Kaczyński ratował reputację dobrej zmiany. A może przez to stracić władzę
Wielkie obchody 100-lecia niepodległości Polski szczęśliwie za nami. Skończyły się zgodnie z przewidywaniami: dla jednych wielkim sukcesem 250-tysięcznego marszu, dla innych kompromitacją państwa i międzynarodowym blamażem. Kto w tym sporze ma rację? Nikt.
13.11.2018 | aktual.: 18.03.2022 14:15
Każdy widział to, co chciał zobaczyć, a wszyscy zostali przy swoim. Dyskusja publiczna w Polsce od lat nie toczy się po to, by zweryfikować fakty, lecz po to, by innym narzucić własne opinie. Nie inaczej jest tym razem.
A fakty były takie, że rządząca od trzech lat ekipa PiS nie była w stanie przygotować obchodów stulecia. Na trzy dni przed nimi wydawało się, że sprowadzą się one do najbardziej banalnego zestawu z możliwych: msza plus koncert. Krótko mówiąc klapa. Klapa niekontrowersyjna, przewidywalna, taka nasza, zwykła, swojska, cicha i skromna. Kompromitacja na naszą, polską miarę, na którą w świecie pewnie nikt nie zwróciłby uwagi. Tymczasem stulecie niepodległości wybuchło zażartym, typowo polskim sporem. Rząd rzutem na taśmę, wykorzystując decyzję prezydent Warszawy zakazującej pochodu, postanowił przejąć organizację marszu i ogłosił go jako swój kulminacyjny punkt obchodów.
Rachuby partyjnych speców od propagandy zawiodły, gdy niezawisły sąd uchylił zakaz. Marsz narodowców znów stał się legalny i według wielu prawników oraz samych organizatorów miał pierwszeństwo nad organizowanym przez władze. Po długich negocjacjach osiągnięto kompromis: dwa w jednym. Dwa marsze o tej samej porze na tej samej trasie. W pierwszym najwyższe władze państwowe, wojsko pieszo i w wozach bojowych. W drugim "patriotyczna młodzież”. Wystosowano oficjalny zakaz pirotechniki (zawsze obowiązuje, wynika z przepisów prawa) oraz transparentów innych niż flagi narodowe. Oba marsze przedzielał "kordon sanitarny”. Efekt był przytłaczający. Krótkofalowo jest to kompromitacja PiS. Długofalowo polityczny błąd o dalekosiężnych konsekwencjach.
*Pod przyjętą tezę można wybrać dowolne obrazki *
I tak w sieci krążą zdjęcia groźnego tłumu spowitego czerwonym światłem i dymem z rac, jak i radosnych, przeciętnych obywateli. Z jednej strony włoscy neofaszyści, z drugiej dzieci i uśmiechnięci obcokrajowcy. Jedni oburzają się udziałowi nacjonalistów, drudzy oburzają się oburzeniu pierwszych, wskazując na zdecydowaną większość tak zwanych zwykłych ludzi jako uczestników marszu.
Mają rację jedni i drudzy. Problem leży w symbolach. Po pierwsze w marszu rządowym brało udział zdecydowanie mniej osób. Liczebność oficjalnej części manifestacji oblicza się na 10-15 tysięcy. Ułamek całości. To pierwszy przyczynek do tezy o kompromitacji rządu. Po drugie z jakiegoś powodu ponad 200 tys. pozostałych "zwykłych ludzi” wybrało udział w manifestacji narodowców. Nie zgadzam się z argumentem, że liczebność pochodu sankcjonuje jego symboliczną wymowę. Argumenty w rodzaju "to była garstka narodowców” lub "to był margines faszystów” do mnie nie przemawiają. Ludzie mogli wybrać nieco lepsze towarzystwo. Z jakiegoś powodu woleli iść po tej, a nie po innej stronie kordonu. Swoją obecnością, w przeważającej większości intencjonalnie, z premedytacją, legitymizowali narodową hańbę.
Żaden sojusznik nie chciał z nami świętować
Bo hańbą jest fakt, że stulecie polskiej niepodległości ponad 200 tysięcy ludzi świętuje na marszu organizowanym przez organizację będącą spadkobiercą polskich faszystów, odwołującą się do faszystowskiej symboliki i nacjonalistycznej ideologii. Hańbą jest fakt, że tylu ludziom nie przeszkadzało towarzystwo włoskich neofaszystów. Czy za rok pójdą ramię w ramię z ich niemieckimi towarzyszami? To hańba dla państwa i jego ponoć patriotycznych władz, idących na czele tego marszu. Oni świadomie legitymizowali to, co dzieje się za ich plecami.
Hańbą jest fakt, że na obchody stulecia niepodległości do Warszawy nie przyjechał żaden przedstawiciel naszych sojuszników. Nikt. Nawet jedyny sojusznik obecnego rządu - Viktor Orban wstydził się pokazać na rocznicowych uroczystościach. Wielkim wstydem jest przekaz, jaki poszedł w świat. Międzynarodowe agencje, media i internet wypełniły się zdjęciami z Warszawy. Zdjęciami, które nie przynoszą nam chwały. Wręcz przeciwnie - przynoszą wstyd. Oczywiście można nadal twierdzić, że to "margines marginesów”, lecz na próżno. Na próżno, bo obraz mówi więcej niż tysiąc słów. Na próżno, bo to nie proporcje mają znaczenie, lecz symbole.
