Joanna Mikos: Między panem a chamem, czyli trzy twarze Jarosława Kaczyńskiego
Romantyczne elementy w narracji politycznej PiS-u można dostrzec m.in w ciągłej chęci obcowania z duchami zmarłych. Patrz: miesięcznice smoleńskie. Choć czytając doniesienia prasowe o zachowaniach np. Bartłomieja Misiewicza, chciałoby się czasem wykrzyknąć za XIX-wiecznym krytykiem romantyków, Franciszkiem Morawskim: „Z jakiejś tam urojonej tęsknoty usycha. Je dobrze, pije lepiej, a do grobu wzdycha”, pisze w felietonie dla WP Opinie Joanna Mikos.
Jest taki odcinek „Kiepskich”, w którym Ferdek, Walduś i listonosz Edzio, w odpowiedzi na zapotrzebowanie rynku, zakładają firmę „Kafarek”. Klientami „Kafarka” są „magistry i profesory”, którzy chcą, by im dokopać. Po mordobiciu, na własne życzenie oraz za opłatą, inteligenci wychodzą szczęśliwi i zadowoleni na ulicę, by zaprotestować przeciw dyktaturze przemocy.
Dobrych parę lat temu, w recenzji tropiącej motywy sarmackie i patriarchalne w polsatowskim serialu, Jakub Majmurek zauważył, że postfeudalny podział na „panów” i „chamów” nadal wyznacza oś kształtującą naszą kulturę. Mam jednak wrażenie, że historyczny dyskurs zbudowany na binarnej opozycji „pana” i „chama” dziś przede wszystkim kształtuje polską politykę.
Jak dotąd to Jarosław Kaczyński, odwołując się zarówno wprost, jak i podprogowo do sarmackich oraz romantycznych narodowych kodów, wykorzystuje ten dyskurs z lepszym skutkiem w budowaniu społecznego poparcia niż opozycja. Ta zachowuje się wręcz jakby zupełnie zatraciła zdolność czytania tychże kodów na głębszym poziomie znaczeń. Nie mówiąc już o zdolności do stworzenia z tych kodów jakiejś umiarkowanej „narodowej” narracji, która pozwoliłaby odebrać PiS-owi część konserwatywnego elektoratu.
Kto „pan”, kto „cham”
Na pierwszy rzut oka rozpoznanie kto „pan”, a kto „cham” na naszej politycznej scenie wydaje się być „oczywistą oczywistością". Współczesny „pan” – lub, jak kto woli, szeroko rozumiany ”inteligent” - jest postępowy, wykształcony, obyty w świecie. Nosi dobrze skrojone garnitury, czasem kolorowe okulary. Zna języki, a co najważniejsze - jest względnie zamożny. Wypisz, wymaluj stereotypowy zwolennik PO, Nowoczesnej, KOD-u.
Natomiast „cham” - inaczej „prostak” - to zaściankowy, niedouczony katolik-bigot. Niestety z reguły nie starcza mu do „pierwszego”. Mieszka w miasteczku, na wsi lub jest prekariuszem w wielkim mieście. Można go poznać po skarpetach noszonych do sandałów lub moherowym berecie. Języki obce? Cóż, czasem nawet polskim nie włada poprawnie. Słowem - typowy „Janusz” czy „Grażyna” z internetowych memów, czyli wyborca PIS.
Na tym naskórkowym poziomie PO, Nowoczesna i KOD wydają się rozumieć reguły gry w „pana” i „chama”. Świadczą o tym chociażby trendy modowe obowiązujące wśród polityków. W kręgach opozycji wyznacza je elegancki, szczupły, wysportowany Donald Tusk. Paraduje w kuluarach Parlamentu Europejskiego w dopasowanych garniturach (w stylu włoskim) niczym warszawski leming płci męskiej w galerii handlowej. Szef Rady Europejskiej jest często pokazywany w Faktach TVN z jedną ręką w kieszeni spodni, co w anglosaskiej kulturze oznacza, że jest w towarzystwie „równych sobie”. Niestety, w Polsce ten gest kojarzy się głównie z arogancją. Jarosław Kaczyński zaś, z lekką nadwagą, człapie na Wiejskiej w słabo leżących garniturach i w kaszkiecie jak typowy prowincjonalny Polak-katolik w drodze na niedzielną mszę. Na powitanie, z pokorą, całuje w rękę partyjne koleżanki.
Liderzy obydwu partii swym ubiorem podkreślają więź z elektoratem. Trzeba też przyznać, że look obydwu świetnie pasuje do ich osobowości. A jak wie każda szafiarka, wygląd to podstawa sukcesu. Również propagandowego. Może właśnie dlatego prezenterzy, komentatorzy, redaktorzy TVP zdecydowanie różnią się ubiorem od tych z TVN-u...
