ŚwiatJemen się rozpadnie? Nie tylko rebelia Huti, ale także secesja południa zagraża jedności kraju

Jemen się rozpadnie? Nie tylko rebelia Huti, ale także secesja południa zagraża jedności kraju

• W Jemenie od dwóch lat trwa wojna, która rzadko trafia na czołówki mediów

• Konflikt pomiędzy rebeliantami a władzą bywał opisywany jako "wojna zastępcza"

• Chodzi o starcie stronnictw wspieranych przez A. Saudyjską i Iran

• Na miejscu są także komandosi z USA, którzy zwalczają Al-Kaidę i ISIS

• Ich działania pośrednio wzmocniły secesjonistów z południa

• Secesjoniści liczą na to, że doprowadzą do rozpadu kraju wzdłuż dawnych granic, ale to może oznaczać jeszcze ostrzejszą wojnę domową


Jemen się rozpadnie? Nie tylko rebelia Huti, ale także secesja południa zagraża jedności kraju
Adam Parfieniuk

W środę przedstawiciele władz USA poinformowali, że szyiccy rebelianci Huti po raz drugi w tym tygodniu wystrzelili pociski w kierunku amerykańskich niszczycieli rakietowych. W obu przypadkach ataki były nieskuteczne.

Rebelianci odcinali się od ataków, twierdząc, że amerykańskie oskarżenia są bezpodstawne. Jednak już w czwartek Amerykanie odpowiedzieli pociskami samosterującymi, które uderzyły w trzy nadbrzeżne stacje radarowe w Jemenie. Ze śledztwa Waszyngtonu wynika, iż mimo zapewnień Huti, rakiety zostały odpalone z terytoriów kontrolowanych przez rebelię.

Atak rebeliantów Huti przypomniał światowym mediom nieco zapomniany konflikt w Jemenie. Tymczasem najnowsze doniesienia z frontu pokazują, że wojna, która była opisywana jako faktyczne starcie Arabii Saudyjskiej z Iranem, może wkrótce wejść w decydującą fazę i doprowadzić do całkowitego rozpadu kraju na Półwyspie Arabskim.

Walka wszystkich ze wszystkimi

Wojna domowa w Jemenie rozpoczęła się od szyickiej rebelii szyickiej ludności Huti z Północy kraju. Bojówkarze Huti przeprowadzili szturm na Sanę i przejęli wszystkie ważniejsze instytucje w stolicy. Odpowiedź przyszła wiosną 2015 roku wraz z rozpoczęciem interwencji sunnickiej Arabii Saudyjskiej, która obawiała się rozlewu irańskich wpływów w Jemenie, bowiem szyici w Teheranie wspierali rebelię współwyznawców. Arabską interwencję pod wodzą Saudów popierali Amerykanie. Wówczas konflikt bywał opisywany jako "wojna zastępcza" (proxy war) Arabii Saudyjskiej i Iranu, ale od tamtej pory obraz walk się mocno skomplikował.

Od kwietnia tego roku w Jemenie działają siły specjalne USA, które współpracują z wojskami specjalnymi Zjednoczonych Emiratów Arabskich i wspólnie przeprowadzają operacje przeciwko Al-Kaidzie Półwyspu Arabskiego (AQAP) na Południu kraju. Odłam Al-Kaidy ma swoją bazę w Jemenie, znany jest m. in. z przeprowadzenia zamachu na paryską redakcję "Charlie Hebdo" w styczniu 2015 roku. Emir AQAP jeszcze na początku tego roku miał swoją siedzibę w jednej z dzielnic Adenu, a z materiałów Vice News wynikało, że lokalni mieszkańcy nie mieli problemów ze wskazaniem domostwa wpływowego kacyka.

Początkowo Amerykanie zakładali, że przeprowadzą kilka precyzyjnych uderzeń i szybko wycofają się z Jemenu. Tak mówił jeszcze w maju rzecznik Pentagonu. Jednak już w lipcu z departamentu obrony zaczęły płynąć inne sygnały - misja amerykańskich komandosów zostaje przedłużona. I to bezterminowo.

Równocześnie na południu Jemenu trwa secesjonistyczna rebelia zbuntowanych oddziałów, które są za przywróceniem prezydenta Saleha. Teoretycznie po tej samej stronie walczą także rebelianci Huti z północy, wspierani przez Iran. Przeciwko tym stronnictwom występują siły rządowe zbiegłego prezydenta Hadiego (kiedyś zastępcy Saleha), którym istotną pomoc niesie interwencja krajów arabskich pod wodzą Saudów. Sam prezydent rezyduje dziś zresztą w Arabii Saudyjskiej.

