Jedyny ocalały z katastrofy samolotu w Topolowie wspomina chwile przed tragedią
40-letni Marek Haczyk jako jedyny przeżył katastrofę samolotu w Topolowie. W rozmowie z RMF FM mężczyzna opisuje chwile tuż przed tragedią. - Ludzie byli przygotowani, żadnych krzyków nie było - wspomina.
Marek Haczyk mówi, że pamięta praktycznie wszystko, oprócz samego zderzenia z ziemią. - Pilot stwierdził, że ma jakąś awarię i zgłosił, że będziemy lądować awaryjnie - mówi.
- Ludzie byli przygotowani do lądowania awaryjnego, żadnych krzyków, żadnego hałasu nie było. Kilka sekund przed upadkiem wiedziałem, że jest bardzo źle - wspomina.
Kiedy maszyna się rozbiła, udało mu się dojść do drzwi. - Potem pomogli mi ludzie, którzy nadbiegli - opowiada.
- Czuję się tak, jakbym dostał drugą szansę - dodaje.
40-letni instruktor spadochroniarstwa przeszedł operację kręgosłupa. Teraz został przeniesiony na oddział rehabilitacji tarnowskiego szpitala im. świętego Łukasza
5 lipca doszło do katastrofy samolotu należącego do prywatnej szkoły spadochronowej. Maszyna spadła w miejscowości Topolów. Zginęło 11 osób. W chwili przyjazdu strażaków na miejsce, poza samolotem znajdowały się trzy osoby. Ciała dziewięciu ofiar, które znajdowały się we wraku, zostały praktycznie zwęglone.
Z ustaleń śledczych wynika m.in. że w chwili katastrofy nie pracował lewy silnik maszyny (eksperci mają też wątpliwości co do prawego). Samolot spadł ok. 3 km od lotniska w Rudnikach - w miejscowości Topolów, w gminie Mykanów. Specjaliści wskazują m.in., że bezpośrednio przed katastrofą leciał na wysokości ok. 100 m, a powinien znajdować się 200-300 m wyżej; możliwe, że wpływ na to miała wysoka tego dnia temperatura (wpływająca m.in. na sprawność silników i na pogorszenie aerodynamiki).
Jedyny ocalały w katastrofie mężczyzna zeznał m.in., że pilot przed katastrofą poinformował o awaryjnym lądowaniu, jednak wkrótce doszło do tzw. przeciągnięcia, czyli utraty siły nośnej i sterowności - przy niskiej prędkości i wobec innych czynników. To zeznanie pokrywa się z wnioskami PKBWL - maszyna zmierzająca do miejsca odpowiedniego dla lądowania awaryjnego zaczęła spadać, uderzając o ziemię pod ostrymi kątami pochylenia i przechylenia.
Dwusilnikowy samolot Piper PA-31 Navajo był przerobiony pod kątem skoków spadochronowych, m.in. wymontowano z niego większość wewnętrznego wyposażenia, przez co mógł zostać zarejestrowany na większą niż pierwotnie liczbę osób.
_ Źródło: RMF FM, PAP_