Zbrodnia w Gaikach. Co wiadomo?© fot. Agencja wyborcza.pl | Fot. Tomasz Pietrzyk / Agencja Wyborcza.pl

"Jeśli ona tam była, to czemu nie pukała? Nie wołała?". O zbrodni w Gaikach wiemy coraz więcej

1 września 2024

- Policjant tylko krzyknął do mnie, że już go nie zobaczę. Że 12 lat to najmniej, ile dostanie - mówi Wirtualnej Polsce Zofia, matka 35-letniego Mateusza. Jej syn jest podejrzewany o to, że latami więził kobietę w przydomowym budynku gospodarczym.

- Uwierz mi pani, ja jeszcze dzisiaj nic nie jadłam. Nic nie chce mi przez gardło przejść. Kawy dwie wypiłam. To wszystko - mówi 70-letnia Zofia, matka Mateusza J.

Jest wyraźnie roztrzęsiona. Nie chce rozmawiać z dziennikarzami, którzy kilka razy dziennie przychodzą dopytywać o sprawę, którą od piątku żyje cała Polska. Ale nas wpuszcza. Pozwala nawet usiąść na ganku.

Ganek otacza zadbana posesja ze skoszoną trawą. Pod rosnącą na środku wierzbą jest poidełko i karmnik. Gospodarczy budynek stoi jakieś 8-10 metrów od domu, na wprost ganku. Kobieta nazywa go "stodołą". Drewniane drzwi zaklejone są policyjną taśmą.

- Była pani w środku?

- Pani, ja tam nie byłam już lata! Nie miałam po co. A jak przyjechała policja, to nie pozwolili mi tam już później wejść - mówi kobieta.

- Przez okno też pani nie zaglądała?

- Nie da się. Tam jest okno, co je widać od strony ulicy, ale ono jest zamurowane od środka. Mateusz je zamurował, jak tam jeszcze do niego przychodzili te chłopaki - mówi. Nie jest w stanie odpowiedzieć, po co jej syn to zrobił.

- Ta policja nawet trawę mi tu odrywała, bo grobu szukali - pokazuje.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

Pytam, czy nie interesowała się tym, że syn przesiadywał w stodole. Mówi, że nie. Nie widziała, żeby w ogóle tam bywał. - Może w nocy, albo jak byłam w sklepie? Ale jego za dnia tam nie było - tłumaczy. - Ja jej nigdy nie widziałam. Córka mówiła, że jest zdjęcie w internecie, ale ja od lat tu nikogo nie widziałam - mówi poruszona.

Później doda, że nie pozwalała synowi przyprowadzać do domu kobiet. - Powiedziałam mu: jedną kiedyś na stałe to tak, ale bur***u z domu nie pozwolę robić.

Jak ustaliła nieoficjalnie Wirtualna Polska, także przetrzymywana przez Mateusza J. kobieta miała zeznać, że nigdy nie widziała jego rodziców.

- Nigdy nie było takiej sytuacji, żebym ja cokolwiek pomyślała, że tam ktoś może być. Mąż 2,5 miesiąca był w szpitalu w Zielonej Górze i syn do niego jeździł. Jeśli ona tam była i wiedziała, że on wyjeżdża sam autem, to czemu nie krzyknęła? Czemu nie zapukała? - pyta kobieta.

Ofiara bez sił

Podobne pytania zadaje dziś cała Polska. Tak samo zadawały je osoby, do których docierały inne, podobne historie z całego świata. - Mam świadomość, że takie sytuacje są straszne, ale one się zdarzają - mówi Wirtualnej Polsce psychiatra dr Wojciech Czernaś, ordynator wrocławskiego Oddziału Psychiatrycznego Dziennego dla osób doświadczonych traumą.

Na pytanie, dlaczego kobieta nie powiedziała o swoich cierpieniach wcześniej, ekspert tłumaczy, że oprawcy mają skłonności do wykorzystywania słabości ofiar. - Czasami ta patologiczna więź się pojawia przez strach. Nawet gdy pojawiają się sytuacje, które mogłyby uratować ofiary, to te nie decydują się na to, dlatego że się boją - wyjaśnia.

