Kaczyński dał sygnał do nowej wojny kulturowej [OPINIA]

Od kilku tygodni Jarosław Kaczyński jeździ po Polsce i spotyka się ze swoimi sympatykami. Nie ma praktycznie spotkania, na którym kogoś by nie zaatakował. Najczęściej jest to Tusk i Platforma Obywatelska. W sobotę we Włocławku prezes PiS wybrał sobie jednak nowy cel: osoby transpłciowe.

Prezes PiS Jarosław Kaczyński podczas spotkania z mieszkańcami Włocławka
Prezes PiS Jarosław Kaczyński podczas spotkania z mieszkańcami Włocławka
Źródło zdjęć: © PAP | Tytus Żmijewski
Jakub Majmurek

"Musimy doprowadzić, chociaż to może najtrudniejsze, żeby powróciła prawda. Oczywiście ktoś się może z nami nie zgadzać, ma lewicowe poglądy, uważa, że każdy z nas w pewnym momencie może powiedzieć, że teraz, jest w tej chwili wpół do szóstej, byłem mężczyzną, a teraz jestem kobietą. Bo przecież lewica uważa, że tak powinno być i należy tego przestrzegać. Mój szef w pracy, dajmy na to, czy nawet moja koleżanka, mój kolega, powinni się do mnie zwracać w formie żeńskiej. Można mieć takie poglądy. Dziwne co prawda… ja bym to badał, no ale można" – powiedział Kaczyński. Jego sympatycy zareagowali na to rechotem.

Transpłciowość to nie żart

Ten rechot i żarty, próbujące przedstawić transpłciowość jako coś na granicy fanaberii i choroby psychicznej, to popis ignorancji i braku empatii. Transpłciowość nie jest żartem, fanaberią albo chorobą, jest realnym doświadczeniem pewnej grupy osób. Nie jest ona wielka - jej liczebność ocenia się w przedziale 0,1-0,6 proc. populacji - ale jak mała by nie była, istnieje i zasługuje na nasz szacunek.

Czym właściwie jest transpłciowość? Pojęcie to opisuje osoby, których tożsamość bądź ekspresja płciowa jest inna niż ta przypisana im przy urodzeniu. Więc np. kobiety, którym przy urodzeni przypisano męską tożsamość. Albo na odwrót. Oraz osoby, które w ogóle nie odnajdują się w podziale mężczyźni-kobiety.

W dobrze zorganizowanym społeczeństwie, opartym na empatii i wiedzy naukowej, takie osoby mogą spokojnie funkcjonować zgodnie ze swoją tożsamością płciową, bez społecznej stygmatyzacji i utrudniania im życia przez państwo. Polska nie jest takim państwem. Procedura uzgodnienia płci jest u nas potworną mitręgą. Wymaga długiego procesu biurokratycznego, sądowego i medycznego. System skonstruowany jest tak, jakby chodziło o to, by maksymalnie utrudnić życie osobom transpłciowym.

Najbardziej problematycznym elementem procedury jest konieczność pozwania przez osobę uzgadniającą płeć własnych rodziców za to, że nieprawidłowo rozpoznali płeć dziecka przy urodzeniu. W najgorszym wypadku prowadzi to do rodzinnych dramatów, kłótni rodziców z dziećmi, zerwanych relacji. Nawet jeśli osoba transpłciowa ma wsparcie rodziców, to muszą oni poświęcić czas na czasochłonną i zdaniem wielu upokarzającą procedurę.

Przed wyborami w 2015 roku przyjęta została ustawa ułatwiająca procedurę uzgodnienia płci, umożliwiająca jej dokonanie bez pozywania rodziców. Zawetował ją jednak prezydent Duda. Jak widać po występie Kaczyńskiego, zamiast rozsądnej dyskusji o tym, jak dostosować prawo do stanu wiedzy w XXI wieku, osoby trans mogą od naszej prawicy liczyć na rechot i grubo ciosane żarty.

