Kaczyński chce zmian w PiS. Przed wyborami prezydenckimi partię może czekać rewolucja
Jarosław Kaczyński już po ogłoszeniu nieoficjalnych wyników wyborów do Parlamentu Europejskiego powiedział swoim współpracownikom przy Nowogrodzkiej, że partia wymaga zmian i reorganizacji - dowiaduje się WP. Niektórzy politycy PiS wytykają dziś prezesowi błędy. Szybkich "rozliczeń" jednak nie należy się spodziewać. - Musimy wytrzymać do wyborów prezydenckich - słyszymy.
- Nie spodziewam się wojny w obozie. Rozliczenia? Za duże słowo. Trzeba wyciągnąć wnioski i powoli zacząć pchać kampanię prezydencką - mówi nam wpływowy polityk PiS. Do kampanii prezydenckiej jeszcze daleko, ale wstępne przygotowania zaczną się już późnym latem.
- Do tej kampanii przystąpimy zjednoczeni - mówi górnolotnie jeden z rozmówców z formacji Jarosława Kaczyńskiego.
Tłumaczy to tak: wszystkim w dawnym obozie władzy, od pisowców po ziobrystów, będzie zależeć na tym, by to kandydat PiS wygrał w wyborach prezydenckich. Gdyby tak się stało, możliwości odsunięcia Koalicji 15 października od władzy zwiększą się. Z takiego założenia wychodzą politycy PiS i Suwerennej Polski.
- Na kandydata Zjednoczonej Prawicy będą pracować wszyscy. Suwerenna Polska, po naszym wyniku w wyborach do PE, traci argumenty do krytyki Morawieckiego. A Kaczyńskiego skrytykować się nie odważą. Wzięli euromandaty, powinni się cieszyć. A rozliczenia w PiS? Jarosław nie chce żadnych wojenek - mówi nam bywalec partyjnej centrali przy Nowogrodzkiej.
- Nic dziwnego - dopowiada inny rozmówca. - Bo wtedy "rozliczenia" musiałyby sięgnąć samego prezesa.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Lokomotywy bez pary
Za co? - Za konstrukcję list wyborczych i kiepsko poprowadzoną kampanię - wymienia polityk PiS.
W Wirtualnej Polsce jako pierwsi pisaliśmy o tym, że tworząc listy do Parlamentu Europejskiego, Jarosław Kaczyński postawi na znane nazwiska i zagęści nimi wszystkie okręgi tak, by kandydaci jego partii wzajemnie ze sobą rywalizowali. Po co? By zmaksymalizować wynik PiS.
Co nie wyszło? Kandydaci umieszczeni na szczytach tych list byli po prostu słabi. Wielu z nich osiągnęło wyniki gorsze niż się spodziewano. Nie byli lokomotywami wyborczymi, a na "jedynkach" czy "dwójkach" byli zamieszczani za dawne zasługi, staż znajomości z prezesem lub ze względu na wewnętrzne układy.
Co więcej, Jarosław Kaczyński część kandydatów, których wpisał na czołowe miejsca na listach, popierał osobiście - na billboardach, spotkaniach ze zwolennikami, partyjnych wiecach i spotach wyborczych (zwykle nudnych i bez przekazu).
W wielu przypadkach nic to nie dało: część popieranych przez prezesa PiS kandydatów albo nie uzyskało reelekcji, albo nie dostało się do Parlamentu Europejskiego, albo zdobyło mandat rzutem na taśmę.
Wniosek? Dla wyborców poparcie Jarosława Kaczyńskiego nie jest już przesądzające. I ma coraz mniejsze znaczenie. Wyborcy - jak pokazały te wybory - głosują zgodnie z własnymi przekonaniami i sympatiami.
W wielu przypadkach postawili na kandydatów młodszego pokolenia, bez poparcia prezesa. Dynamicznych, aktywnych w regionie i sprawnych w internecie. Czyli w świecie, którego Kaczyński jeszcze nie do końca rozumie.
Wedle naszych informacji Jarosław Kaczyński jest niezadowolony z tego, że mimo jego osobistego zaangażowania, do PE nie dostali się m.in. Ryszard Czarnecki, Jacek Kurski, Karol Karski, Anna Fotyga czy Joanna Lichocka.
- To była jego osobista porażka. I kompromitacja niektórych "gwiazd" ze starej prezesowskiej gwardii - twierdzi jeden z polityków PiS, mając na myśli m.in. kandydującego z "dwójki" na Mazowszu szefa TVP czy dotychczasowych europosłów, którzy otrzymali tzw. miejsca biorące.
