Błusia cała sprawa w znacznym stopniu obciąża twórców prawa, które nakazuje montowanie kompletnie nieskutecznych systemów ratunkowych.
Z płonącego promu uratowano 471 osób. Ewakuacja prowadzona wyłącznie przy użyciu helikopterów trwała wyjątkowo długo i naraziła pasażerów na ciężkie przeżycia. Większość od chwili wybuchu pożaru przebywała na górnym odkrytym pokładzie, na deszczu i lodowatym wietrze. Momentami, widząc, że nie sposób było ugasić pożaru, ludzie poważnie obawiali się o swoje bezpieczeństwo. Postawę załogi i ratowników wysoko ocenił premier Włoch, Matteo Renzi.
Spalony statek ma zostać pod nadzorem włoskiej marynarki wojennej odholowany do jednego z portów nad Adriatykiem. Okoliczności śmierci ofiar wyjaśni śledztwo, wszczęte już przez prokuraturę w Bari.