Jerzy Diatłowicki: Kiszczak popełnił zbyt wiele świństw, by nazywać go człowiekiem honoru
- Kiszczak popełnił w życiu zbyt wiele świństw, by go nazwać go człowiekiem honoru. Ale bywał nim na szczeblu prywatnym. Kiedy sam zadałem mu to pytanie, odpowiedział: ''Moja odpowiedź nie ma najmniejszego znaczenia. Niech to osądzą czytelnicy'' – mówi w rozmowie z WP Jerzy Diatłowicki, autor książki ''Człowiek honoru?'', wydanego niedawno obszernego wywiadu-rzeki z generałem.
13.12.2016 11:21
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Robert Jurszo, Wirtualna Polska: ''Człowiek honoru?'' to spowiedź gen. Kiszczaka?
Jerzy Diatłowicki: Spowiedź jest wtedy, kiedy jest żal za grzechy. Nie, to nie była spowiedź.
Mówił szczerze, czy raczej się autokreował?
Nawet jak myślimy, że mówimy szczerze, to i tak się autokreujemy. A Kiszczak potrafił to doskonale. Jestem na tyle stary, że potrafię odróżnić ziarno od plew, choć nie daję gwarancji, że wszystkie wychwyciłem. Podczas tych rozmów wątpiłem w to co mówił generał tak często, jak tylko mogłem. I kilka razy udało mi się złapać rozbieżności między tym, co mówił, a tym, co sam wiedziałem z innych źródeł i rozmów, które z nim prowadziłem już od 1993 r. Chcę jednak zastrzec, że nie jestem zadowolony ze sposobu, w jaki książkę przeredagowało wydawnictwo.
Jednym z głównych tematów panów rozmów był gen. [Wojciech Jaruzelski](https://ksiazki.wp.pl/wojciech-jaruzelski-6149092273235585c).
Nic w tym dziwnego. Kiszczak uważał się – i słusznie – za wychowanka Jaruzelskiego. I to pod każdym względem: nie tylko politycznym, ale również – powiedziałbym – humanistycznym. Jaruzelski nieustannie strofował Kiszczaka za różne rzeczy. Na przykład za to, że zajmuje się zbieraniem znaczków, zamiast czytać książki. Nawet na polowania z nim chodził – choć myśliwym był żadnym – tylko po to, by wybić mu je z głowy, choć Kiszczak polować uwielbiał. W pewnym momencie Kiszczak powiedział Jaruzelskiemu, że zbiera znaczki z dziełami sztuki, co go trochę udobruchało. Jaruzelski pozostał jego mentorem do połowy lat 80., a konkretnie: do tzw. afery ''Żelazo''. Wtedy Jaruzelski zdradził Kiszczaka.
Przypomnijmy fakty dotyczące tego wydarzenia. W kwietniu 1984 r. w [Ministerstwie Spraw Wewnętrznych](https://wiadomosci.wp.pl/ministerstwo-spraw-wewnetrznych-i-administracji-6143810908092545c) (MSW) pojawił się Mieczysław Janosz. Był przestępcą i byłym współpracownikiem służb specjalnych. Oświadczył, że jeśli jego brat – aresztowany za nielegalną sprzedaż alkoholu – nie zostanie zwolniony, to on ujawni szczegóły akcji o kryptonimie ''Żelazo''. Polegała ona na tym, że obydwaj bracia w Niemczech okradali sklepy jubilerskie w Niemczech i wyłudzali towary od niemieckich przedsiębiorców. Wszystko to odbywało się za wiedzą i dzięki protekcji MSW.
W aferę był umoczony gen. Mirosław Milewski, który zaproponował Jaruzelskiemu, by zwolnić brata Jarosza. Ale też postraszyć go, że jeśli puści parę, to skończy się to dla niego źle. Generał przystał na takie rozwiązanie, uległ szantażowi przestępcy. I to pomimo protestów Kiszczaka, który nie chciał mieć z tym nic wspólnego. Wtedy załamała się dobra relacja między Kiszczakiem a Jaruzelskim.
Postawa mentora zraniła Kiszczaka?
Mało powiedziane. Kiszczak po prostu stracił wiarę w swojego duchowego ojca i nauczyciela.
Wojciech Jaruzelski i Czesław Kiszczak w Sądzie Okręgowym w Warszawie podczas procesu w sprawie pacyfikacji "Kopalni Wujek", 2007 r. fot. PAP
Pomimo tego pozostał względem niego lojalny do samej śmierci. Jego postawa zawsze była też pełna szacunku. W książce opisuje pan scenę, w której Kiszczak odbiera przy panu telefon od Jaruzelskiego i odruchowo strzela obcasami ze słowami: ''Melduję się!''. Przy innej okazji powiedział panu, że Jaruzelski do końca zostanie jego szefem.