Sarmata-Kaczyński
Role „pana” i „chama” odwracają się jednak o 180 stopni, gdy przypomnimy sobie atrybuty ideologii sarmackiej I Rzeczpospolitej. Gwoli odświeżenia pamięci: kultura sarmacka dotyczyła tylko szlachty, a nie ich poddanych - chłopów. Ci według ówczesnej „mitologii” pochodzili od lubieżnego Chama - wyklętego syna Noego. Pana z „chamem”, oprócz pańszczyzny, łączył w zasadzie tylko wspólny język, a i nie do końca, bo chłop mówił gwarą. „Cham” nie odczuwał żadnej więzi narodowej ze swym ekonomicznym ciemiężycielem.
Ze szkoły wiemy, iż kulturę sarmacką cechował: tradycjonalizm, ksenofobia, duma narodowa, kult męstwa na polu bitwy, pobożności oraz przywiązania do złotej wolności szlacheckiej. Po 600 latach duch sarmacki objawił się wyraźnie w politycznej narracji PiS-u. Można go dostrzec w m.in.: w manifestowaniu przywiązania do tzw. tradycyjnych wartości (z patriarchatem włącznie), w butnym stosunku do UE, w krzewieniu lęku przed Obcym (np. środowiska LGBT, uchodźcy), w kulcie armii, w teatralnej pobożności, a co najważniejsze w chęci zapewnienia sobie „złotej wolności szlacheckiej” poprzez podporządkowanie sądownictwa władzy wykonawczej. A wtedy wiadomo: „Hulaj dusza bez kontusza…". Całości dopełnia wiara Prawa i Sprawiedliwości w szczególną rolę tej partii w Polsce jako jedynego depozytariusza naszych wartości narodowych. Podobnie polska szlachta myślała o sobie. Także w kontekście międzynarodowym jesteśmy wyjątkowi. PiS zdaje się mówić, że jesteśmy dla zlaicyzowanej, zagrożonej islamizacją Europy „przedmurzem chrześcijaństwa”.
Romantyczny Kaczyński
A co dyskurs PiS-u zaczerpnął z polskiego romantyzmu, ukształtowanego okresie XIX-wiecznych powstań narodowych przez inteligenckich potomków szlachty? Okazuje się, że całkiem sporo. Romantyzm „premiował” postawy moralno-etyczne określane dziś przez literaturoznawców: prometeizmem, wallenrodyzm czy tyrteizmem (od patriotycznych poezji Greka Tyrteusza). Generalizując, promowały one poświęcenie dla sprawy narodu i ojczyzny za wszelką cenę czyli kosztem szczęścia osobistego, męczeństwa czy nawet życia. Wallenrodyzm dodatkowo dopuszczał podstęp oraz zdradę, jeśli prowadziłyby one do osiągnięcia szlachetnych narodowych celów. Tu znów analogie nasuwają się same, a czasem są nawet bardziej dosłowne. Tak jak jest to w przypadku często używanego przez prawicę określenia „salon warszawski”. Każdy Polak od gimnazjum wie z III części „Dziadów”, że w tymże salonie przesiadywali głównie zdrajcy ojczyzny, którzy za miłe i dostatnie życie zaprzedali się Rosji.
Romantyczne elementy w narracji politycznej PiS-u można dostrzec również w ciągłej chęci obcowania z duchami zmarłych. Patrz: miesięcznice smoleńskie. Choć czytając doniesienia prasowe o zachowaniach np. Bartłomieja Misiewicza, chciałoby się czasem wykrzyknąć za XIX-wiecznym krytykiem romantyków Franciszkiem Morawskim: „Z jakiejś tam urojonej tęsknoty usycha. Je dobrze, pije lepiej, a do grobu wzdycha”.
Romantyczną jest również wiara PiS-u w mesjanistyczną rolę Polski w Unii Europejskiej (mickiewiczowski „Chrystus narodów”). Takie znamiona nosi też kult żołnierzy wyklętych – walczących z góry o przegraną sprawę – będący polityką wzmacniania narodowej tożsamości w zdecydowanej kontrze do Rosji. A nawet w szczególne zainteresowanie kulturą ludową. Być może stąd coraz większa popularność disco-polo w telewizji państwowej. W tym miejscu znów wypada przypomnieć, że „chłop” czyli „cham” nie identyfikował się z romantyczną kulturą ówczesnych elit.
Kaczyński „cwany chłop”?
