Jeśli jesteś młoda i ładna, masz szczęście. Media nie dadzą ci zginąć na zawsze
Na początku pomoc oferują wszyscy. Sąsiedzi, rodzina, obcy. Lokalna gazeta napisze, policja zwoła konferencję. A potem mijają dni, miesiące, czasem lata. Zaginionego szuka – jeśli coś z niej jeszcze zostało – rodzina. No, chyba że temat zwęszą media. Wtedy nigdy nie zginiesz na zawsze.
Jest grudzień 2014. Dorota, krótko obcięta 46-latka, wychodzi z domu na spacer. Chce odetchnąć świeżym powietrzem. W końcu wchodzi do pobliskiego sklepu, tam nagrywają ją kamery. Do mieszkania już nie dociera.
Kinga ze Śląska jest atrakcyjna, nie wygląda na swoje 42 lata. Szczupła blondynka, cicha, sąsiadom mówi tylko "dzień dobry". Nie układa jej się z mężem, czekają na pierwszą rozprawę rozwodową. Nie dochodzi do niej. Kinga znika w pewien poniedziałek. Trzy dni później w domu pary znajdują ciało. Ciało męża Kingi, który odebrał sobie życie.
23-letni Adam idzie na imprezę integracyjną. Młody, przystojny chłopak. O 20:58 pisze swojej dziewczynie, że bardzo ją kocha. Z gospodarstwa wychodzi między 2:00 a 3:00 nad ranem. Jest już 15 września 2012 roku. Do dziś nie wiadomo, dokąd poszedł.
79-letni Marian wychodzi z domu przed 5:00. Zakłada czapkę z klapkami na uszy i szarą kurtkę. Jest koniec listopada. Chłodno. Kurtka mężczyzny zlewa się z poranną szarówką. Drony i dziesiątki ochotników szukają go cztery dni. I nic. Jak kamień w wodę.
Ale nawet o Kindze mało kto już pamięta. O Marianie nikt poza wsią i miejscową policją nawet nie słyszał.
O Iwonie, wystrzałowej młodej blondynce z Sopotu, od ośmiu lat pamięta pół Polski.
Szczęśliwi ci, co cierpią tydzień
19 563 – tyle zaginięć zgłoszono policji w 2017 roku (ostatnim, za który dostępne są pełne dane).
To różne sprawy. Nastolatek po ucieczce z domu. Starsza pani, która zapomniała, jak wrócić do mieszkania. Ktoś poszedł w ciąg. Inny musiał odpocząć od rodziny po wielkiej kłótni. Czasem ktoś nawet nie wiedział, że był poszukiwany. A czasem był tuż koło domu, w pobliskim lesie, w piwnicy, na strychu. Tam, gdzie dało się zawiesić pętlę.
W połowie przypadków "zgubę" udaje się znaleźć w 48 godzin. Statystycznie niepewność, ból i bezradność trwają mniej niż tydzień – w tym czasie udaje się zamknąć ponad 90 proc. spraw.
Co z innymi? Latami ciągną się zwykle te "zagraniczne". Ot, syn wyjechał tuż po otwarciu granic, dzwonił co tydzień, wysyłał pieniądze. Potem pieniądze się skończyły, a i telefon dzwonił coraz rzadziej, ostatnio w 2006 chyba? Teraz nie wiadomo, gdzie jedynak jest ani czy w ogóle żyje. Komórkę pożyczał od kolegów, nawet numeru własnego nie miał. Szukaj wiatru w polu.
Zdarza się też, że ktoś kontaktu z bliskimi nie chce. Wyjechał, by zapomnieć piekło dzieciństwa. Albo zostawić za sobą nieudane małżeństwo, którego brudów nie chce prać przed wysokim sądem. Rodzina nie zawsze o takiej decyzji wie, ale bywa i tak, że zdaje sobie z niej sprawę, ale przyjąć jej już nie chce. Więc szuka, zgłasza sprawę służbom, często więcej niż raz – nawet gdy poszukiwany już się odwoła. Zgodnie z prawem może przecież nie chcieć, by go szukano.