Takie deklaracje były tylko na użytek publiczny. Wiązały się też z jego kulturą osobistą i uwewnętrznioną relacją mistrz-uczeń, z której nigdy się nie wyzwolił.
Czy to znaczy, że po aferze ''Żelazo'' w Kiszczaku wytworzył się podwójny stosunek do Jaruzelskiego?
Dokładnie tak. Oficjalny i prywatny.
Jaki był ten drugi?
Da się go streścić w sformułowaniu: wierna służba w granicach prawa. Ale zerwał z nim stosunki towarzyskie, czego nawet Jaruzelski nie zauważył. Potem, już po końcu PRL, Jaruzelski wtrącał się nawet do jego życia prywatnego, instruując go np. w sprawie tego, co ma mówić w sądzie. To było ohydne.
Proszę zauważyć, że na pogrzeb Jaruzelskiego przyszli zarówno Kiszczak, jak i Stanisław Kania, były I Sekretarz KC PZPR. Ale chyba tylko po to, by zobaczyć, czy na pewno umarł, bo na 90. urodzinach generała – mimo zaproszenia – nie pojawił się ani jeden, ani drugi.
A jednak w postawie Kiszczaka względem Jaruzelskiego do końca pozostało coś głęboko służalczego. Na przykład pozwolił na to, by Jaruzelski ocenzurował niektóre jego wypowiedzi w książce ''Generał Kiszczak mówi... [prawie wszystko](https://ksiazki.wp.pl/prawie-wszystko-6147623863642241c)'' z 1991 r.
Jaruzelski wyraźnie sobie tego życzył. Ta cenzura dotyczyła przede wszystkim zapisów dotyczących jego osoby. Zresztą możliwości tego rodzaju interwencji oczekiwał nie tylko od Kiszczaka, ale np. również od wspomnianego Kani. On też się na to zgodził.
Posiedzenie Wojskowej Rady Ocalenia Narodowego, 14 grudnia 1981 r. fot. Wikimedia Commons
To, o czym teraz rozmawiamy mówi coś ważnego nie tylko o Kiszczaku, ale również o Jaruzelskim. Czy generał używał ludzi?
Nie tylko używał, ale też nadużywał. Dla Jaruzelskiego interes publiczny był zawsze podporządkowany jego interesowi prywatnemu. Na przykład w stanie wojennym nie było jakiegokolwiek zbiorowego kierownictwa. Wojskowa Rada Ocalenia Narodowego, którą kierował generał, zebrała się tylko raz – na samym początku stanu wojennego. To był człowiek o mentalności dyktatora. Więcej – urodzony dyktator.
A propos stanu wojennego. W 1981 r. Kiszczak był zwolennikiem jego wprowadzenia. Ale potem jego stosunek do antysystemowej opozycji ewoluował. W jakim stopniu inicjatywa okrągłego stołu była dziełem samego Kiszczaka?
Z pewnością nie można mu jej przypisywać. Sam pomysł niejako ''wisiał w powietrzu''. W tamtym czasie naprawdę trzeba było być kretynem, by nie rozumieć, że zaniechanie prób porozumienia na rzecz konfrontacji może doprowadzić tylko do hekatomby.
Czy ten zwrot w myśleniu Kiszczaka wynikał tylko z jakiejś formy instynktu samozachowawczego – na zasadzie: ''muszę się z nimi jakoś dogadać, by przetrwać''? Czy raczej generał myślał w szerszym kontekście – w perspektywie długofalowego interesu państwowego i narodowego?
Ja bym powiedział, że uwzględniał obydwie optyki. Również tę pierwszą. Tyle, że owe ''muszę przetrwać'' rozciągał nie tylko na siebie, ale te 50 proc. społeczeństwa, które – w takim, czy w innym stopniu – było beneficjentem istniejącego wtedy ustroju. I on w obronie tej połowy Polaków starał się występować. Był w tym zdecydowany, co potwierdza jego publiczne wystąpienie na kilka dni przed pierwszym spotkaniem w Magdalence, gdy powiedział, że jest gotów rozmawiać z opozycją. To wywołało ostry sprzeciw części partyjnego betonu, którego z kolei przeląkł się Jaruzelski. Przestraszony wygłosił wtedy przemówienie – chyba najbardziej haniebne w całej jego karierze – w którym przedstawił Wałęsę jako nieodpowiedzialnego awanturnika. I wtedy Kiszczak wyciął mu numer, którego Jaruzelski chyba do śmierci mu nie wybaczył. Wygłosił oświadczenie, że Wałęsa jest jednym z najbardziej odpowiedzialnych polityków, z jakimi się zetknął.