- Inną kwestią jest to, że ofiarami często są osoby, które mają pewne specyficzne komponenty w charakterze i osobowości. Te sprawiają, że są na przykład podatne na wpływy, w tym oprawców. Można tu też wymienić osoby nieporadne życiowo i je także potrafią wykorzystywać oprawcy. Chociażby manipulując nimi - tłumaczy ekspert.

Choć przykład z Głogowa jest skrajny, niestety sytuacje oparte o ten sam mechanizm są częste, nawet w naszym najbliższym otoczeniu. Dotyczą chociażby przemocy domowej. Ta przecież dotyka mnóstwa osób, głównie kobiet, a świadkami takich zachowań także jest wielu z nas.

dr Wojciech Czernaśordynator wrocławskiego Oddziału Psychiatrycznego Dziennego dla osób doświadczonych traumą.

Jak nieoficjalnie ustaliła Wirtualna Polska, zeznania kobiety mają wskazywać, że 30-latka miała być uzależniona od swojego oprawcy. Z kolei jak mówił w "Fakcie" Łukasz Kaźmierczak, dziennikarz, który jako pierwszy ujawnił dramat, do którego miało dochodzić w Gaikach, ofiara miała mówić o "zakochaniu".

Co kierowało Mateuszem J. z Gaików? Czy był chory psychicznie?

Opis tego, czego miała doświadczyć przetrzymywana Małgorzata, jest przerażający. Prokuratura Okręgowa w Legnicy podaje, że śledztwo jest prowadzone w sprawie fizycznego i psychicznego znęcania się ze szczególnym okrucieństwem. 30-latka - jak ocenili śledczy - miała być pozbawiona wolności, co połączone było "ze szczególnym udręczeniem".

- To przetrzymywanie w pomieszczeniu gospodarczym z ograniczonym dostępem do wody, środków higienicznych, bez dostępu do światła słonecznego, a także bicie pięścią oraz wężem, deską i lampką po całym ciele, kopanie, przyduszanie, popychanie, wykręcanie rąk, izolowanie, kontrolowanie, poniżanie, ograniczanie dostępu do jedzenia, grożenie pozbawieniem życia, wyzywanie słowami wulgarnymi, a także wielokrotne doprowadzanie przemocą lub groźbą do obcowania płciowego - wymieniła Liliana Łukasiewicz, rzeczniczka prasowa Prokuratury Okręgowej w Legnicy, w rozmowie z portalem myglogow.pl.

Ta lista zarzucanych czynów wstrząsnęła lokalną społecznością. Bo choć Mateusza J. sąsiedzi nazywali "dziwakiem", to nie był kojarzony z niczym konkretnym. Miał opinię wycofanego. Gdy był młodszy, widywali go, jak jeździł na rowerze. Czasem nocą kręcił się po okolicy z latarką. Matka mówi o nim, że był po prostu nieśmiały.

- Choć bez opinii biegłych psychiatrów trudno odpowiedzieć na pytanie, czy był poczytalny, przykłady podobnych zbrodni wskazują, że sprawcy w takich sytuacjach zwykle wiedzą, co robią. Nagła zmiana wywołana czynnikiem chorobowym raczej zostałaby zauważona przez rodzinę i najbliższe otoczenie - tłumaczy nam dr Czernaś. Jednocześnie zaznacza, że sprawcy tego typu przestępstw często nie przejawiają chorób psychicznych.

- Taki długotrwały proces wymaga pewnych określonych czynności, jak ukrywanie się, zabezpieczenie... Występuje wówczas wiele zachowań, które muszą mieć sens z punktu widzenia oprawcy - tłumaczy.

