"Kanclerz niemocy". Olaf Scholz pod ogromną presją w Niemczech
- Olaf Scholz nie dotrzymał obietnic złożonych Ukrainie. Jest pod presją, stoi w rozkroku, nie podejmuje odpowiednich decyzji. Miał okazję zostać mężem stanu, ale ją zmarnował - mówi Wirtualnej Polsce ekspert ds. polityki międzynarodowej dr Marcin Zaborowski, szef Res Publica Nova, były dyrektor Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych.
21.04.2022 09:48
Michał Wróblewski: Kanclerz Niemiec Olaf Scholz znów jest krytykowany, nie tylko przez niemieckie media, ale także własnych koalicjantów. Czy to krytyka uzasadniona?
Dr Marcin Zaborowski: Moim zdaniem tak. Kanclerz Niemiec nie dostarcza Ukrainie tego, co obiecał. Obiecał bardzo dużą zmianę w polityce obronnej Niemiec i zdecydowane wsparcie dla Ukrainy. To wsparcie dzieje się na poziomie humanitarnym dla uchodźców, co widać przy wjeździe do Niemiec, ale wsparcie militarne pozostawia wiele do życzenia. Polska, państwa bałtyckie, a nawet Francja wspierają Ukrainę w dużo większym stopniu. Do oczekiwanej, fundamentalnej zmiany w polityce niemieckiej po dwóch miesiącach od inwazji po prostu nie doszło.
Z czego wynika pana zdaniem ta zachowawczość niemieckiego kanclerza?
Przyczyn jest wiele. Najważniejszą jest opór w partii Olafa Scholza, czyli w SPD. Niemiecka partia socjalistyczna jest historycznie przywiązana do budowania lepszych relacji z Rosją. A mówiąc wprost, duża część tej partii jest prorosyjska. Najbardziej kuriozalnym przypadkiem jest oczywiście były kanclerz Gerhard Schröder, od lat lobbysta Gazpromu.
Trudno go jednak porównać do Scholza.
Kanclerz Scholz jest z innej frakcji SPD, jego nastawienie jest prozachodnie. Podjął decyzję o wstrzymaniu Nord Stream 2, w swoim przemówieniu kilka tygodni temu mocno stanął po stronie Ukrainy i zwrócił się przeciwko Kremlowi. Zgodził się na daleko idące sankcje. Jednak wciąż jest pod presją własnej partii, w której nie ma zgody na wysłanie na Ukrainę niemieckich czołgów czy wozów opancerzonych.
Wiceszef Bundeswehry stwierdził wprost, że Niemcy potrzebują tej broni "dla NATO".
I to jest problem. Żeby zrozumieć politykę wschodnią Niemiec trzeba się cofnąć o kilkadziesiąt lat. Dogmatem w polityce niemieckiej od lat 60. było budowanie relacji z Rosją. To doprowadziło do budowy Nord Stream 1, później - Nord Stream 2. Odwrócenie tego wszystkiego, zerwanie tych relacji budowanych od dziesiątek lat, trochę jeszcze zajmie.
Zobacz także
Kanclerz Scholz zapowiedział odejście od tamtej polityki…
…i jawne wsparcie dla Ukrainy. Ale to się jednak nie dzieje. Hamulce w tym systemie niemieckim są nadal bardzo silne. Hamulcowym dla Scholza jest partia.
I dziś widzimy nieoczekiwane wsparcie dla polityki kanclerza Scholza ze strony lidera AfD, który chwali go za dawanie odporu "zjednoczonym podżegaczom wojennym" z CDU, FDP i Zielonych oraz zachęca do zniesienia sankcji wobec Rosji. Ale - zdaje się - nie na takie wsparcie liczył socjaldemokrata Scholz.
AfD dostarczyła Scholzowi argumentów za tym, żeby jednak zdecydowanie przeciwstawić się Rosji i wspierać z całych sił Ukrainę. Nawet wbrew własnej opozycji w partii SPD.
Słynne przemówienie kanclerza Scholza 27 lutego, kilka dni po rozpoczęciu inwazji Rosji na Ukrainę, zapowiadało przełom w niemieckiej polityce. Obecni krytycy Scholza bardzo go wówczas chwalili.
To przemówienie faktycznie zwiastowało twardą politykę wobec Rosji i bardzo mocne, jednoznaczne, wsparcie dla Ukrainy. Zawieszenie Nord Stream 2 i wprowadzenie nowych sankcji było dla Rosji dotkliwe. Tyle że za tym dalej poszło niewiele, te decyzje okazały się niewystarczające w obliczu potrzeb, jakie ma dziś Ukraina. Wsparcia militarnego dla Ukrainy nie ma. Ta obietnica została złamana.
Większości społeczeństwa niemieckiego to się nie podoba. Scholz zbiera kiepskie oceny od wyborców.
27 lutego Olaf Scholz jawił się jako mąż stanu. Jako osoba, która dokonuje przełomu i zmienia politykę niemiecką w silny sposób. Wyborcy lubią taką postawą u polityków - twardą, jednoznaczną. Później jednak kanclerz Scholz okazał się kanclerzem niemocy. Zapowiada pewną politykę, a następnie jej nie realizuje. To się bardzo obywatelom nie spodobało i stąd te negatywne oceny niemieckiego kanclerza.
Do tego dochodzą też inne czynniki.
Pogarszająca się sytuacja gospodarcza, rosnąca inflacja… Niemcy są tym bardzo zaniepokojeni. Kanclerz Scholz jest w pewnym sensie w potrzasku. Z jednej strony powinien zrealizować to, co zapowiedział w polityce wobec Rosji. Z drugiej strony, jeśli będzie to realizował - i Niemcy zawieszą import ropy i gazu z Rosji - to sytuacja gospodarcza w Niemczech będzie jeszcze gorsza. Scholz stoi w rozkroku i ewidentnie chce wyważyć jedną i drugą stronę. Niezbyt dobrze mu to jednak wychodzi.
Któryś z przywódców europejskich mógłby na Olafa Scholza wpłynąć?
Normalnie takim partnerem byłaby Francja, ale tam trwa dziś kampania prezydencka. Tak naprawdę jedynym partnerem, który miał duży wpływ na politykę Niemiec, są Stany Zjednoczone. To Amerykanie mają instrumenty, możliwości i autorytet w Niemczech, dzięki którym mogą wpływać na tamtejsze władze.
Ukraina, przy wszystkich pretensjach do Niemiec, nie poszła mimo wszystko za daleko, nie godząc się na przyjazd do Kijowa prezydenta Franka-Waltera Steinmeiera?
Nie, nie było w tym błędu i przesady. To było bardzo inteligentne zagranie dyplomatyczne prezydenta Zełenskiego. Ukraina pokazała, że ma inicjatywę. Że nie tylko odpowiada na to, że ktoś przyjedzie do Kijowa i coś zaoferuje, tylko sama podejmuje decyzje o tym, którego polityka przyjmie, a którego nie. Prezydent Steinmeier jest odpowiedzialny za budowę Nord Stream 2, wspierał ją już po aneksji przez Rosję Krymu, tak, jak gdyby się nic nie stało. I władze Ukrainy miały prawo podjąć taką a nie inną decyzję. To było dyplomatycznie ryzykowne, ale słuszne i odważne zagranie.
Rozmawiał Michał Wróblewski, dziennikarz Wirtualnej Polski