PolskaJej nie wolno ratować ludzi

Jej nie wolno ratować ludzi

Anna Sempruch, lekarka z Wojewódzkiego Pogotowia Ratunkowego w Opolu, od dwóch miesięcy ma zakaz wykonywania zawodu, bo nie udzieliła pomocy pacjentowi. Człowiek zmarł. Ani ona, ani jej zwierzchnicy nic sobie z zakazu nie robią.

Jej nie wolno ratować ludzi

13.05.2005 | aktual.: 13.05.2005 16:45

Doktor Sempruch jest anestezjologiem, pracuje na etacie. Wczoraj dyżurowała w karetce wypadkowej od godz. 7 do 15, potem miała dyżur w karetce reanimacyjnej. O godz. 12.35 spotkaliśmy ją w budynku wojewódzkiego pogotowia przy ul. Mickiewicza w Opolu. Akurat wróciła z wezwania do Korfantowa.

- Nie będę rozmawiać na ten temat. Cztery lata temu oczerniła mnie pani. To mnie kosztowało za dużo zdrowia. Nic nie powiem – oznajmiła reporterce „NTO”.
16 marca 2005 roku Sąd Okręgowy w Opolu, po czterech latach procesu, skazał Annę Sempruch na: rok więzienia w zawieszeniu na 3 lata, zakaz wykonywania zawodu lekarza przez rok, grzywnę 1000 zł.

Bulwersującą sprawę odmowy pomocy pacjentowi ujawniła NTO. Cztery lata temu, w tekście „Umarł, bo karetka była nierozgrzana”, opisaliśmy tragiczny przypadek Ludwika Bieruta (opis poniżej). Rodzina zmarłego pacjenta doniosła następnie na lekarkę do prokuratury.

– Nam nie chodziło o pieniądze, nie domagaliśmy się odszkodowania - mówi syn zmarłego, Robert Bieruta. - Ani o zemstę, tylko o zwykłą, ludzką sprawiedliwość. Kara jest i taka mała, ale miałem nadzieję, że nauczy ona panią doktor szacunku dla pacjentów. Bo wtedy to spotkało naszą rodzinę, a jutro może spotkać kogoś innego. Nie wierzyłem własnym oczom, gdy zobaczyłem ją na mieście w przejeżdżającej karetce.

Pierwszy wyrok w sprawie lekarki zapadł 20 października 2004 roku w opolskim Sądzie Rejonowym. Sąd zarzucił jej, że nie wykonała podstawowych badań lekarskich u Ludwika Bieruty, narażając go na bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty życia i skazał ją na rok więzienia (w zawieszeniu na trzy) oraz grzywnę. Oskarżona się odwołała. Dwa miesiące temu Sąd Okręgowy podtrzymał wyrok i od siebie dołożył roczny zakaz wykonywania zawodu.

Małgorzata Łuszczyńska-Ostrowska, przewodnicząca Okręgowego Sądu Lekarskiego w Opolu nic o tej sprawie nie słyszała:
- Jeśli jest jednak wyrok, nieważne jakiego sądu, który zakazuje wykonywania zawodu lekarza, to ta osoba powinna przestać pracować przez taki okres, jaki został wyznaczony. Zainteresujemy się tym – zapowiedziała.

Dyrekcja opolskiego pogotowia doskonale wiedziała, że wobec doktor Sempruch toczy się proces. Przynajmniej na jednej z rozpraw był Bogusław Kudyba, zastępca dyrektora pogotowia ds. medycznych.
- Błagam, niech pani o tym nie pisze – prosiła wczoraj Halina Żyła, dyrektor pogotowia. – Co ludzie sobie o nas pomyślą.

Małgorzata Fedorowicz
mfedorowicz@nto.pl

Jak umarł Ludwik Bieruta

Historia zaczęła się 10 lutego 2001 r. w Niemodlinie. Tuż przed północą do budynku, w którym dyżurował zespół wyjazdowy pogotowia ratunkowego, Robert Bieruta przywiózł swojego ojca, który bardzo źle się poczuł. Wyszli do nich sanitariusz i lekarka. Ludwik Bieruta poskarżył się, że piecze go w klatce piersiowej. Lekarka Anna Sempruch oznajmiła wtedy, że nie ma sprzętu ani warunków, żeby mężczyznę zbadać. Robert prosił, by chociaż zmierzyła jego ojcu ciśnienie. Sugerował, że przecież w karetce, która stoi przed budynkiem, jest odpowiedni sprzęt. Lekarka była nieugięta. Odpowiedziała, żeby sami jechali do szpitala do Opola, bo załoga jest tylko do wyjazdów na wezwanie.

