Kalisz 1914 - zapowiedź barbarzyństwa
Zniszczenie Kalisza w 1914 roku zostało uznane za typowy przykład teutońskiego barbarzyństwa, stało się dowodem zbrodniczości germańskich sił zbrojnych i powszechnie znanym symbolem wrogości Niemców dla cywilizacji. Tymczasem wydarzenia te były niczym więcej, jak przykładem niemieckiego bałaganu, teutońskiego tchórzostwa i germańskiej skruchy - pisze dr Tymoteusz Pawłowski dla Wirtualnej Polski.
02.08.2014 09:14
2 sierpnia 1914 roku wojska niemieckie wkroczyły do Kalisza i w przeciągu kilkunastu kolejnych dni doszczętnie zniszczyły to jedno z najstarszych polskich miast.
Mieszkająca nieopodal Maria Dąbrowska tak opisywała te wydarzenia w "Nocach i dniach": "Niemcy to wychodzili z miasta, to wkraczali z powrotem, a ile razy wrócili - kończyło się to zawsze wariacką strzelaniną, po której wojsko znów się wycofywało, by zacząć bombardowanie. W chwilach ciszy ludzie wylegali przed bramę jak roje pszczół, śmielsi szli w miasto oglądać szkody wyrządzone przez pociski. Tu trafiło w mieszkanie i zabiło w nim dwoje ludzi, tam leżały na ulicy niepogrzebane trupy, ktoś widział nawet dziecko z głową rozbitą na miazgę".
Typowo niemiecka odwaga
1 sierpnia Niemcy wypowiedzieli wojnę Rosji, a już następnego dnia - w niedzielę po południu - wkroczyli do leżącego niemal tuż przy granicy Kalisza. Było to spore - zamieszkiwane przez 65 tys. ludzi - miasto gubernialne (niegdyś - wojewódzkie). Władze rosyjskie sprawnie ewakuowały się i równie sprawnie zainstalowały się okupacyjne władze niemieckie. Komendantem został major Hans Rudolf Hermann Preusker. Niestety, porządek w mieście zakończył się wraz z nadejściem poniedziałkowej nocy.
Na ulice miasta wyruszyli złodzieje, próbujący skorzystać z okazji: urzędnicy carscy pozostawili swoje domy bez opieki, równie "bezpański" był majątek miasta. Co gorsza, w mieście nie było też policji, a niemieccy żołnierze zamiast pilnować porządku - taki, według prawa międzynarodowego, jest obowiązek okupanta - woleli świętować zwycięstwo. Pili zarówno szeregowcy, jak i oficerowie, którzy przyjechali z nieodległego Ostrowa Wielkopolskiego.
Dorożkarz, który ich w nocy odwoził do koszar, został hojnie poczęstowany alkoholem. Gdy wracał do Kalisza, na jego rogatkach został zatrzymany przez niemiecki patrol, przyciął konie batem i pędem ruszył do domu. Niemiecki patrol - równie pijany co dorożkarz - zaczął strzelać w stronę uciekiniera. Żaden z pocisków nie trafił woźnicy, ale jeden - zabłąkany - zabił innego niemieckiego żołnierza. Wybuchła całonocna strzelanina, w której zginęło kilku Niemców i kilkunastu Kaliszan.
Wśród oddziałów niemieckich wybuchła panika. Było to wojsko nieznające wojny i widzące w każdym z cywilów wrogiego państwa partyzantów i wolnych strzelców. Lęk wynikał z doświadczeń ostatniej niemieckiej wojny, tocznej z Francją w... 1870 i 1871 roku. Wówczas rzeczywiście "franc-tireurs" - czyli wolni strzelcy - stanowili poważne zagrożenie dla regularnego wojska. Były to zupełnie inne czasy - bez karabinów maszynowych i szybkostrzelnej artylerii - gdy wojsko swym uzbrojeniem niewiele różniło się od partyzantów.
Niestety, w 1914 roku niemieccy oficerowie wciąż byli ogarnięci paranoicznym strachem przed partyzantami i każdy przypadkowy wystrzał bywał powodem do krwawych represji. Rankiem major Preusker nałożył na miasto kontrybucję wojenną w wysokości 50 tys. rubli, a jego żołnierze sponiewierali przypadkowych przechodniów, zabijając kilku z nich. Następnego dnia batalion Preuskera opuścił miasto, ostrzeliwując je ogniem karabinów maszynowych.