No i w końcu medialne crème de la crème zaginięć, te tajemnicze. "Wyszli z domu i już nie wrócili" – brzmią nagłówki. "Po prostu wyszła po zakupy", "ostatnia widziała ją sąsiadka", "taka spokojna rodzina", "słuch po nim zaginął". Wytarte klisze pasują jak ulał, historia pisze się sama.
A media są zarówno przekleństwem, jak i nadzieją bliskich. Bo jeśli podchwycą sprawę, a ta utkwi w świadomości odbiorców, szanse, choćby na znalezienie ciała, rosną. I nie jest to kpina, ale smutna prawda; po latach życia w nieświadomości odnalezienie zwłok nierzadko pozwala w końcu przeżyć żałobę i bywa, że przynosi wręcz ulgę.
Lecz zanim to się stanie, rusza cała machina.
Machina medialna, która nie dla wszystkich zaginionych jest łaskawa.
Dzieci pod szczególnym nadzorem
Poza wszelkimi kategoriami są dzieci.
- W naszej kulturze dziecko jest dobrem najwyższym i szczególnie chronionym. Zaginięcie dziecka, a zwłaszcza dziewczynki, której wizerunek jest zazwyczaj uosobieniem niewinności, to zawsze ogromny wstrząs nie tylko dla rodziny, ale i społeczeństwa – mówi prof. Wiesław Godzic, medioznawca, filmoznawca i socjolog.
W Polsce większość zgłoszeń zaginięcia dziecka to tzw. porwania rodzicielskie (sytuacja, gdy jedno z rodziców zabiera dziecko drugiemu wbrew jego woli lub przetrzymuje je pod swoją opieką) bądź ucieczki z domu. Ale zdarzają się też sprawy wyjątkowo głośne, o zabarwieniu kryminalnym.
W marcu 2017 roku Polska żyje porwaniem 12-letniej Amelki z Golczewa, w styczniu 2012 – rzekomym uprowadzeniem małej Madzi z Sosnowca. Polacy – i nie tylko – pamiętają też o angielskiej 3-latce Madeleine McCann. Dziewczynka jest poszukiwana od niemal 12 lat, ale pojawiają się nowe teorie na temat jej zagadkowego zaginięcia. O każdej jest głośno.
Małoletnich można szukać z wykorzystaniem dodatkowych procedur, np. systemu alarmowego Child Alert. Jeśli w grę wchodzi wątek kryminalny, np. podejrzenie porwania, nie szczędzi się środków i zaangażowania służb. Łatwo też uzyskać pomoc i wsparcie "od ludzi", poruszyć ich, zainteresować.
Bo im zaginiony starszy, tym o to zainteresowanie trudniej.
- Oczywiście nie powinno się wartościować ludzi, każdy powinien być ważny w równym stopniu. Ale życie pokazuje, że jest inaczej. Pojawiają się komentarze, że starszy już swoje przeżył, a młodość ma wszystko dopiero przed sobą. Bardziej ceni się przyszłość niż przeszłość – mówi prof. Godzic.
A już najlepiej, jeśli w parze z młodością idzie uroda. W połączeniu z tragedią przyciąga jak mało co. Jeżeli na dodatek piękna zaginiona osoba jest kobietą, medialny hit mamy gwarantowany.
Syndrom zaginionej młodej białej kobiety
Socjologowie używają do opisania tej nierówności pojęcia "missing white woman syndrome". Pod tym terminem kryje się tendencja mediów do koncentrowania się na sprawach dotyczących zaginięć młodych kobiet i dziewcząt rasy kaukaskiej, pochodzących z zamożnych rodzin klasy średniej oraz najbogatszych warstw społeczeństwa.
To właśnie takie przypadki skupiają na sobie znacznie więcej uwagi niż zaginięcia mężczyzn i chłopców, kobiet o innym kolorze skóry czy tych pochodzących z biedniejszych kręgów.
Z badań wynika, że w przypadku spraw dotyczących białych kobiet z klasy średniej media często podkreślają w swoich materiałach atrakcyjność, młody wiek zaginionych, a także ich rolę w społeczeństwie – najczęściej córki bądź kochającej matki. Inaczej dzieje się w przypadku kobiet czarnoskórych czy tych z klasy niższej; tu przekaz koncentruje się zazwyczaj na problemach osobistych czy kręgu społeczno-kulturowym, z którego pochodziła ofiara.