Będziemy leczyć długo kaca po obchodach
Wyobraźcie sobie, że 100-lecie nie przypada na rządy prawicy, lecz postkomunistycznej lewicy, która, przypomnę, rządziła samodzielnie w Polsce parę lat. Rząd Leszka Millera przygotowuje rocznicę 3 lata. Budżet blisko ćwierć miliarda. Po trzech latach zostaje akademia (bo nie msza przecież) i koncert. Prawica dostaje szału. Hańba narodowa!
Na domiar złego marsz przygotowuje skrajna komunistyczna lewica spod znaku anarchistów. Rząd po krótkich negocjacjach zgadza się na wspólny pochód z anarchistami. Wszystko byle ukryć własną nieudolność - fakt, że nie przygotowano niczego. W Warszawie pod czerwonymi sztandarami maszerują gościnnie także towarzysze z Komunistycznej Partii Rosji. Rozumiecie, jak to wygląda? Jakie to znaczenie, czy są w czerwonych, czy brunatnych barwach? I co z tego, że anarchiści tym razem poturbowali tylko jedną dziennikarkę? I co z tego, że towarzyszy z Moskwy było jedynie kilkudziesięciu? Symbol jest symbolem. Obraz obrazem. Tego nie da się wymazać, ale to można było przewidzieć.
Obok na skwerze przy Smolnej stała grupa Obywateli RP pod transparentem "Konstytucja”. Wyzwiska, butelki i race "patriotyczny” tłum rzucał w ich kierunku cały czas, od początku do końca trwania narodowego pochodu "rodzin z dziećmi”.
Kaca po obchodach stulecia niepodległości będziemy leczyć bardzo długo. Rząd PiS przejdzie do historii jako ten, który zhańbił to święto. Taka hańba zdarza się raz na 100 lat. W dniu wielkiej narodowej rocznicy nie było powodów do dumy. Partia, która latami wpajała ludziom obraz Polski w ruinie, nie mogła przecież cieszyć się z osiągnięć Niepodległej. Pedagogika wstydu i kompleksów sprawia, że możemy być dumni wyłącznie z klęsk, poległych, przegranych powstań i wojen, spływających krwią symboli. Polityka podziałów na prawdziwych Polaków i nieprawdziwych, na patriotów i targowicę sprawiła, że patrzyliśmy na siebie nawzajem z pogardą. Niech ten czas przejdzie do polskiej historii jako ostrzeżenie. Jeśli niewiele nauczyliśmy się z historii, wyciągnijmy chociaż wnioski z obchodów historycznych rocznic.
*Nieudany manewr ratowania reputacji *
Obchody rocznicy stulecia niepodległości to nie tylko blamaż nieudolnej władzy spod znaku Prawa i Sprawiedliwości, lecz przede wszystkim polityczny błąd. 250 tys. ludzi na marszu narodowców, największy pochód współczesnej Warszawy, da wiatr w żagle skrajnej prawicy. Doktryna po "prawej tylko ściana” legła w gruzach, poświęcona dla doraźnych sztuczek prowizorycznie ratujących nadszarpniętą reputację.
Kaczyński wybrał tu i teraz. Wszystko byle przykryć kompromitującą nieudolność własnej ekipy. Doraźny cel ratowania reputacji mitycznego "silnego państwa”, sprawczej partii spod hasła "damy radę”, wziął górę nad długofalową strategią polityczną. Oto bowiem niechcianym efektem obchodów rocznicy będzie wzmocnienie marginalnej do tej pory pozycji narodowców jako siły politycznej.
Pan Bosak i jego kompani, jeśli dobrze rozegrają swoją szansę, mogą wyjść poza sferę politycznej efemerydy do głównego nurtu polskiej polityki. Dla Kaczyńskiego oznacza to powstanie poważnej konkurencji. Nie tylko dlatego, że nastąpi naturalna licytacja na jeszcze prawdziwszych Polaków i bardziej patriotycznych patriotów, ale przede wszystkim dlatego, że skierowana będzie do tego samego wyborcy, do tej pory głosującego w przeważającej większości na PiS.
Podział nie dotyczy wyłącznie elektoratu, ale także działaczy. To środowiska narodowe mogą przejąć skrajnie ideologiczne postulaty radykalnych odłamów PiS i polskiego Kościoła Katolickiego - z zakazem in vitro i całkowitym zakazem aborcji, wzorowanym na rosyjskim zakazie propagandy homoseksualnej.
Kaczyński może przejść do historii nie tylko jako ten, który zhańbił setną rocznicę niepodległości, ale także jako ten, który z krótkowzrocznej głupoty, by przykryć własną nieudolność, wypuścił dżina z butelki. Dżina, który może pozbawić go władzy. A ta konkluzja już nie jest żałośnie śmieszna, lecz ponuro straszna. Jak dobrze, że kolejnej setnej rocznicy nie będzie.