Kaczyński won czy Tusk won?
Zgodnie z ordynacją wyborczą wszystkie kartki wrzucone do urny za granicą liczą się jako głosy oddane w Warszawie. Tu z „jedynek”, czyli pierwszych miejsc na listach partyjnych startują m. in. Jarosław Kaczyński i Donald Tusk. Do którego z nich po wyborach będzie można powiedzieć „Won”?
W ostatnim czasie na objazd po zagranicznych okręgach wyborczych wybrali się zarówno Tusk i Kaczyński. Przy czym Kaczyński Jarosław jest w o wiele lepszej sytuacji. Nawet, gdy śpi, to mu rośnie liczba wyborców, ponieważ w z zamorską podróż udał się brat szefa partii, która walczy w wyborach o zwycięstwo. Gdy w Polsce jest już głucha noc i nawet ekipa od rozlepiania billboardów wyborczych ma już fajrant, to i tak Kaczyński dalej spotyka się z Polonią, czyli wyborcami za granicą. Do pomocy przy tych spotkaniach zabrał Nelly Rokitę, która poza tym, że doradza prezydentowi w sprawach kobiet, to przy okazji startuje także w wyborach. A każdy głos, który zostanie oddany poza Polską, będzie liczony jako kartka wrzucona do urny w stolicy. Nelly Rokita startuje z Warszawy.
Na wyspy udał się także polityk o tak nostalgicznie kojarzącym się tam nazwisku jak Kalisz, czyli najstarsze miasto w naszej ojczyźnie. Ryszard Kalisz również startuje z Warszawy. Przeznaczeniem szefa PO, było już tylko wybranie sobie destynacji, czyli kierunku lotu. W Polskim Ośrodku Społeczno-Kulturalnym (POSK) zaprezentował Narodowy Program "Powrót do domu". Jednak to bardziej program dla słynnego bohatera filmu Spielberga „E.T.”, który w kółko powtarzał „E. T. go home”. Polaków już przebywających nad Tamizą, hasło, że za rok, dwa wszyscy znajdą swój Londyn w Warszawie, Biłgoraju czy Łomży raczej nie przekona. Bo skoro już są w Londynie, to po co mają jechać do „Londynu” w Warszawie. Gdyby Donald Tusk chciał naprawdę przekonać do oddania na siebie głosu, to powinien powiedzieć, że za rok czy dwa, to Anglicy zaczną przyjeżdżać do Łomży z Liverpoolu w poszukiwaniu lepiej płatnej pracy. Spełnienie obydwu zapowiedzi jest tak samo prawdopodobne, ale to drugie skuteczniej przyciąga krzyżyki na karcie do
głosowania.
„Won”, który może usłyszeć jeden z kandydatów nie oznacza, że jeden z nich w trybie superpilnym, natychmiast i bez zbędnej zwłoki wyjechał z kraju i w następnych wyborach oddawał swój głos w konsulacie. „Won” to nie zesłanie ani wygnanie. Wprost przeciwnie. W taki właśnie sposób Polacy poinformują swoich kolegów w Londynie o polityku, który wygra wybory. „Won” (czytaj łon) znaczy wygrał, zwyciężył. 21 października w Londynie będzie słychać w wielu domach Kaczyński „łon” albo Tusk „łon”. Pokonanemu pozostanie polska wersja.
Na kogo zagłosują miliony Polaków, którzy w ciągu ostatnich dwóch lat wyjechali do Irlandii i Wielkiej Brytanii? Kto od nich usłyszy won a kto won (czytaj łon)? Może z wdzięczności powinni zagłosować na tego, dzięki któremu wyjechali i odkryli nowy świat na wyspie…
Marek Dziewięcki, Wirtualna Polska