Kopnąć najsłabszego

Wybierając na cel osoby trans, Kaczyński zachowuje się jak szkolny zbir, który w trakcie przerwy, ku uciesze swoich kolegów, znęca się nad najsłabszą, najbardziej wykluczoną osobą w szkole. Z całej społeczności LGBT+ to właśnie osoby trans mają dziś w Polsce najtrudniej.

Od czasów, gdy w stronę pierwszych parad równości leciały kamienie, wiele się w Polsce zmieniło jeśli chodzi o społeczną świadomość w kwestii gejów, lesbijek, osób biseksualnych. Jako społeczeństwo wiemy po prostu na ten temat więcej, staliśmy się też bardziej otwarci i empatyczni. Choć prawica potrafi ciągle mobilizować poparcie, atakując społeczność LGBT+, to jej ataki napędzane są lękiem przed realnie dokonującą się zmianą społeczną.

W sprawie osób trans dokonuje się ona jednak najwolniej. Osoby transpłciowe są znacznie mniej widoczne społecznie niż geje czy lesbijki. Jako społeczeństwo ciągle musimy się bardzo wiele nauczyć na temat transpłciowości. Niewiedza wywołuje nieracjonalny lęk, popycha ludzi do działań dyskryminacyjnych, a nawet do przemocy. Przekłada się to na dobrostan osób trans.

Według badań z lat 2019-20, 61 proc. osób transpłciowych ma symptomy depresji. 45 proc. ma często myśli samobójcze. To więcej nie tylko niż narodowa średnia, ale także niż średnia w społeczności LGBT+. W ostatnich latach mieliśmy przypadki przynajmniej dwóch głośnych samobójstw transpłciowych nastolatków, którzy nie mogli znieść codziennej werbalnej agresji, wyśmiewania, stygmatyzacji, różnych form dyskryminacji. Ciekawe, czy Jarosław Kaczyński powtórzyłby żarciki z Włocławka ich bliskim?

Postawa Kaczyńskiego z Włocławka kontrastuje z tą jego brata. Lech Kaczyński w 2006 roku odznaczył Krzyżem Oficerskim Orderu Odrodzenia Polski Ewę Hołuszko, działaczkę "Solidarności" z lat 80. Lech mógł ją pamiętać jako Marka Hołuszko, Ewa przeprowadziła proces uzgodnienia płci na początku tego wieku. Wtedy prawica, także ta z PiS, potrafiła wypowiadać się o takich osobach z szacunkiem, bez żartów, że "chłop to chłop" i nie bawmy się jakieś fanaberie. Z wypowiedzi Kaczyńskiego wynika bowiem, że prezes PiS w zasadzie w ogóle nie dopuszcza czegoś takiego jak transpłciowość i ma problem z tym, że ktokolwiek może w Polsce przeprowadzić proces uzgodnienia płci.

Teraz będą straszyć osobami trans?

Wypowiedź Kaczyńskiego jest z pewnością przejawem ignorancji i braku empatii. Patrząc, jak Kaczyński rechotał ze swojego żartu, nie mamy powodu przypuszczać, że nie mówił szczerze. Ale jak szczera by nie była to wypowiedź, niewykluczone, że stoi za nią pewien polityczny pomysł. Kaczyński może właśnie testować wzorzec wojny kulturowej, jaką PiS rozpęta przed następnymi wyborami, w której społeczeństwo będzie straszone osobami trans i zagrożeniem, jakie rzekomo stwarzają dla rodziny, "naszych dzieci" i tradycyjnych wartości.

Z punktu widzenia logiki politycznej Kaczyńskiego i podobnych mu polityków, osoby trans idealnie nadają się na cel ataków. Nawet w społeczeństwach, gdzie prawa gejów i lesbijek są od dawna zagwarantowane przez prawo i zaakceptowane przez społeczeństwo, tematy związane z transpłciowością wywołują niezrozumienie, irracjonalne lęki i kontrowersje, które bezwzględnie wykorzystuje autorytarna prawica.

