Jerzy Milewski: Lech Kaczyński mówił mi, że "sprawy są już na śmierć i życie"
- W ostatnich latach rozmawialiśmy o sytuacji w kraju i o polityce. Zdarzało się, że Leszek mówił: "Wiesz, bo to są już sprawy na śmierć i życie". Po tym, co zdarzyło się 10 kwietnia 2010 r., to zdanie dźwięczy mi w uszach do dzisiaj. Powiedział tak przy różnych okazjach dwa albo trzy razy - mówi Jerzy Milewski, wieloletni przyjaciel domu Kaczyńskich.
Jacek Gądek: - Mój przyjaciel Lech Kaczyński, moja przyjaciółka Maria Kaczyńska - może pan tak powiedzieć?
Jerzy Milewski: - Nasi przyjaciele - Marylka i Leszek. Tak jest mi najzręczniej powiedzieć.
Jak długo się znaliście?
Od roku 1976. Mój ówczesny asystent z anatomii pan dr Andrzej Kubasik polecił mi Marylkę. Zapytałem go bowiem, czy mógłby mi pomóc w znalezieniu kogoś, u kogo mógłbym brać lekcje języka angielskiego.
Pani Maria już wówczas była poliglotką.
Owszem. Ja korzystałem akurat z jej znajomości angielskiego.
Lecha Kaczyńskiego poznał pan przy okazji?
Tak. A bliżej poznaliśmy się już później. Gdy bywałem u Marylki na lekcjach, to Lech też się przewijał i czasami po lekcjach mieliśmy okazję porozmawiać.
Znaliście się 34 lata. Jakie sceny utkwiły panu w pamięci z tej znajomości? Niejeden wieczór przegadaliście przecież przy winie.
To prawda. W ostatnich latach siłą rzeczy rozmawialiśmy o sytuacji w kraju i o polityce. Zdarzało się, że Leszek mówił: - Wiesz, bo to są już sprawy na śmierć i życie. Po tym, co zdarzyło się 10 kwietnia 2010 r., to zdanie dźwięczy mi w uszach do dzisiaj. Powiedział tak przy różnych okazjach dwa albo trzy razy.
A wasze ostatnie spotkanie…
…wciąż tkwi mi w pamięci. Kilka tygodni przed 10 kwietnia. Byliśmy w Pałacu Prezydenckim - w gabinecie prezydenta. Pamiętam, że w czasie tego spotkania jednym z wątków rozmowy był wymiar sprawiedliwości. Lech powiedział, jak bardzo żałuje, że w ciągu dwóch lat rządów Prawa i Sprawiedliwości nie udało się rozwiązać złej sytuacji w sądownictwie. To według niego była wielka szkoda, że wśród wielu spraw tego już nie dało się przeprowadzić. Lech Kaczyński uważał, że sądownictwo było w dramatycznym stanie i wybitnie szkodzi to państwu.
Na ostatnie miesiące swojej kadencji prezydent zarysowywał w rozmowach z panem jakieś plany?
To był czas, gdy rządziła już Platforma Obywatelska. Prezydent mógł działać w ramach swoich niewielkich możliwości, więc plany były ograniczone.
Rozmawialiśmy o kwestii przyszłych wyborów prezydenckich. Muszę powiedzieć, że pan prezydent z pełnym rozsądkiem podchodził do wyborów i był gotowy na to, że może je przegrać. Już nawet był z tym po części pogodzony. Ale z drugiej strony miał w sobie wielką determinację, aby walczyć o zwycięstwo. Była w nim równowaga między gotowością do zaakceptowania innego wyniku wyborów, a pełnym zdecydowaniem i jednoczesną nadzieją na wygraną.
Minęło siedem lat, ale te emocje cały czas wracają?
Niestety. Nadal trudno mi o tym mówić. Mam ciągle poczucie, że jest to sprawa, której nie możemy tak pozostawić.
Gdy nadchodzi kolejna rocznica, to jakie obrazki ma pan przed oczami?
Siedzę tu, gdzie siedziałem 10 kwietnia 2010 r. W swoim domu. Moja żona z synem wracali wtedy z Warszawy. Zadzwonili. Powiedzieli, że coś się stało - samolot zahaczył skrzydłem o drzewo, ale nie wynikało z ich słów, że doszło do tragedii. Usiadłem przed telewizorem i tak przesiedziałem do wieczora.
Odwiedza pan grób Lech i Marii na Wawelu?
Byłem tam wiele razy. Poza kilkomi miesięcznicami, podczas których coś stanęło mi na drodze, to byłem na mszy w każdą z nich.
To już niemal tradycja?
Raczej poczucie obowiązku - tym mocniejszego, że katastrofa i jej ofiary nie zostały należycie potraktowane i upamiętnione. Jeśli doczekamy się kiedyś jej wyjaśnienia, to będziemy mogli powiedzieć, że pewien czas się dopełnia. Ale ta rana wciąż jest otwarta.
Gdy pan patrzy na to, co dziś dzieje się w śledztwie Prokuratury Krajowej i na ponowne badanie katastrofy przez podkomisję smoleńską, to co pan sądzi?