To zaprzecza chorobom psychicznym, bo te - na przykład schizofrenia - powodują dezorganizację. Mówiąc wprost, wywołują zachowania, które dla obserwatora z boku mogą się wydawać trochę bez sensu. Owszem, osoby z takimi zaburzeniami mogą się dopuszczać zbrodni, pobić i innych przestępstw, ale zaburzenia te nie pozwalają na prowadzenie działań na dłuższą metę, w tym przypadku trwających latami. Można sobie wyobrazić mnóstwo sytuacji, które mogły się wydarzyć przez ten czas, a do których trzeba było się zaadoptować.

dr Wojciech Czernaśpsychiatra, ordynator wrocławskiego Oddziału Psychiatrycznego Dziennego dla osób doświadczonych traumą

Zofia i jej mąż mówią, że na razie zostali przesłuchani jedynie przez policję. Rzeczniczka głogowskiej komendy Natalia Szymańska podaje, że przesłuchano ich w charakterze świadków.

Czy zostaną przesłuchani przez prokuraturę? - Nikt mi nic nie powiedział - odpowiada kobieta, a samą wizją wydaje się być przerażona. Tego, czy za kilka dni status jej i jej męża formalnie może się zmienić ze świadków na podejrzanych, małżeństwu też nikt nie powiedział.

- Policjant tylko krzyknął do mnie, że już go nie zobaczę. Że 12 lat, to najmniej, ile dostanie - wspomina moment, gdy zabierali jej syna. - Już nie mam siły. Nie chce mi się żyć - mówi.

System, który nie działa

30-letnia ofiara Mateusza J. przebywa w szpitalu w Głogowie, gdzie wyszło na jaw, co miało ją spotykać przez ostatnie lata. Ale to już kolejna wizyta kobiety w placówce medycznej. Jak wynika z wcześniejszych ustaleń, Małgorzata miała w szpitalu między innymi urodzić dziecko, które przekazała do adopcji. Wówczas nikt się nie zorientował, że od wielu miesięcy ktoś się nad nią znęca.

Zdaniem terapeutki pracującej z pacjentami z traumą Cecylii Bieganowskiej, to kolejny już przykład wadliwego systemu, z którym stykamy się w Polsce.

- Warto się zastanowić, jak to możliwe, że pomimo kilkukrotnych wizyt poszkodowanej przemocą w szpitalu i ewidentnych śladów znęcania się, na żadnym etapie system nie zadziałał. Musimy jako specjaliści zadać sobie w końcu na poważnie pytanie, co nie działa? Czy jest za mało szkoleń w zakresie reagowania, czy procedury dla pracowników różnych instytucji zdrowia i wsparcia społecznego są niejasne? To trzeba ustalić i naprawić - zaznacza ekspertka.

- Mam świadomość, że obciążenie pracą jest ogromne, że sytuacje wielokrotnie są niejasne, ale nie może brakować uważności w instytucjach, które mogą zaważyć o czyimś życiu - tłumaczy Bieganowska.

Matka Mateusza J.: Nie chce mi się żyć

Słowa "nie chce mi się żyć" matka Mateusza J. wypowiada kilkukrotnie. Na sugestie, że może potrzebuje pomocy psychologa, odpowiada kategorycznie: - Ja nie chce żadnego psychologa!

Na informację, że rodzina potrzebuje pomocy prawnej, mówi, że nawet nie wie, jak to się załatwia. - Ja nie wiem, gdzie tego szukać, ja się na tym nie znam! Kto mi to ma powiedzieć? - pyta.

Z pytaniem, czy faktycznie rodzina została w tej kwestii zostawiona sama, dzwonimy do biura rzecznika prasowego głogowskiej policji. Na kartce wypisujemy informacje, które w rozmowie telefonicznej przekazuje WP rzeczniczka prasowa głogowskiej policji. Dyktuje spokojnie numery do Starostwa Powiatowego, w którym dyżurują prawnicy, a także do prokuratury, gdzie kobieta będzie w stanie się dowiedzieć, czy w ogóle może się porozmawiać z synem.

- Jak tu była policja, to pytałam się, czy mu nie będzie zimno. On miał tylko krótkie spodenki i koszulkę, ale mówili, że nie, bo tam jest ciepło. I tylko że już go nie zobaczę.

Dorota Kuźnik, dziennikarka Wirtualnej Polski

Źródło artykułu:WP Wiadomości
zbrodniagwałtrodzina
Komentarze (895)