Postawił się.
Nie tyle się postawił, co raczej dał opór – zapewne nie bez osobistej satysfakcji – Jaruzelskiemu. Ale też rozumiał, że nie da się rozwiązać narastających trudności politycznych bez Wałęsy.
A dlaczego potem, po 1989 r., chronił Wałęsę, nie pozwalając na to, by teczka TW ''Bolka'' ujrzała światło dzienne?
Mam wrażenie, że w nagrodę.
Za co?
A jak pan myśli? Za okrągły stół oczywiście. Za firmowanie tej inicjatywy własną twarzą i - kilkakrotne - nie dopuszczenie do zerwania rozmów. Przy czym - skoro już jesteśmy przy tym temacie - niesłusznie dziś zapomina się, że Kiszczak, również w Magdalence, o wiele razy więcej niż Wałęsa udaremnił zerwanie rozmów.
Jaruzelski i Wałęsa to oczywiście nie jedyne ważne postacie w biografii politycznej Kiszczaka. Jest np. jeszcze Michnik, z którym po przełomie lat 80. i 90. połączyła go – w pewien sposób – szczególna więź.
Oni po prostu się zaprzyjaźnili. W 2000 r. na wigilię Bożego Narodzenia Kiszczak wysłał nawet do Michnika list, który miał niemal charakter spowiedzi. Była to spóźniona odpowiedź na słynny list Michnika, który ten wysłał do niego z więzienia w grudniu 1983 r. Ale w 2001 ukazał się wywiad Moniki Olejnik i Agnieszki Kublik z cyklu ''Dwie na jednego'', w którym...
fot. Wydawnictwo Prószyński i S-ka
...Michnik powiedział, ze Kiszczak to człowiek honoru.
Nie! Te słowa w usta redaktora ''Gazety Wyborczej'' włożyła Olejnik. W rzeczywistości pytanie brzmiało: ''Czy gen. Kiszczak jest dla pana człowiekiem honoru''. A Michnik odpowiedział: ''Tak. Jest człowiekiem honoru''. On tylko potwierdził.
Ale potem odwołał te słowa. Dlaczego?
Powiedział: ''Ta odpowiedź była bez sensu. Nie do mnie należy wyrokowanie, kto jest, a kto nie jest człowiekiem honoru''.
Kiszczaka to zabolało, prawda?
Bardzo. Nie był w stanie zrozumieć postawy Michnika do samej śmierci. Gdy podczas naszych rozmów schodziło na jego temat, to widziałem w Kiszczaku starca, który wiele razy mówił, ze wie wszystko o wszystkich, ale tego pojąć nie potrafi. Było to na swój sposób wzruszające i szczere. Bo przecież Michnik nie tylko zanegował swoje słowa z wywiadu ''Dwie na jednego'', ale też zerwał z Kiszczakiem kontakty towarzyskie. Gdy w 2010 naczelny ''Wyborczej'' dostał Order Orła Białego, to generał napisał do niego list z gratulacjami. Michnik nawet mu nie odpowiedział.
Dlaczego?
Przerosła go rola, w której się znalazł. Nie sprostał jej.
A gdyby to pan miał odpowiedzieć na pytanie Moniki Olejnik? Kiszczak był człowiekiem honoru?
Nie, nie był. Popełnił w życiu zbyt wiele świństw, by tak go nazwać - na przykład w odniesieniu do Wałęsy. Przecież cała tzw. teczka noblowska, która miała Wałęsę skompromitować w oczach Komitetu Noblowskiego, była preparowana pod jego nadzorem. Zespół, który za to odpowiadał, był w resorcie nazywany ''kiszczakowskim''.
Ale człowiekiem honoru bywał - a nawet był - na szczeblu prywatnym. Kiedy sam zadałem mu to pytanie, odpowiedział: ''Moja odpowiedź nie ma najmniejszego znaczenia. Niech to osądzą czytelnicy''.
Rozmawiał Robert Jurszo, Wirtualna Polska
Jerzy Diatłowicki - ur. w 1941 r. w Kazachstanie. Jak sam mówi - planuje zgon nie wcześniej niż w 2017 r. Studiował (bez dyplomu) medycynę, filozofię i socjologię. Publicysta, dziennikarz, twórca filmów dokumentalnych. Autor i pomysłodawca m.in. historycznego cyklu telewizyjnego ''Rzeczpospolita Druga i Pół".