Kanar wypchnął dziewczynkę z tramwaju. Co zrobiła jej matka?
Trzynastolatka dostała mandat za brak ważnego biletu. Zadzwoniła zdenerwowana do matki, a ta poprosiła ją aby podążała za kontrolerem, żeby mogła go dogonić i porozmawiać z nim osobiście. Co o całej sprawie mówi psycholog?
W zeszłym tygodniu pisaliśmy o sprawie kontrolera,który chwycił za ramię czternastoletnią Rebekę i wypchnął ją z tramwaju, mimo że miała ważny bilet. Przez niedopatrzenie bez ważnego biletu podróżowała jej koleżanka z Francji, za co dostała mandat. Mama dziewczynki Barbara Chocia złożyła do Zarządu Transportu Miejskiego skargę na zachowanie agresywnego kontrolera, w której żądała przeprosin i zwrotu pieniędzy za wystawiony mandat. Do opisu zdarzenia dołączyła potwierdzenie ważności biletu córki. Pytanie, czy zwrot pieniędzy jej się należał i czy rzeczywiście doszło do nadużycia ze strony kontrolera?
W tym samym czasie, kiedy Barbara Chocia próbowała wyjaśnić sprawę, kontroler biletów złożył szczegółowy raport, z którego wynika, że kontrola rzeczywiście miała miejsce. Dalsze jego relacje są całkowicie zbieżne z tym, co opowiadały dziewczynki. Wystawił Francuzce mandat, który opłaciła na miejscu gotówką przeznaczoną na zaplanowane tego dnia wyjście klasowe. W zamian otrzymała pokwitowanie. Problem zaczął się, gdy dziewczynki zaczęły śledzić kontrolera, przesiadając się za nim do kolejnych pojazdów. Zrobiły tak za namową Barbary Choci, która po odebraniu telefonu od roztrzęsionej i przestraszonej córki chciała porozmawiać z kontrolerem przez telefon, ten jej jednak odmówił. Wówczas Chocia poprosiła Rebekę i jej koleżankę, żeby podążały za kontrolerem, a ona planowała dojechać do córki i jej koleżanki i spotkać się z mężczyzną osobiście.
Niestety, o ile córka miała pełne prawo do dalszej podróży ponieważ miała ważny bilet, o tyle dziewczynka z Francji nie mogła kontyunuować poruszania się komunikacją miejską na podstawie wystawionego jej mandatu. Jak czytamy na stronach ZTM pokwitowanie opłaty dodatkowej upoważnia pasażera do kontynuowania jazdy jedynie pojazdem, w którym została nałożona. Tymczasem dziewczynki przesiadały się za kontrolerem dwukrotnie bez zakupienia nowego, ważnego biletu dla jednej z nich. To właśnie po drugiej przesiadce zirytowany kontroler miał chwycić Polkę za ramię i wypchnąć ją na przystanku z pojazdu.
Na prośbę Wirtualnej Polski do sprawy odniósł się Zarząd Transportu Miejskiego. Rzecznik Prasowy Igor Krajnow po przeczytaniu oświadczenia złożonego przez kontrolera przekazał, że kontroler jedynie zwrócił uwagę pasażerkom na brak możliwości przesiadania się bez ważnego biletu, na co dziewczynki dobrowolnie wysiadły z pojazdu. Nie była używana wobec nich jakakolwiek siła fizyczna.
"Wyjaśniając sprawę zapoznaliśmy się również z zapisem kamer z monitoringu w tramwaju" – pisze do mnie w mailu Krajnow. - "Na nagraniu nie widać naruszania przez kontrolera nietykalności osobistej żadnej z dziewczynek. Pasażerki po krótkiej wymianie zdań z kontrolerem same wysiadły przed odjazdem tramwaju. Nie ma więc mowy o jakimkolwiek przekroczeniu uprawnień przez kontrolerów".
Jak w takiej sytuacji rodzic mógłby się zachować, żeby jak najlepiej wesprzeć własne dziecko? – Przyznam, że nie rozumiem, dlaczego mama Rebeki poprosiła córkę i jej koleżankę z Francji o śledzenie kontrolera – zastanawia się Patrycja Rzepecka psycholog dziecięca. – Tak naprawdę mogło to jedynie bardziej wystraszyć dziewczynki i w jakimś stopniu narazić je na niebezpieczeństwo. Nigdy nie wiemy jak zareaguje człowiek, który jest śledzony. W mojej ocenie dziewczynki zachowały się adekwatnie do sytuacji. Zostały pouczone przez kontrolera o wysokości mandatu i wiedząc, że na miejscu opłata będzie niższa, zdecydowały się na uregulowanie jej na miejscu, zapewne nie chcąc narażać rodziców na wyższe koszta. Również ich strach i zdenerwowanie były zrozumiałe, bo dla każdego taka sytuacja jest nieprzyjemna, a niewykluczone, że dzieciom po raz pierwszy w życiu zdarzyła się taka sytuacja.
Czy można było zatem z tej nerwowej sytuacji znaleźć coś pozytywnego? - To była fantastyczna okazja do tego, żeby porozmawiać z dziećmi o odpowiedzialności - kontynuuje Rzepecka. - Mandaty nie są po to, żeby rujnować komuś życie, tylko mają nauczyć, żeby następnym razem zachować się rozważniej. Wystarczyło powiedzieć córce i jej koleżance, że nic wielkiego się nie stało, a jeśli potrzebowały pieniędzy na spotkanie z przyjaciółmi zaproponować dowiezienie pieniędzy. Zakładam, że skoro Pani miała czas, żeby gonić po mieście kontrolera, z którym chciała porozmawiać, to pewnie miała także czas na dostarczenie gotówki dzieciom. Wnioski jakie te dziewczynki mogłyby wysnuć po całej sytuacji są takie, że obowiązujące zasady obowiązują wszystkich, z wyjątkiem ich samych, a więc mają prawo żeby oczekiwać innego, łaskawszego traktowania niż inni, a sprawy można próbować wyjaśniać czy załatwić podstępem. To nie jest dobra lekcja dla młodych ludzi.