Jarosław Kaczyński błogosławieństwem dla PiS
W odpowiedziach na pytanie o ocenę poszczególnych instytucji życia politycznego wśród ogółu wyborców, rzuca się w oczy przede wszystkim przewaga krytyków nad zwolennikami obecnego rządu, prezydenta i Sejmu. Nie są to jakieś miażdżące proporcje, ale jednak zsumowanie ocen pozytywnych i zdecydowanie pozytywnych daje znacząco mniejszy procent, niż oceny negatywne i zdecydowanie negatywne. Jednak nie to jest elementem zaskakującym (tego typu odpowiedzi dominowały zawsze po dwóch latach rządzenia każdej z ekip).
To, co jest inspirujące i wyjaśnia pewien fenomen obecnej kampanii wyborczej, to lepsze oceny, jakimi cieszy się premier, w stosunku do oceny jego gabinetu. J. Kaczyński jest oceniany dobrze lub zdecydowanie dobrze przez 30% respondentów, podczas gdy jego rząd zaledwie przez 22% (to aż o 1/3 więcej). Tym należy tłumaczyć fakt, że PiS zdecydowało się – co było zabiegiem ryzykownym – uczynić osobę premiera jedną z najważniejszych twarzy kampanii wyborczej. J. Kaczyński ma bowiem większą siłę przyciągania niż jego gabinet i nawet (o 1%) większą niż jego macierzysta partia. Jest więc dla PiS raczej błogosławieństwem, niż obciążeniem.
Jeszcze lepiej jest oceniany Lech Kaczyński (41%), a to może oznaczać, że także prezydent zaangażuje się w mniej czy bardziej zawoalowany sposób w kampanię wyborczą, bowiem ma jeszcze większą siłę przyciągania, niż jego brat (choć należy oczekiwać, że nie będzie chciał trwonić tego kapitału zaufania jedynie w kampaniach parlamentarnych i będzie chciał wykorzystać to w 2010 roku, w czasie wyborów prezydenckich). Jednak taki stopień społecznej akceptacji może skłonić PiS do wykorzystania głowy państwa do pośredniego przynajmniej udziału w kampanii (choć warto zaznaczyć, że wciąż więcej jest przeciwników prezydenta, niż jego zwolenników – 50% do 41%).
Preferencje wyborcze poszczególnych partii politycznych pokrywają się z innymi tego typu badaniami – na czele widzimy dwie największe formacje, walczące o przywództwo, w środku – z kilkunastoprocentowym poparciem - SLD (tu jeszcze traktowane osobno, bez SdPl i PD) i walczące o przejście 5-procentowego progu wyborczego PSL i Samoobrona. To – z grubsza – potwierdza obecny stan rzeczy. Na uwagę zasługuje to, że SLD może liczyć na większe poparcie w formule LiD, jeśli tylko nie dojdzie do jakichś spektakularnych frond takich polityków, jak L. Miller czy M. Dyduch.
Internauci oceniają gorzej i bardziej krytycznie wszystkie instytucje życia politycznego (zarówno Sejm, jak i rząd). Także – czego można było się spodziewać – prezydent i premier są przez internautów gorzej oceniani, niż przez ogół obywateli.
Gdyby to internauci decydowali, w Sejmie znalazły by się jedynie trzy partie (PO, PiS i SLD) i to ze znaczącą przewagą tej pierwszej formacji. Przy takim rozłożeniu głosów i obecnie obowiązującej ordynacji wyborczej, ten wynik zapewniłby ugrupowaniu D. Tuska samodzielne rządzenie. Natomiast zdecydowanie niedowartościowana przez użytkowników sieci jest partia J. Kaczyńskiego (ogół obywateli popiera ja na poziomie 29%, podczas gdy internauci jedynie na poziomie 17% - to znacząca różnica).
Zdecydowanie większym poparciem, niż u ogółu obywateli (choć nie wystarczającym do wejścia do parlamentu), cieszą się takie partie, jak UPR, Partia Demokratyczna i Partia Kobiet. Natomiast mniejszą sympatią użytkowników sieci cieszą się – w porównaniu z ogólną populacją – takie formacje, jak Samoobrona, PSL i wspomniane już PiS. Potwierdza to znany już od dawna fakt, że internauci są specyficzną grupą społeczną (bardziej liberalną, lepiej wykształconą, młodszą itp.).
Dr Marek Migalski dla Wirtualnej Polski