W wielu przypadkach nic one nie dały - "starych wyjadaczy" z dalszych miejsc prześcignęli młodsi politycy. Wielu z nich Kaczyński ignorował, a teraz został "zaskoczony".
Powtórka z historii
Z drugiej jednak strony 36-procentowy wynik formacji Jarosława Kaczyńskiego nie oznacza klęski.
Procentowo PiS poprawiło swój wynik z wyborów parlamentarnych i samorządowych i udowodniło, że wciąż jest w grze o władzę. W dodatku prezes pokazał, że mimo wysypu afer uderzających w ludzi związanych z jego obozem, rozliczeń, komisji śledczych, utracie narzędzi władzy i zasobów finansowych, jego formacja wciąż jest silna. I bynajmniej nie wywiesiła białej flagi przed obecnie rządzącymi.
- Przegraliśmy, ale nie tak, by myśleć o kwestionowaniu przywództwa prezesa. Nie ma o tym mowy. Ustaliśmy - mówi jeden z polityków PiS.
Inny: - 36 proc.? Świetny wynik. Baza. Jesteśmy najsilniejszą opozycją w historii.
Niemniej w partii - jak słyszymy - musi dojść do zmian. Może na razie nie fundamentalnych, ale jednak znaczących, zakładających pokoleniowe przewietrzenie struktur i - być może - kierownictwa.
Mówił o tym nawet - publicznie - Jacek Sasin. - Jednym z cennych wniosków jest konieczność ewolucyjnej zmiany pokoleniowej - nie odrzucania doświadczonych propaństwowych polityków, lecz otwierania się również na młodszych, pełnych werwy i świeżego spojrzenia - stwierdził w Radiu Zet.
- Jeśli tego nie zrobimy, to Konfederacja nas będzie coraz mocniej podgryzać. Musimy zrobić przetasowania pokoleniowe, iść za wyborcami, którzy są coraz bardziej wymagający i kumaci, otwierać się na "nowe", rozszerzać możliwości koalicyjne, których dziś nie mamy - wymienia nasz rozmówca z PiS.
Po porażce (choć bliżej niż do klęski było do remisu z KO) w PiS jest coraz więcej jednoznacznych głosów: formacja wymaga zmian. Młodzi politycy osiągnęli lepsze wyniki, niż spodziewała się centrala, co przełoży się na inny, nowy układ w europarlamentarnej frakcji PiS.
- Wyborcy pokazali nam żółtą kartkę. W centrali musi dojść do autorefleksji, ale nie spodziewam się, mimo wyników indywidualnych naszych kandydatów, że szybko do niej dojdzie. Partyjny beton i starszyzna będzie bronić pozycji. Są zaskoczeni tym, co się wydarzyło - mówią nam politycy młodszej generacji w PiS.
Nastroje w sztabie po ogłoszeniu wyników exit poll były minorowe. Politycy niechętnie komentowali sytuację w rozmowie z mediami. A ci, którzy to robili, przyznawali nieoficjalnie, że PiS "wymaga wstrząsu". I że "nie ma co się czarować".
- Albo będzie bal na Titanicu, albo centrala stanie w prawdzie i przyzna, że musimy zmienić twarze i sposób prowadzenia kampanii. Nie ma co pudrować rzeczywistości. Gdyby nie młodzi politycy na listach i ich kampanie, przede wszystkim w internecie, to mielibyśmy dużo gorszy wynik - mówił nam polityk PiS.
Inny dodawał: - Rozliczenia? Pewnie nie będzie wewnętrznej wojny, ale twarda dyskusja na pewno. Te wybory to kubeł zimnej wody na niektóre głowy.
Kolejny rozmówca z PiS: - Partia wymaga zmiany pokoleniowej. To prędzej czy później nastąpi. Myślę, że Jarosław to rozumie.
Wedle naszych informacji - rozumie. Jak mówi nam jeden z informatorów, prezes PiS miał przyznać w niedzielę w gabinecie przy Nowogrodzkiej - przy kilku świadkach - że formacja wymaga reorganizacji. - Tak było po pierwszych wyborach do PE, w 2004, gdy dostaliśmy bęcki, a potem, w 2005, zgarnęliśmy podwójne zwycięstwo. Bo Jarosław wyciągnął wnioski. Tak będzie i teraz, mimo sprzeciwu frakcji emerytalnej - twierdzi jeden z polityków PiS.
Sam Kaczyński dodawał otuchy swoim politykom. - Mam nadzieję, że spotkamy się tu za rok i będziemy świętować zwycięstwo w wyborach prezydenckich - mówił ze sceny.
Michał Wróblewski, dziennikarz Wirtualnej Polski
Napisz do autora: michal.wroblewski@grupawp.pl