Typowo niemiecki porządek
Wówczas do Kalisza znów wkroczyli Niemcy - tym razem były to dwa bataliony Landwhery, czyli pospolitego ruszenia. Nie wiedzieli, że miasto już od kilku dni było w niemieckich rękach, nie wiedzieli też, że zostało już krwawo spacyfikowane. Gdy więc spłoszony koń zaczął tratować żołnierzy, uznano to za atak na niemiecką armię i odpowiedziano na niego ogniem. Tym razem straty były większe i to po "obydwu" stronach. Od kul padło kilkunastu Niemców i kilkudziesięciu Kaliszan. W ramach represji spalono ratusz i obrabowano co bogatsze domy i sklepy oraz ostrzelano miasto. Wzięto również 800 zakładników, z których co dziesiątego rozstrzelano... Po odejściu Landwhery do miasta wkroczyły kolejne jednostki niemieckie - tym razem bataliony saskie. Ich dowódca - pułkownik Hoffamn - postanowił osiągnąć sukces wojenny i zdobyć miasto gubernialne (on też najprawdopodobniej nie widział, że Kalisz był już dwakroć zajmowany przez Niemców). 133. pułk Sasów odniósł swoje "zwycięstwo" 14 sierpnia, zdobywając gubernialne miasto
Kalisz. Tym razem nie było strat po stronie niemieckiej, bowiem ewentualny opór obrońców złamano ogniem artylerii.
Niemiecki bałagan doprowadził do tego, że Kalisz był zdobywany, pacyfikowany i plądrowany trzy razy w przeciągu trzech tygodni. Rzeź zakończyła się 22 sierpnia. Zginęło co najmniej 250 cywilnych mieszkańców Kalisza, ponad tysiąc było rannych, a kilkadziesiąt tysięcy uciekło w stronę Warszawy. W mieście zostało pięć tysięcy ludzi i bardzo niewiele domów. Większość budynków została zniszczona ogniem artylerii lub spłonęła podpalona przez żołdaków. Najbardziej ucierpiała średniowieczna starówka - ostał się tam jedynie co dziesiąty dom. Straty oceniono na 33 miliony rubli...
Typowo niemiecka skrucha
We wrześniu do Kalisza zawitał sam generał Paul von Hindenburg, dowódca niemieckich wojsk na froncie wschodnim (a po wojnie prezydent Niemiec). Przyznał wówczas, że Kalisz zniszczono "przez nieostrożność" i obiecał pokrycie strat materialnych. I rzeczywiście: w przeciągu czterech lat okupacji rząd niemiecki dokładał starań, żeby miasto zostało odbudowane, udało się wyremontować znaczną cześć zniszczonych budynków.
Choć na odbudowę Kalisza Berlin wyasygnował dość spore kwoty, nigdy nie przyznał się oficjalnie do błędu, który - tak naprawdę - był zbrodnią wojenną. Żaden z niemieckich dowódców nie stanął przed sądem, nigdy też nie wyjaśniono do końca, kto jest odpowiedzialny za tragedię miasta. Niemieckie władze wojskowe przeprowadziły jednak urzędowe dochodzenie, musiały bowiem uspokoić wzburzoną opinię publiczną. Wyniki dochodzenia opublikowano już w maju maja 1915 roku. Uznano, że była to wina mieszkańców Kalisza, którzy strzelali do wojska niemieckiego, uwięzili kilkunastu żołnierzy, i nawet... sami wzniecali pożary, rabując sklepy, domy i fabryki.
Dziś zniszczenie Kalisza nie robi większego wrażenia. Jesteśmy bowiem znieczuleni hekatombą, jaką przyniosły obie wojny światowe. W 1914 roku śmierć kilkuset ludzi i spalenie miasta były prawdziwym szokiem: poprzednia wojna w Europie toczyła się kilkadziesiąt lat wcześniej i Europejczycy - w tym także żyjący pod zaborami Polacy - zapomnieli o okropnościach wojny.
To, że - pomimo okrucieństw drugiej wojny światowej - nie zapomniano o tragedii Kalisza, wynika z tego, że została ona wykorzystana propagandowo przez wszystkie możliwe strony. Nawet Berlin dawał ją jako przykład zdradzieckiej napaści "wolnych strzelców" i zdecydowanej postawy niemieckich żołnierzy. Władze rosyjskie z kolei nagłaśniały ją dlatego, że przedstawiała cara jako obrońcę Polaków. Dla rodzącej się II Rzeczypospolitej była argumentem - przede wszystkim dyplomatycznym - że Polska była ofiarą Niemców, a więc sojusznikiem zwycięskich państw Ententy (nie było to wcale takie oczywiste: przez większość wojny Polacy chętnie współpracowali z Berlinem, a niemiecka okupacja była dość łagodna: zniszczenia wojenne Kalisza stanowiły około 29,5% strat całego Królestwa Polskiego poniesionych z niemieckich rąk w przeciągu czterech lat okupacji).
Wreszcie w czasach PRL i przymusowego sojuszu z Moskwą spalenie Kalisza było dowodem na to, że "jak świat światem, Niemiec nie będzie Polakowi bratem". Tymczasem za zbrodnią tą nie stała żadna idea polityczna, a jedynie bałagan, strach i ludzka głupota.
###dr Tymoteusz Pawłowski dla Wirtualnej Polski