Kacprzak: "Byłoby tak pięknie, gdyby nie ci lekarze, którym się nie chce" [OPINIA]
Brawa już były. Było ich dużo i były głośne. Na kolejne, zarówno lekarze, pielęgniarki, salowe, jak i wszyscy, którzy walczą na pierwszej linii frontu, nie mają co liczyć. Właśnie się dowiedzieli, że za mało się angażują, że nie przykładają się do pracy, że to przez ich strach, lenistwo, czy cokolwiek innego, Polska przegrywa walkę z pandemią.
13.10.2020 18:02
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Wicepremier Jacek Sasin winy czy uchybień w działaniach rządu nie widzi. Tu, w jego przeświadczeniu, działa wszystko tak, jak powinno. Przecież, jak się wyraził "państwo zrobiło wszystko, aby walczyć z pandemią".
Co to jest to "wszystko", nie do końca wiadomo. Bo wtedy musiałby przyznać, że polski system ochrony zdrowia niewydolny jest od lat i działa tylko i wyłącznie dzięki oddaniu i heroizmowi ludzi, którzy każdego dnia zakładają fartuchy. I to zakładają je kilka razy dziennie, bo pracują w różnych miejscach, na większej liczbie etatów niż powinni. To przecież nasz system zdrowia ma najstarsze pielęgniarki, bo młode albo omijają ten zawód z daleka, a jak się już go uczą, to w większości po to, by pracować w zachodnich szpitalach. Pracując w naszych, ledwo zarabiają na chleb, a gdy domagają się podwyżek, to słyszą, że są pazerne.
Rząd od lat pozostaje głuchy na apele, błagania i głosy rozpaczy. Tak jest i teraz. Od wielu już tygodni ze strony tych, którzy naprawdę rozumieją, jak działa opieka zdrowotna w Polsce, każdego dnia płyną poważne ostrzeżenia. Ci, którzy są na pierwszej linii frontu w walce z pandemią, doskonale wiedzą, kiedy cały system przekroczy granicę wydolności.
Najwyraźniej rząd jest tak zajęty walką z pandemią, że nie widzi kolejek karetek przed szpitalami, nie ma czasu śledzić informacji, że pacjenci z COVID-19 pokonują setki kilometrów, bo są odsyłani od jednej do drugiej izby przyjęć.
Premier i ministrowie, tworząc naprędce kolejne strategie walki z pandemią, zapominają, że wcześniej już ogłosili, że pandemię mają pod kontrolą, że się cofa, że wirus przestał być już groźny, a cały świat z zapartym tchem i zazdrością patrzy, jak dzielnie stawiliśmy czoła wirusowi. I wszystko nadal byłoby tak pięknie, gdyby nie ci lekarze, którym się nie chce.
Jesteśmy chyba jedynym krajem na świecie, który strzela słowem, w tych, którzy walczą o przetrwanie nas wszystkich.
Gdy świat nadal patrzy z podziwem na ubranych w kombinezony medyków, my szybko zapomnieliśmy ich odparzone dłonie, poodciskane od gogli i masek siniaki na twarzach i apele, by im nie klaskać, a zwyczajnie dać im środki do pracy, by mogli ratować ludzi. Na ich apele władza okazała się głucha.
Nie po to przecież nazywa się ich "służbą", by mieli jakieś wymagania. Mają służyć i już. Zamiast mieć pretensje, że brakuje łóżek, przecież mogą kłaść dwóch pacjentów do jednego. Zamiast się krzywić, że brakuje respiratorów, niech siadają przy pacjencie i ręcznie podają mu tlen. Zamiast unikać kontaktu z tymi, którzy nie wiadomo czy są chorzy, niech idą na spotkanie z każdym, kto tylko ma takie życzenie.
Że niebezpieczne dla życia i zdrowia? Przecież minister Schreiber już to wytłumaczył. Co prawda mówił o nauczycielach, ale i do lekarzy pasuje jak ulał. Do tych, którzy boją się śmiertelnego zarażenia SARS-CoV-2 również.
"Łącząc się w bólu z rodzinami ofiar, oczywiście jest to ogromna tragedia, ale pamiętajmy też, że pedagodzy giną np. w wypadkach samochodowych" - mówił minister, nie rozumiejąc pytań, o nauczycieli, którzy boją się chodzić do szkół, gdy pandemia szaleje. Najwyraźniej z punktu widzenia rządowego gabinetu nie ma różnicy, dlaczego i kiedy się umiera.
A może pracownicy służby zdrowia sami sobie są winni? Przecież rezydenci słyszeli od jednej z posłanek PiS "Niech jadą", gdy ta się dowiedziała, że są młodzi i mogą w każdej chwili rozpocząć pracę za granicą. Nie posłuchali! Teraz by byli bohaterami, których się podziwia, czci i docenia. Zostali by służyć. Przez co dowiadują się, że służą za mało i to przez nich wali się system. Pracownicy służby zdrowia nigdy nie mieli z tą władzą łatwo. Kiedyś Ludwik Dorn chciał ich wsadzać w kamasze, lekarzom rezydentom zaglądano w kanapki.
Dziś znów słychać, że słowa Jacka Sasina, to przekroczona kolejna granica szczucia i oczerniania. Tych granic było już wiele. Byli ludzie kultury. Wcześniej nauczyciele, przed nimi opiekunowie niepełnosprawnych, sędziowie. Schemat jest zawsze taki sam. Tak jak bywało zawsze, tak i teraz znajdują się tacy, którzy uważają, że ktoś musiał powiedzieć prawdę. Nawet jeśli niewygodną. W sieci już pełno jest wpisów, tych, którzy wylewają wiadra hejtu na medyków. A ja znów się zastanawiam, jakim trzeba być w Polsce bohaterem, by chcieć tu pracować w służbie zdrowia. Cały czas mam nadzieję, że wtedy, gdy ja będę potrzebował pomocy, będą jeszcze ci, którzy będą mogli mi jej udzielić. Że mimo wszystko wytrwają i nie zrażą się tym, jak traktowani są od lat przez tych, którzy o nich dbać powinni w pierwszej kolejności.