W Polsce ten mechanizm działa nieco inaczej, w końcu jesteśmy dużo mniej różnorodnym etnicznie krajem niż np. USA czy Wielka Brytania. Jednak i na naszym podwórku wyraźnie widać, jakie sprawy przyciągają uwagę najbardziej. Iwona Wieczorek. Ewa T., której ciało po 8 miesiącach poszukiwań znaleziono w Warcie. Roksana R., która zaginęła dwa dni po ślubie, by odnaleźć się na dnie jeziora. Paulina D., zamordowana w Łodzi przez Gruzina Mamuka K. To tylko niektóre z "głośnych" zaginięć ostatnich lat.
Na ich tle wyróżnia się zwłaszcza sprawa Wieczorek, która od 9 lat wciąż jest łakomym kąskiem dla mediów. W chwili zaginięcia Iwona miała 19 lat, wracała z imprezy, niedługo miała zacząć studia. Była atrakcyjna. Jej sprawą zajmowały się setki policjantów, prywatni detektywi, jasnowidze, dziennikarze, tysiące internautów. I nic. To rozpala wyobraźnię.
Mniej spektakularne przykłady, które zajmowały uwagę odbiorców, też można mnożyć. A zainteresowanie opinii publicznej często przekłada się na większą determinację służb, które wiedzą, że media i czytelnicy patrzą im na ręce.
Zainteresowanie maleje dopiero z chwilą rozwiązania zagadki, czyli odnalezienia czy to zaginionej (całej i zdrowej), czy to jej ciała. O podobnej determinacji może zapomnieć wiele rodzin, których bliscy nigdy nie mieli potencjału, by stać się żywą lub martwą osobowością telewizyjną. Rodzin, które nierzadko słyszą na komendzie, że "wróci, bo pewnie zabalował z kolegami", że rzeki nie da się przeszukać, a komputera sprawdzić.
Zaginiony a sprawa polska
- Jeśli sprawa jest szczególnie zagadkowa, jeśli zaginiony zniknął np. w mieście, niemal w świetle kamer, społeczeństwo wrze – tłumaczy prof. Godzic. - To nie jest już zamach na jedną osobę, ale na nas wszystkich, na wartości społeczne. Jako członkowie systemu przestajemy się czuć pewnie, a jeśli poczucie bezpieczeństwa zostaje zachwiane, to jest to pretekst do uderzenia we władze, służby, w rząd – dodaje.
- Przy większości głośnych spraw od razu pojawiają się też głosy polityków, którzy przekonują, że tylko konkretna partia może zapewnić bezpieczeństwo i wprowadzić niezbędne zmiany. A media pełnią na ogół paskudną rolę przekaźnika. Prokuratorzy, szefowie służb, politycy; oni wszyscy potrzebują mediów do swoich celów, bo bez nich nie zostaną usłyszani, nie będą mogli np. wzmocnić swojej pozycji, ugrać swoich interesów. A niewyjaśnione zaginięcie, które jest nagłośnione przez media, to policzek dla systemu – podkreśla medioznawca.
System częściej czuje się jednak zagrożony przy sprawach młodych kobiet. I to nie tylko dlatego, że to, co ładne, klika się lepiej – jak można usłyszeć w branży. Ludzie mają łatwość przenoszenia się w świat opowiadanych im historii, utożsamiają się z ich bohaterami.
Nie można bagatelizować też silnej potrzeby domknięcia poznawczego – wiele osób chce jak najszybciej poznać jednoznaczną odpowiedź na nurtującą ich kwestię. Przykładowo, chcą dowiedzieć się, czy za zaginięciem stoi zło w postaci mordercy, czy też ofiara była "sama sobie winna". I przekonać sami siebie, że postępując tak, jak do tej pory, mają szansę uchronić się przed zagrożeniem.
- Kiedyś w ramach przestrogi opowiadano dzieciom historie o czarnej wołdze, teraz można straszyć młodych ludzi konsekwencjami, które spotkały osobę zaginioną – gdyby nie poszła się bawić, nie piła alkoholu, nie zadawała się z obcymi, to nie spotkałoby jej nic złego – zauważa prof. Godzic.
