PublicystykaJoseph Nye: Populistyczna rewolucja to reakcja na zmianę wartości

Joseph Nye: Populistyczna rewolucja to reakcja na zmianę wartości

Powinniśmy wystrzegać się przypisywania populizmu wyłącznie do problemów gospodarczych. Polscy wyborcy wybrali populistyczny rząd mimo faktu, że byli beneficjentami jednego z najwyższych wskaźników wzrostu w Europie. Gospodarcza niepewność w obliczu zmian na rynku pracy w społeczeństwach postindustrialnych ma mniejszy wpływ niż kulturowe resentymenty. Innymi słowy, poparcie dla populizmu jest reakcją niegdyś dominujących grup społecznych na zmiany wartości, które zagrażają ich statusowi - pisze Joseph Nye. Artykuł w języku polskim ukazuje się wyłącznie w WP Opiniach, w ramach współpracy z Project Syndicate.

Joseph Nye: Populistyczna rewolucja to reakcja na zmianę wartości
Źródło zdjęć: © PAP/EPA | Erik Lesser

W wielu zachodnich demokracjach ten rok jest rokiem rewolty przeciwko elitom. Sukces kampanii na rzecz Brexitu w Wielkiej Brytanii, nieoczekiwane przejęcie Partii Republikańskiej w Stanach Zjednoczonych oraz sukcesy partii populistycznych w Niemczech i innych krajach sprawiły, że wielu widzi w tym zwiastun końca pewnej epoki. Jak ujął to publicysta "Financial Times" Philip Stephens, "Obecny światowy porządek - stworzony w 1945 roku i rozszerzony po zimnej wojnie system oparty na liberalnych pryncypiach - znajduje się pod bezprecedensową presją. Globalizacja jest w odwrocie".

Niektórzy ekonomiści przypisują obecną falę populizmu "hiperglobalizacji" lat 90., w tym zwłaszcza procesowi liberalizacji międzynarodowych przepłwów finansowych i utworzenia Światowej Organizacji Handlu - szczególnie chińskiej akcesji do WTO w 2001. Jak wynika z jednego przeprowadzonego badania, chiński import wyeliminował prawie milion amerykańskich miejsc pracy w przemyśle w latach 1999-2011. Jeśli dodamy do tego dostawców i sektory z tym powiązane, liczba ta wzrasta do 2,4 miliona.

Jak powiedział laureat nagrody Nobla, ekonomista Angus Deaton, "to szalone, że niektórzy przeciwnicy globalizacji zapominają, że w dużej mierze to właśnie dzięki niej miliard ludzi wyszło z biedy". Mimo to, dodaje, ekonomiści mają moralny obowiązek przestać ignorować tych, którzy na tym procesie stracili. Powolny wzrost gospodarczy i większe nierówności jedynie dodają oliwy do politycznego ognia.

Ale powinniśmy wystrzegać się przypisywania populizmu wyłącznie do problemów gospodarczych. Polscy wyborcy wybrali populistyczny rząd mimo faktu, że byli beneficjentami jednego z najwyższych wskaźników wzrostu w Europie, zaś Kanada wydaje się być odporna na anty-establishmentowe nastroje, które zawładnęły jej wielkim sąsiadem.

W swoim rzetelnym badaniu rosnącego poparcia dla partii populistycznych w Europie, politolodzy Ronald Inlglehart z Uniwersytetu Michigan i Pippa Norris z Harvardu odkryli, że gospodarcza niepewność w obliczu zmian na rynku pracy w społeczeństwach postindustrialnych ma mniejszy wpływ niż kulturowe resentymenty. Innymi słowy, poparcie dla populizmu jest reakcją niegdyś dominujących grup społecznych na zmiany wartości, które zagrażają ich statusowi. "Wygląda na to, że owocem milczącej rewolucji lat 70. jest dziś wściekła i pełna urazy kontrrewolucjyjna reakcja" - podsumowują Inglehart i Norris.

W USA sondaże pokazują, że wśród wyborców Trumpa nadreprezentowani są starsi, mniej wyedukowani biali mężczyźni. Młodzi, kobiety i mniejszości są na przeciwnym biegunie w tej koalicji. Trumpa popiera 40 procent elektoratu, ale z uwagi na niskie bezrobocie w ujęciu ogólnokrajowym, tylko niewielką część tego poparcia można wyjaśnić głównie przez poparcie w regionach przeżywających gospodarcze trudności.