Robert zaprowadził ojca do samochodu. Pojechali do domu w Rogach, by zabrać książeczkę zdrowia. Ludwik Bieruta wszedł na chwilę do łazienki i upadł. Potem rozegrał się dramat: reanimacja ojca (Robertowi udało się mu przywrócić dwa razy oddech i bicie serca), rozpaczliwa próba ściągnięcia karetki (spóźniała się, bo dyspozytorka z Grodkowa pomyliła miejscowości), próba ściągnięcia przez córkę chorego lekarza rodzinnego („czy pani wie, jaka już jest pora?”). W końcu, gdy nadjechała karetka z Grodkowa, na ratunek było już za późno. Ludwik Bieruta zmarł 11 lutego o godz. 1.20. Stwierdzono u niego zawał serca. Miał 49 lat.

To dobry lekarz, chcę jej pomóc

Z Haliną Żyłą, dyrektorem Wojewódzkiego Pogotowia Ratunkowego w Opolu - Dlaczego zatrudnia pani lekarkę, która od blisko dwóch miesięcy nie powinna mieć kontaktu z pacjentami, bo ma zakaz wykonywania zawodu? - Od „powzięcia” tej informacji upłynęły dopiero dwa dni, bo otrzymałam ją z sądu dopiero w miniony wtorek. Zapytałam naszego mecenasa czy mam coś z tym zrobić natychmiast, a on odpowiedział, że nie. Czekam na jego opinię prawną i myślę, że to kwestia kilkudziesięciu godzin, jak ją otrzymam.
- Przecież doskonale pani wiedziała, jaka sprawa się toczy i jaki wyrok zapadł wobec pani pracownicy.
- Naturalnie, że wiedziałam, ale dopóki nie dostałam tego na piśmie, obowiązywał mnie kodeks pracowniczy. My się z panią doktor do tego przygotowujemy. Nie ukrywam, że jako jej przełożony chciałabym jej pomóc. - W jaki sposób?
- Myślę, że przez okres odsunięcia jej od zawodu, mogłaby pracować w dyspozytorni albo prowadzić szkolenia. To jest człowiek – musi żyć, pracować. Przecież odsunęłam ją od pracy w Niemodlinie, gdzie mieszka, więc musi dojeżdżać do Opola. Po roku chciałabym, żeby pani doktor znowu wróciła do pracy, bo jest dobrym lekarzem.
- Nie boi się pani zatrudniać lekarza, na którym ciąży wyrok z powodu zaniedbania obowiązków?
- Mnie jest trudno powiedzieć, dlaczego tak się wtedy stało. Ona jest pod naszą stałą obserwacją. Czy mam ją wyrzucić za bramę? Każdy ma takie chwile w życiu, że może popełnić błąd.
- Czy pomyślała pani chociaż raz o bliskich pana Bieruty? Oni czują się urażeni, że wyrok sądu został zlekceważony. Nie domagali się odszkodowania, tylko zwykłej sprawiedliwości.
- Ja nie staję tylko w obronie lekarzy, rozumiem też drugą stronę. Ta pani doktor karę poniosła i my nie lekceważymy wyroku sądu. Ale po roku pani doktor wróci do pracy i rodzina nie może żądać, by ona już nigdy nie pracowała w swoim zawodzie.

Opinia - Wyrok wydany, musi być wykonany

Waldemar Krawczyk, rzecznik Sądu Okręgowego w Opolu:
- Wyrok drugiej instancji, wydany przez Sąd Okręgowy, jest prawomocny i od tego momentu osoba oskarżona wie, że powinna się do niego zastosować. Jeżeli tego nie zrobi, może mieć następną sprawę karną za niestosowanie się do zakazu. Pracodawca powinien podjąć określone działanie od chwili otrzymania na piśmie posta-nowienia sądu, czyli od momentu, od którego oficjalnie wie o wyroku.

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)