I to ten motyw "gdyby tylko", to ciągłe zastanawianie się, jak historia mogła potoczyć się inaczej, jest zarówno motorem teorii spiskowych i zaangażowania odbiorców, jak i największym przekleństwem bliskich osób zaginionych.
Bo choć na początku niemal zawsze jest nadzieja, po czasie – miesiącach, latach, kolejnych świętach przeżytych w niepewności, kolejnych urodzinach, które powinno się obchodzić w gronie rodzinnym, bezsensownej wizycie na komendzie, gdzie usłyszy się znów to samo, bo nowych informacji nie ma już od dawna – wtedy często to "gdyby" brzmi już inaczej.
Gdyby tylko udało się odnaleźć ciało.
Musimy żyć normalnie
- Bliscy często mówią, że najgorsza prawda jest lepsza niż niepewność – przyznaje Anna Jurkiewicz, wiceprezeska Fundacji ITAKA, która od 20 lat pomaga szukać osób zaginionych. – Te rodziny żyją zwykle w zawieszeniu, a zamiast żałoby jest u nich ciągła niepewność i wahanie. Bo nie można zorganizować pogrzebu, zamknąć sprawy – wyjaśnia.
W takiej sytuacji są zwłaszcza rodziny osób poszukiwanych od wielu lat. A takich spraw jest niemało – za trwale zaginione uznaje się w Polsce około 3,5 tys. osób.
Niektórzy z ich bliskich przechodzą przez procedurę uznania krewnego za zmarłego, robią symboliczny pogrzeb, mają grób, który mogą odwiedzać. Inni, choć decydują się na taki krok, proszą, by zdjęcie zaginionego wciąż figurowało na stronie Itaki. Tak na wszelki wypadek. No i oczywiście zdarzają się też tacy, którym formalności nie są do niczego potrzebne. "Musimy żyć normalnie. On na pewno nie żyje" - mówią.
Czasem jednak rodzina decyduje się skorzystać z porady jasnowidza i od niego dowiaduje się, że zaginiony żyje. I nawet jeśli wszystko wskazuje na to, że jest odwrotnie, pogrążeni w rozpaczy bliscy nie chcą przyjąć do wiadomości , że "specjalista" może się mylić.
- Niektórzy nawet po 20 latach stawiają sprawę jasno: nie, my nigdy nie uznamy go za zmarłego, musimy się dowiedzieć, co naprawdę się stało. Przychodzi mi na myśl ojciec jednego z zaginionych, studenta. Cały czas próbuje przypominać o synu w mediach, nigdy nie odmawia rozmów z dziennikarzami, założył stowarzyszenie. Wciąż ma nadzieję – mówi Jurkiewicz.
Ale nie wszystkie rodziny chcą się udzielać w mediach – nawet jeżeli na początku się na to decydowały. – Rodziny godzą się na rozmowy z dziennikarzami, bo media dają poczucie, że coś się robi, że ktoś zajmuje się sprawą syna czy córki. No i kwestia nadziei, przecież zdarzają się przypadki, że ktoś odnajduje się po latach. Bywa jednak, że bliscy osoby zaginionej w pewnym momencie wycofują tę zgodę. Czasem dlatego, że poczuli się wykorzystani, zobaczyli, że dziennikarzowi zależało tylko na sensacji. Albo zrazili się już przy pierwszym kontakcie i nie chcą powtarzać tego doświadczenia – wyjaśnia wiceprezeska Itaki.
Niestety, spektakularne odnalezienia to pojedyncze przypadki. A i tak zaginiony rzadko kiedy odnajduje się żywy. Częściej kości odda rzeka albo szczęściu pomogą policjanci z Archiwum X, którzy na tapet biorą niewyjaśnione sprawy. Także te dotyczące zaginięć, które często okazują się należeć do tzw. ciemnej liczby przestępstw.
Zaginięciami interesują się również internauci. W mediach społecznościowych nie brakuje grup, których członkowie aktywnie uczestniczą w poszukiwaniach. Przy nowych sprawach udostępniają zdjęcia i niezbędne informacje, przy starych robią własne "śledztwa". Jak twierdzą, mają na koncie nawet spektakularne sukcesy.