Wnikliwie śledziłem wszystkie te sprawy, ale do momentu powstania podkomisji i zespołu śledczego w prokuraturze. Teraz w nich pokładam nadzieję - w ich solidności. Na razie nie znamy wyników tych prac, więc nie sposób ich oceniać.
A na gruncie symbolicznym: brakuje panu pomnika przy Krakowskim Przedmieściu?
Myślę, że pomnik jest bardzo ważny. Rzeczy ważne lepiej zobaczyć z dalszej perspektywy, a my wciąż jesteśmy oszołomieni katastrofą i śmiercią przyjaciół. 10 kwietnia to wydarzenie absolutnie wyjątkowe w polskiej historii, więc ta tragedia powinna zostać godnie upamiętniona. Zwłaszcza że Lech Kaczyński był prezydentem wybitnym.
W pana oczach jak zapisał się w historii?
Rozmawiałem kiedyś z Lechem Kaczyńskim i doszliśmy do wniosku, że w otoczeniu medialnym, jakie mamy w Polsce, bardzo trudno prowadzić spór polityczny, bo warunki są nierówne. Konstatacja była też taka, że Polacy lepiej by zrozumieli istotę sporu, gdyby prowadzić debatę historyczną o racjach narodowych Polski. A nie spierać się o sprawy bieżącej polityki.
Z perspektywy historycznej Lech Kaczyński będzie pamiętany, jako wybitny polityk, który walczył o wolność i należną Polsce pozycję w świecie.
Z jednej strony był pierwszym obywatelem, a Maria Pierwszą Damą. Ale jacy byli od ludzkiej strony?
Niebywale uroczy ludzie. Ujmująca była ich troska o najbliższych i przyjaciół. I ta ich konsekwentna lojalność wobec bliskich. Odbierałem ich, jako ludzi ciepłych i pogodnych, a jednocześnie ciekawych intelektualnie - czasami wpadali, razem albo sam Lech, i przesiadywaliśmy w miłej atmosferze dyskutując po kilka godzin. Nie zauważaliśmy upływu czasu.
Takich wieczorów przy winie było dużo? W domu, ale i w Pałacu Prezydenckim?
Spotykaliśmy się głównie prywatnie, ale zdarzało się też, że odwiedzałem ich w Pałacu Prezydenckim.
Dziś pan patrzy na to, co dzieje się wokół katastrofy smoleńskiej, i myśli pan, że nie tak powinno być?
Najostrzej widzi się rzeczy najbardziej niesmaczne i bolesne. Nie rozumiem sytuacji, gdy dziwni ludzie na Krakowskim Przedmieściu zachowują się niegodnie. Trudno powiedzieć, aby protestowali. Oni zachowują się obrzydliwie - nie przychodzą prezentować jakichś poglądów. Oni są jak banda przysyłana po to, aby niszczyć atmosferę uroczystości. To jest po prostu obrzydliwe. Ale to jednak margines - pikantny, ale margines.
Na drugim biegunie jest ujmująca solidność wielu ludzi, którzy konsekwentnie przez kolejne lata biorą udział w miesięcznicach i rocznicach. Widać, że mają potrzebę bycia strażnikami dochodzenia do prawdy.
Kiedy miesięcznice wygasną?
Myślę, że kiedyś nastanie czas, że ofiary katastrofy zostaną godnie upamiętnione. Początkiem zupełnie nowej fazy będzie już moment zakończenia śledztwa, w których zostanie wyjaśnione wszystko, co jest możliwe. A po drugie: gdy zrealizujemy główne akty upamiętniania.
To, że w Warszawie jest tak wielki opór prezydent Hanny Gronkiewicz-Waltz i jej sojuszników przeciwko pomnikom smoleńskiemu i Lecha Kaczyńskiego, jest czymś wyjątkowo obrzydliwym.
Ze strony miasta była propozycja, aby na ulicy Focha, niedaleko Pałacu, stanął pomnik.
Tak - ja wiem, ale to tylko sztuczka i gierki, które mają szkodzić prawdziwej pamięci.
Za 10-20 lat katastrofa wciąż będzie dzielić Polaków? Czy będzie już budować wspólnotę pamięci?
To zależy od tego, co zostanie ustalone w śledztwach - ustalenia prokuratorów i naukowców będą stanowić o tym, jak będziemy pamiętać 10 kwietnia. Sam nie chcę przyjąć do wiadomości, że Polacy mogą być podzieleni przez Smoleńsk. To raczej problem braku głębszego zastanowienia nad wielką tragedią.
Z jednej strony - patrząc na sondaże - część osób jest przeświadczona, że doszło do zamachu. A dominująca większość sądzi, że do wypadku. Czy da się ich skleić?
Moim zdaniem to nie jest linia podziału i nie należy rozważać, czyja wiara jest ważniejsza. To, co się wydarzyło, musi zostać solidnie wyjaśnione. Linia podziału przebiega między tymi, którzy zachowują należny szacunek dla ofiar, i na tych, którzy tego szacunku nie mają.
Obyśmy dożyli czasu, kiedy wszystko będzie jasne, a my będziemy mogli traktować katastrofę smoleńską, jako coś tragicznego, co na końcu jednak wyda dobre owoce. Oby ich ofiara nie poszła na marne.