W kraju działają także radykałowie z Państwa Islamskiego.

Mapa konfliktu jest więc nad wyraz skomplikowana.

Różne fronty, różne wizje

Pomysł secesji w południowym Jemenie nie jest niczym nowym. Południe Jemenu zjednoczyło się z północą w 1990 roku, by cztery lata później przetrwać próbę pierwszej secesji, którą stłumił prezydent Saleh. Teraz ta historia niejako się powtarza. Obecna, potencjalna secesja przebiega wzdłuż "tradycyjnej" linii podziału północ-południe. Wspomniane już operacje przeciwko AQAP na południu kraju, które prowadzą komandosi USA i Zjednoczonych Emiratów Arabskich, mogą zresztą pośrednio przyczynić się do jej sukcesu, bo rebelianci chcą oderwać właśnie południowe prowincje kraju, będące bastionem AQAP.

Na łamach Vice News anonimowy europejski dyplomata z Jemenu wyjawił, że obecna wizja przyszłości Jemenu zaczyna się różnić w ramach samej arabskiej koalicji. Saudowie za wszelką cenę chcą utrzymać jedność kraju, a Zjednoczone Emiraty Arabskie układają plan na wypadek podziału Jemenu wzdłuż dawnych granic i już teraz skupiają się na wspieraniu umiarkowanych ugrupowań na południu. Z kolei Arabia Saudyjska stawia na północ i pomoc bojówkom związanym z islamistyczną partią Islah. Stanowią one główną siłę lądową w walkach z rebeliantami Huti w tym regionie kraju. Sama partia Islah została wpisana w 2014 roku przez Emiraty na listę organizacji terrorystycznych. Ten skomplikowany obraz pokazuje, że nawet sytuacja pomiędzy formalnymi sojusznikami, czyli ZEA i Arabią Saudyjską, nie jest jednoznaczna.

Zresztą sytuacja nie jest jednoznaczna nawet w samym ruchu secesjonistów z południa. Mówi się bowiem, że milicje z południowo-wschodniej prowincji Hadramawt, szkolone przez komandosów z ZEA i USA, mają chrapkę na oderwanie samej prowincji i objęcie samodzielnych rządów. Byłaby to więc secesja w ramach secesji.

Pozostaje jeszcze problem rebeliantów Huti z północy kraju, która była katalizatorem całego zagmatwanego konfliktu. Większość zachodnich komentatorów jest zgodna co do tego, że upadek powstania Huti nie będzie wcale oznaczał końca wojny. Wręcz przeciwnie, wówczas uwidocznią się prawdziwe podziały w ramach arabskiej koalicji i poszczególnych ugrupowań przez nią wspieranych. Wizja ta wydaje się całkiem realna, jeśli wziąć pod uwagę wspomniany już podział na "saudyjską" islamistyczną północ i "emirackie" umiarkowane południe.

Amerykanie w centrum chaosu

Amerykański rząd nie opracował planu awaryjnego na wypadek secesji południa Jemenu, która na pewno zostałaby poprzedzona przez kolejną odsłonę wojny domowej. Waszyngton założył bowiem, że komandosi wkraczają do Jemenu, by zwalczać AQAP i radykałów z Państwa Islamskiego. Coraz więcej wskazuje jednak na to, że sukcesy sił specjalnych mogą posłużyć jako paliwo dla rebeliantów z południa kraju. Wśród nich będą także ludzie wyszkoleni przez USA i ZEA, którzy dziś walczą z islamistami.

Tego rodzaju krótkowzroczność skrytykował na łamach Vice News Greg Archetto, który spędził 10 lat, pracując dla departamentu stanu i departamentu obrony, nadzorując m. in. amerykańskie wsparcie wojskowe dla Jemenu. - Siły specjalne robią dobrą operacyjną robotę. Problem polega na tym, że "góra" nie sprawdza kogo trenujemy i zbroimy. Ludzie, których szkolimy zostaną naszymi wrogami 20 lat później - ostrzegał ekspert, przywołując znany skądinąd scenariusz.

Źródło artykułu:WP Wiadomości
arabia saudyjskairanjemen
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (84)