- Media społecznościowe to ogromna siła. Sami z niej korzystamy, np. udostępniamy informacje o zaginionych na lokalnych czy polonijnych grupach na Facebooku. Zdarzyło się nam też odnaleźć konto poszukiwanej osoby i dzięki temu nawiązać z nią kontakt. Mężczyzna nie wiedział, że ktoś go szuka – mówi Jurkiewicz.
Sukces ma wielu ojców
Z "internetowymi poszukiwaczami" bywa jednak różnie. - Do nas też przychodzą maile z różnych grup, ostatnio mieliśmy całą serię wiadomości w sprawie mężczyzny NN. I tam się nic nie zgadzało. Pan był NN od 18 lat, a w mailach przekonywali nas, że to mężczyzna, który zmarł rok temu. Kiedy spokojnie odpisywaliśmy, że to nie jest możliwe, za chwilę przychodziła kolejna wiadomość – opowiada wiceprezeska fundacji.
Zdarza się też, że rodziny, które na własną rękę szukają bliskich w social mediach, kończą z jeszcze większą traumą. Bywa, że zaangażowani w sprawę internauci bombardują ich wiadomościami prywatnymi ze zdjęciami zwłok NN, podsyłają screeny z wpisami wróżek, które aktywnie udzielają się na Facebooku. A wróżki w swoich wizjach potrafią nie szczędzić drastycznych szczegółów, których lektura tylko potęguje ból.
- Ci ludzie może i mają dobre intencje, ale czasem zapominają, jak bardzo delikatne to są sprawy. Dlatego radzimy rodzinom, żeby udostępniały w sieci nasze plakaty, a nie wpisy ze swoimi prywatnymi telefonami. W ten sposób staramy się tych bliskich chronić, bo u wielu każda nowa informacja wywołuje ogromne emocje i stres. Dlatego przekazujemy im tylko te sprawdzone – wyjaśnia Jurkiewicz.
A co z poglądem, że internetowe "grupy poszukiwawcze" mają na koncie sukcesy? Wiceprezeska Itaki przyznaje, że ich członkowie takowymi się chwalą. Zastrzega jednak, że jeśli sprawa się wyjaśnia, sukces ma wielu ojców. I czasem trudno powiedzieć, kto się do niego przyczynił najbardziej.
Anna Jurkiewicz zauważa też, że w mediach coś zmienia się na lepsze. M.in. dzięki nowemu zarządzeniu Komendanta Głównego Policji służby aktywniej udostępniają w sieci informacje o zaginionych. Dzięki temu częściej zajmują się nimi dziennikarze, których zaczynają interesować nie tylko sprawy z udziałem nastolatków czy młodych ładnych dziewcząt, ale również np. osób starszych.
To ważne, bo seniorzy giną coraz częściej. W starzejącym się społeczeństwie rośnie liczba osób z demencją czy chorobą Alzhaimera, które po prostu się gubią i nie potrafią wrócić do domu. Zazwyczaj decyduje o tym chwila – niedomknięta furtka, nieuwaga opiekuna. A jeśli dziadek czy babcia się nie znajdą, rodziny mają ogromne poczucie winy, zadręczają się myślą, że tragedii można było uniknąć.
Ale czy na pewno tak było?
- Jestem zdania, że zaginąć może każdy. Każdy może ulec wypadkowi i trafić do szpitala bez dokumentów, co przydarzyło się jednemu z profesorów, który wyszedł biegać i został potrącony przez samochód. Każdy może paść też ofiarą przestępstwa, starszego człowieka może zawieść pamięć. Oczywiście nie należy przesadzać i wpadać w panikę, ale ten problem wcale nie jest tak odległy jak mogłoby się wydawać – podkreśla wiceprezeska Fundacji Itaka.
Jeżeli zaginie bliska ci osoba, natychmiast rozpocznij poszukiwania. Zgłoś sprawę na najbliższym komisariacie policji - by to zrobić, nie musisz czekać 24 ani 48 godzin! - i do Fundacji ITAKA. Szczegółowe informacje o tym, co robić dalej, znajdziesz TUTAJ.