W Stanach Zjednoczonych w ostatnich dwóch latach legislatury stanowe w kilku stanach kontrolowanych przez Republikanów przyjęły szereg wymierzonych w osoby transpłciowe przepisów. Zakazują one np. korzystania z łazienek zgodnych z realną tożsamością płciową albo udziału transkobiet - kobiet, którym przy urodzeniu przypisano męską płeć - w kobiecych drużynach i zawodach sportowych.

Gdy w tym roku pływaczka drużyny Uniwersytetu Pensylwanii Lia Thomas - kobieta po terapii hormonalnej uzgodnienia płci - wygrała mistrzostwo Stanów, gubernator Florydy Ron DeSantis podpisał rezolucję oświadczającą, że "prawdziwą zwyciężczynią" jest zdobywczyni drugiego miejsca. DeSantis uważany jest za jednego z faworytów w wyścigu po prezydencką nominację Partii Republikańskiej w 2024 roku. Kolejne uchwalane przez republikańskie legislatury ustawy miały na celu ograniczenie dostępu do terapii pozwalającej uzgodnić płeć osobom nieletnim, nawet jeśli zgadzają się na to ich prawni opiekunowie, oraz dostęp do rzetelnej edukacji na ten temat. Wszystko pod hasłem "ochrony dzieci".

"Kaczyński wybrał najbardziej kontrowersyjny postulat"

Dlaczego Republikanie podnoszą ten temat? Bo elektryzuje on ich bazę, na którą dziś składają się głównie starsi, biali ludzie, często z edukacją kończącą się szkole średniej. Są oni często zwyczajnie przestraszeni zachodzącymi w Stanach zmianami i ich strach można politycznie wykorzystać. Senator stanowy czy gubernator, który wykaże się na froncie ochrony dzieci przed "ideologią trans", może być pewny, że w prawyborach nikt go nie zajdzie z prawej flanki i nie pozbawi republikańskiej nominacji na następną kadencję. W kwestii osób trans społeczeństwo amerykańskie jest podzielone, Republikanie liczą, że może im ona pomóc odzyskać kontrolę nad Kongresem w wyborach jesienią tego roku.

Kaczyński może planować podobny scenariusz w Polsce. Jak gorszące nie byłyby ataki obozu władzy na społeczeństwo LGBT+, nie są one przeprowadzane na ślepo, w politycznie amatorski sposób. W 2019 roku, przed wyborami europejskimi, Kaczyński mówił w Katowicach: "Nie chodzi o żadną tolerancję, chodzi o afirmację związków jednopłciowych. Tu mówimy nie, szczególnie jeśli chodzi o dzieci, wara od naszych dzieci". Odnosił się do słów wiceprezydenta Warszawy Pawła Rabieja, który mówił o tym, że nie ma przeciwwskazań, by pary jednopłciowe w Polsce nie mogły wychowywać wspólnie dzieci.

Merytorycznie Rabiej ma pełną rację, w Polsce już są takie rodziny. Są np. kobiety, które były w związku z mężczyzną, ale teraz są z kobietą i wychowują z nią wspólnie dziecko ze swojego poprzedniego związku. Jednocześnie ta kwestia pozostaje najbardziej kontrowersyjna. Polacy przekonują się pomału do związków partnerskich, do adopcji dzieci przez pary jednopłciowe - niekoniecznie. Kaczyński wybrał więc najbardziej kontrowersyjny postulat społeczności LGBT+, by ją zaatakować i skleić z nim opozycję.

W podobny sposób mogą zostać wykorzystane ataki na osoby transpłciowe. Nie wiadomo, czy zelektryzuje to Polaków wkurzonych na PiS za drożyznę, chaos z Polskim Ładem, arogancję i przyspawanie do stołków. Jakby się nie ułożyły prezesowi słupki poparcia, szkoda osób transpłciowych, które zapłacą konkretną cenę za jego polityczne gry.

 Czytaj też:

Jakub Majmurek dla WP Wiadomości

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Jarosław KaczyńskipisLGBT+
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (648)