Jechał do Moskwy, po drodze mu było
Polska europejskim mocarstwem, któremu hołd przyjeżdża złożyć prezydent Stanów Zjednoczonych wraz ze swą świtą? Dla jednych jest to sytuacja jak najbardziej prawdziwa. Drudzy natomiast napisaliby, że George Bush zahaczy o Polskę. żeby wypocząć przed spotkaniem z prezydentem Putinem.
Są dwie szkoły na temat naszych transatlantyckich stosunków. "Falenicka" twierdzi, że zacieśniając więzi postępujemy rozważnie i perspektywicznie. Stany Zjednoczone łamiąc opór "Starej Europy", czynią to przy pomocy "łamistrajków" z Europy Srodkowo-Wschodniej, a za wyświadczone przysługi płacą żywą monetą. Najpierw przecież otrzymaliśmy oficjalne podziękowania zawkład w "iracką wolność". Potem własną strefę stabilizacyjną w Iraku. Jeszcze potem Ameryka "przepchnęła kandydaturę Adama Kobierackiego na stanowisko zastępcy pierwszego sekretarza. Teraz natomiast, nastąpi publiczny "shake-hand" dwóch przyjaciół i mężów stanu - Aleksandra Kwaśniewskiego i Georga W. Busha.
Szkoła "otwocka" głosi, że współpraca ze Stanami nie wyjdzie Polsce na dobre. Według niej, wystarczy trzeźwo spojrzeć na obecną sytuację, by dostrzec w tym pięknym landszafcie rysy czy zgoła ciemne plamy. Podziękowania, owszem otrzymaliśmy. Jednak, tak naprawdę, niewiele ponadto. Strefa w Iraku to tak naprawdę strefa okupacyjna i powiedzmy sobie szczerze dla polskiego ucha brzmi to paskudnie.
Adam Kobieracki faktycznie został wiceszefem NATO, ale bez wątpienia był on osobą kompetentną i jego wybór podyktowały rzeczywiste zasługi, a nie polityczne względy. Bush z Kwaśniewskim, owszem uścisną sobie ręce, będzie to jednak uścisk czysto dyplomatyczny i grzecznościowy (sesja dla paparazzich). Bez żadnych wiekopomnych zobowiązań i gwarancji, ot taki teksaski savoir-vivre.
Mowiąc językiem Ezopa - racje są podzielone. Pierwsza opcja zwraca uwagę na profity, jakie już otrzymaliśmy. Druga natomiast przestrzega przed rolą marionetki. Z jednej strony mamy groźbę zahamowania współpracy z krajami Europy Zachodniej. Z drugiej zaś straszy nas oziębienie perspektywicznych stosunków z USA. Polska stara się ostrożnie balansować nad dwiema przepaściami. Taka "gra o wszystko" niejednego może przyprawić o ból głowy. Dzisiaj, nie ma już odwrotu i jeżeli wygramy, nasza pozycja na międzynarodowej arenie znacznie wzrośnie. Gdybyśmy jednak się pośliznęli, znowu spadniemy do drugiej ligi, z czerwoną kartką za manię wielkości.
Marcin Skolimowski