Identyfikacja chłopa z „narodem”, zaczęła kiełkować, po zniesieniu przez zaborców pańszczyzny w XIX wieku. „Cham”, aspirując do awansu społecznego, przejmował kulturę „Pańską”, która jako wyższa nadawała ton społeczeństwu. Po 1939 roku, przejechały po nas dwa totalitaryzmy: niemiecki i sowiecki. Wymordowały potomków szlachty i inteligencję oraz polskich Żydów, pełniących funkcje mieszczaństwa. Chłopom udało się przeżyć tak jak i wartościom narodowym, ukształtowanym przez wielką narodową literaturę. Wartości chłopskie takie jak nieufność do elit, słynna chłopska przebiegłość oraz działanie obliczone na doraźne korzyści również przetrwały. Historyk prof. Paweł Wieczorkiewicz stwierdził nawet, że skoro przygniatająca część z nas Polaków z chłopów pochodzi, to jesteśmy właśnie narodem „cwanych chłopów”. Nie do końca chyba miał rację. W polskiej duszy nadal siedzi, czasem głęboko skrywana kultura szlachecko-romantyczna.
To na jej bazie Jarosław Kaczyński stworzył polityczną narrację, która pozwala mu grać skuteczne na romantyczno-narodowych strunach. Niejako naturalnie i za darmo korzysta z sienkiewiczowskich i mickiewiczowskich klisz, które, czy chcemy czy nie, wysysamy z mlekiem matki. Witold Gombrowicz, zagorzały krytyk tradycyjnego patriotycznego wychowania napisał kiedyś o lekturze Sienkiewicza: „Mówimy to dosyć kiepskie i czytamy dalej. Powiadamy: ależ to taniocha - i nie możemy się oderwać. Wykrzykujemy nieznośna opera! I czytamy w dalszym ciągu”. Jarosław Kaczyński wie jak to wykorzystać. W jednym z ostatnich wywiadów stwierdził, że nie boi się trwałego spadku notowań po akcji w Brukseli przeciw Donaldowi Tuskowi. Pewnie ma rację. Opozycja grzmi o narodowej zdradzie, a dla wyborców PiS-u jest to po prostu akcja w stylu Konrada Wallenroda. Jak najbardziej moralnie i politycznie uzasadniona.
Publicyści „Polityki” - Mariusz Janicki oraz Wiesław Władyka w artykule „Mit miażdżącej przewagi” zastanawiają się, dlaczego mimo faktu, że partia Kaczyńskiego nie ma sondażowej przewagi w stosunku do reszty opozycji, mamy wrażenie jego kolosalnej dominacji. Ich zdaniem, dzieje się tak m.in. dlatego, iż wyborcy PiS-u lubią swoją partię, są zaangażowani, cierpliwi, wiedzą, że dostali życiową szansę. Nie bez znaczenia jest też dobra propaganda Prawa i Sprawiedliwości oraz słabość opozycji. Ale to nie wszystko. Kaczyński potrafi po prostu lepiej czytać ukryte kody polskiej kultury i zaprzęgnąć skutecznie „rząd dusz” do walki o realną władzę. Dzięki temu opanował tak skutecznie całą prawą stronę elektoratu.
A co robi opozycja, by stworzyć przeciwwagę dla jedynowładztwa PiS-u? Niestety niewiele. Wartości konserwatywne: „rodzinę, boga, ojczyznę”, schowała pod dywan jak jakieś wstydliwe relikty przeszłości. Jak gdyby były one synonimem obskurantyzmu. Tym samem oddaje walkowerem PiS-owi umiarkowanie prawicowych lub centroprawicowych wyborców. A przecież hasła wolności, równości, tolerancji i szacunku dla innego można połączyć z pożytecznym „nacjonalizmem” rozumianym jako duma z przynależności do swego narodu oraz jego tradycji.
Ludwik Dorn ostatnio porównał „działania” opozycji do starego Chińczyka, który usiadł nad rzeką i czeka, aż trup wroga sam do niego przypłynie. Ale trup sam nie spłynie „trzeba będzie wbić nóż pod żebro” - mówi Dorn. Wydaje się, że póki opozycja nie nauczy się czytać polskiej kultury i nie wyzwoli się z ideologicznej nijakości, będącej jej konsekwencją, pozostanie w „znieruchomieniu” jak ofiara zahipnotyzowana przed śmiercią nieruchomym spojrzeniem drapieżnego kota.
Joanna Mikos dla WP Opinie
Poglądy autorów felietonów, komentarzy i artykułów publicystycznych publikowanych na łamach WP Opinii nie są tożsame z poglądami Wirtualnej Polski. Serwis Opinie opiera się na oryginalnych treściach publicystycznych pisanych przez autorów zewnętrznych oraz dziennikarzy WP i nie należy traktować ich jako wyrazu linii programowej całej Wirtualnej Polski.