Jego śmierć wstrząsnęła okolicą. Policja ma podejrzanego wypadku 2‑latka
- Mój wujek nic nie zrobił - twierdzi siostrzenica 64-letniego Mieczysława Ł., który usłyszał zarzuty ws. wypadku w Obiecanowie. Pod koniec lutego doszło do tragicznego wypadku, w którym zginął 2-letni Oliwierek. - Liczę, że sumienie go dorwie - komentuje w rozmowie z WP dziadek potrąconego chłopca. Po południu przyszła informacja, że mężczyzna trafił do aresztu.
Do tragedii doszło 23 lutego wieczorem. Mały Oliwierek niepostrzeżenie wybiegł z domu i znalazł się 70 metrów dalej, na drodze krajowej, która łączy Szczytno z Warszawą. Ojciec natychmiast rozpoczął poszukiwanie chłopca. Pomimo szybkiej reakcji, na ratunek było już za późno. Oliwierek został potrącony przez samochód. Jak pisaliśmy w WP, na jezdni po wypadku został tylko mały bucik. Kierowca nie zatrzymał się.
- Staramy się dojść do siebie po tym, co nas spotkało. Nic mu nie przywróci życia. Ale jak tak można? Przecież kierowca mógł się zatrzymać, próbować pomóc - mówi w rozmowie z WP dziadek Oliwierka, pan Mieczysław.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
W okolicy jest remont drogi, obowiązują ograniczenia prędkości. - Pięć minut wcześniej syn przyszedł z wnuczkiem po jajka. Jeszcze do babci powiedział "pa, pa babcia", to było nasze ostatnie spotkanie. Płakać nam się chce - dodaje.
- Oliwierek był radosnym chłopcem, ciekawym świata. My, jego rodzice, rodzeństwo ciągle go pilnowaliśmy. Zamykaliśmy drzwi na zamek, żeby nie wybiegł na podwórko. Mam nadzieję, że tego kierowcę dosięgnie sprawiedliwość. Już my o to zadbamy. Teraz go puścili wolno, ale na pewno będzie siedzieć, chociaż to życia naszemu Oliwierkowi nie wróci - mówi Mieczysław.
Jego przypuszczenia potwierdziły się szybko. Mężczyzna późnym popołudniem trafił do aresztu.
- Jesteśmy nadal pogrążeni w smutku i żałobie - powiedział w rozmowie z WP brat chłopca. Oliwierek oprócz starszego brata, rodziców i dziadków miał jeszcze dwie siostry.
Szukanie sprawcy wypadku zajęło policji dwa tygodnie. Tyle trwały oględziny zgromadzonych nagrań z monitoringów zamontowanych na okolicznych domach i z kamer samochodowych.
We wtorek prokuratura poinformowała, że osoba, która potrąciła chłopca, prowadziła skodę fabię. Trop doprowadził śledczych do 64-letniego mieszkańca Węgrzynowa. Miejscowość od Obiecanowa dzieli około 5 kilometrów.
Prokurator Rejonowy w Przasnyszu postawił Mieczysławowi Ł. zarzuty spowodowania wypadku ze skutkiem śmiertelnym i nieudzielenia pomocy poszkodowanemu. Mężczyzna jest objęty dozorem policji i musiał wpłacić poręczenie majątkowe w wysokości 10 tysięcy złotych.
Podczas badania sekcyjnego biegły stwierdził szereg urazów u chłopca, m.in. złamanie kręgosłupa szyjnego i kości czaszki oraz pourazowy obrzęk mózgu. - Obrażenia te były obrażeniami przyżyciowymi i mogły powstać w następstwie uderzenia chłopca od tyłu przez elementy nadwozia samochodu i upadku dziecka na podłoże – powiedziała prok. Edyta Łukasiewicz.
Reporter Wirtualnej Polski próbował porozmawiać z mężczyzną. Nie chciał podejść do drzwi i odpowiedzieć na nasze pytania. W jego imieniu wypowiedziała się za to siostrzenica, która mieszka razem z nim. - Mój wujek nic nie zrobił. Tam było ciemno. W mediach jest bardzo dużo kłamstw na nasz temat - przekazała w rozmowie z WP, po czym odmówiła dalszego komentarza.
Rodzina podejrzanego wynajęła też adwokata, ale mecenas na tym etapie nie chciał się wypowiadać.
Mieszkańcy obu wsi są wstrząśnięci sprawą wypadku. W Obiecanowie winą za wszystko obarczają kierowcę i mówią, że gdyby to był zwykły wypadek, to zatrzymałby się i udzielił pomocy chłopcu. W drugiej wsi z kolei sąsiedzi stoją murem za Mieczysławem Ł.
- On jest naprawdę spokojnym kierowcą. Nie wierzę, że mógł potrącić dziecko, zostawić je na środku ulicy i odjechać. Tam na pewno jest drugie dno - twierdzi Jan Kowalski z Węgrzynowa. - Widziałem go, nic nie mówił. Zachowywał się normalnie. My dopiero wczoraj się o wszystkim dowiedzieliśmy - dodaje.
Inni mieszkańcy podzielają jego słowa. 64-latek był nawet w niedzielę na mszy w kościele. - Moim zdaniem kogoś kryje. Na pewno to nie on prowadził. Przecież to jest spokojny kierowca. No, niemożliwe. Sam miał wypadek rok temu, kiedy byk prawie go zabił. Od tamtej pory ma chory kręgosłup - słyszymy od innych mieszkańców wsi.
- Liczymy tylko, że ta sprawa się wyjaśni i kierowca poniesie odpowiedzialność za tragedię. Słyszeliśmy, że próbował ukryć auto. Po co to robił, skoro nie miał nic na sumieniu? - pyta podsumowująco dziadek Oliwierka.
W czwartek na DK57 nadal trwał remont. W miejscu wypadku świeciły się znicze, ktoś postawił pluszowego misia.
Mateusz Dolak, dziennikarz Wirtualnej Polski