Wręcz przeciwnie, także w Ameryce za powrotem populizmu stoi znacznie więcej niż tylko gospodarka. Sondaż pracowni YouGov na zlecenie tygodnika "The Economist" wykazał istnienie silnych resentymentów rasowych wśród wyborców Trumpa, który podnosił wątpliwości ruchu "birtherów" (kwestionujących ważność aktu urodzenia Baracka Obamy, pierwszego czarnoskórego prezydenta USA), co pomogło mu znaleźć się na ścieżce do obecnej kampanii wyborczej. Zaś jego sprzeciw wobec imigracji - w tym idea zbudowania muru i zmuszenia Meksyku do zapłacenia za niego - była jednym z pierwszych filarów jego natywistycznego programu.

Jednak niedawne badanie Pew pokazuje rosnące nastroje proimigranckie w USA: 51 proc. dorosłych uważa, że przybysze wzmacniają ich kraj, podczas gdy 41 proc. uważa ich za obciążenie - podczas gdy jeszcze 2-3 lata temu, kiedy efekt wielkiej recesji wciąż był znacznie odczuwalny, tych drugich było 50 proc. Tymczasem w Europie nagły przypływ politycznych i ekonomicznych uchodźców z Bliskiego Wschodu i Afryki dał mocniejsze polityczne efekty; wielu ekspertów spekuluje, że za decyzją o Brexicie stała w większym stopniu kwestia migracji niż brukselskiej biurokracji.

Antypatia wobec elit może być powodowana zarówno przez resentymenty kulturowe, jak i ekonomiczne. New York Times zidentyfikował główny czynnik okręgów wyborczych, gdzie prezeważa poparcie dla Trumpa: to w większości biała ludność wywodząca się z klasy robotniczej, której dobrobyt uległ pogorszeniu przez dekady, podczas których amerykańska gospodarka pozbywała się potencjału przemysłowego. Ale nawet jeśli nie doszłoby do globalizacji ekonomicznej, zmiany kulturowe i demograficzne i tak wytworzyłyby pewien stopień populizmu.

Ale przesadą jest mówienie, że tegoroczne wybory podkreślają izolacjonistyczny trend, który zakończy epokę globalizacji. Zamiast tego elity polityczne, które popierają globalizację i otwartą gospodarkę muszą zadbać o to, by było widać ich starania na rzecz zmniejszania nierówności gospodarczych i pomocy w dostosowaniu się tych, którzy stracili na zmianach. Również ważne jest prowadzenie polityki która stymuluje wzrost, jak np. inwestycje w infrastrukturę.

W Europie sytuacja może być inna ze względu na większy opór wobec imigracji. Ale w przypadku USA błędem byłoby wyciąganie zbyt daleko idących wniosków o długoterminowych trendach w amerykańskiej opinii publicznej na podstawie zaostrzonej retoryki obecnej kampanii wyborczej. Choć perspektywy na nowe, skomplikowane umowy handlowe są gorsze, rewolucja informacyjna wzmocniła globalne łańcuchy dostaw i - inaczej niż w latach 30. (a nawet 80.) - nie jesteśmy świadkami powrotu do protekcjonizmu.

Wręcz przeciwnie, gospodarka USA zwiększyła swoją zależność od handlu międzynarodowego. Według danych Banku Światowego od 1995 roku udział handlu w całkowitym PKB zwiększył się o 4,8 punktów procentowych. Co więcej, w epoce internetu coraz szybciej rośnie udział gospodarki cyfrowej w PKB.

W 2014 roku, amerykański eksport usług sektora teleinformatycznego wyniósł 400 miliardów dolarów - prawie połowę całkowitego amerykańskiej eksportu usług. Zaś ostatni sondaż opublikowany przez Chicago Council on Foreign Relations pokazuje, że 65 proc. Amerykanów zgadza się ze stwierdzeniem, że globalizacja jest dobra dla USA, a międzynarodową wymianę handlową za dobrą dla kraju uważa 59 proc. W jeszcze większym stopniu opinię tę wyrażają ludzie młodzi.

A zatem choć rok 2016 może być rokiem populizmu w polityce, nie oznacza to, że "izolacjonizm" jest odpowiednim terminem obecnej postawy Amerykanów w stosunku do świata. W rzeczy samej, w kluczowych aspektach - imigracji i handlu - retoryka Trumpa wydaje się rozmijać z odczuciami większości wyborców.

Joseph S. Nye - profesor na uniwersytecie Harvarda, były zastępca sekretarza obrony i przewodniczący Narodowej Rady Wywiadu Stanów Zjednoczonych. Autor książki "Is the American Century Over?".

Copyright: Project Syndicate, 2016

Źródło artykułu:Project Syndicate
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)