Japonia celuje w rekordowy budżet obronny. Premier Shinzo Abe chce zerwać z powojennym pacyfizmem
• Premier Japonii wnioskuje o największy budżet obronny w powojennej historii kraju
• Japońskie nakłady na wojsko rosną konsekwentnie od 2012 roku
• Wszystko z powodu obaw przed agresywnymi Chinami i nieobliczalną Koreą Płn.
• W ostatnich latach Kraj Kwitnącej Wiśni powoli odchodzi od skrajnego pacyfizmu
• Rządzący Japonią Shinzo Abe chciałby całkowicie zerwać z polityką neutralności, ale na razie nie pozwalają mu na to antymilitarystyczne nastroje społeczne
Jeżeli japoński parlament zaaprobuje propozycję premiera Shinzo Abego, Japonia rozpocznie rok 2017 z najwyższym budżetem obronnym w swej powojennej historii. Szef rządu wnioskuje dokładnie o 5,168 bln jenów, czyli równowartość ok. 50,85 mld dolarów. Dodatkowe pieniądze mają zostać przeznaczone przede wszystkim na dwa zadania - wzmocnienie potencjału obronnego na Morzu Wschodniochińskim przed coraz agresywniejszymi zakusami Pekinu oraz modernizację rodzimej tarczy antyrakietowej w obliczu nieprzewidywalnych poczynań Korei Północnej.
W ostatnich latach te dwa zagrożenia coraz mocniej spędzają sen z powiek Japończyków, determinując daleko idące zmiany w ich polityce bezpieczeństwa. Po II wojnie światowej została ona zdominowana przez radykalny pacyfizm, który stał się częścią tożsamości mieszkańców Kraju Kwitnącej Wiśni, a często nawet przedmiotem ich narodowej dumy. Pisana pod dyktando Amerykanów powojenna konstytucja w słynnym Artykule 9 formalnie zabrania Japonii posiadania sił zbrojnych (a także stanowi, że "wyrzeka się wojny" i nie "uznaje prawa państwa" do jej prowadzenia). To jednak nie przeszkadza Tokio w utrzymywaniu "sił samoobrony", które poza nazwą niewiele różnią się od pełnoprawnej armii.
Skończyć z pacyfizmem
Duch pacyfizmu, choć nadal bardzo silny, konsekwentnie słabnie wraz z zacieraniem się pamięci o wojennej traumie oraz zmianą pokoleniową na szczytach japońskiej polityki. Abe, lider dominującej na japońskiej scenie politycznej Partii Liberalno-Demokratycznej, jest tego najlepszym przykładem. Gdy po raz pierwszy obejmował urząd szefa rządu w 2006 roku, był pierwszym japońskim premierem urodzonym już po 1945 roku (i do tego najmłodszym). Wnuk oskarżanego o zbrodnie wojenne ministra z czasów II wojny światowej nie ukrywa nacjonalistycznych ciągot i nie szczędzi pochwał pod adresem czasów imperialnych. Gdy w grudniu 2012 roku po raz drugi obejmował urząd premiera, za punkt honoru postawił sobie przywrócenie krajowi dawnego blasku. Związane z tym było osiągnięcie dwóch celów - rozruszanie pogrążonej w stagnacji od przeszło 20 lat gospodarki oraz rewizja polityki neutralności.
O ile na tym pierwszym polu idzie Abemu marnie, o tyle w drugiej dziedzinie, działając polityką małych kroków, osiągnął wymierne sukcesy. Było mu o tyle łatwiej, że jego dojście do władzy zbiegło się z zaostrzeniem sporu terytorialnego z Chinami o archipelag Senkaku (przez Chińczyków nazywany Diaoyu) na Morzu Wschodniochińskim oraz wzmożeniem prób nuklearnych i rakietowych Korei Północnej. Abe miał więc doskonałe wytłumaczenie, dlaczego dąży do rozluźnienia pacyfistycznego gorsetu. Tym bardziej, że do wzmocnienia polityki obronnej usilnie namawia Japonię jej najbliższy sojusznik i gwarant bezpieczeństwa - Stany Zjednoczone, widzące w niej główną przeciwwagę dla chińskiej dominacji w regionie.
Działając w tym duchu Abe, po pierwsze, odwrócił trend cięć budżetowych w Japońskich Siłach Samoobrony (JSDF). Za jego rządów nakłady na wojsko konsekwentnie rosną, przede wszystkim z przeznaczeniem na modernizację sił powietrznych i marynarki wojennej. Po drugie, w 2014 roku zniósł restrykcyjny zakaz eksportu uzbrojenia, który Japonia nałożyła na własny przemysł obronny w ramach pacyfistycznej doktryny. A warto wiedzieć, że w zakresie zaawansowania technologicznego i innowacyjności japońska zbrojeniówka to globalna elita (drugie-trzecie miejsce na świecie).
Po trzecie wreszcie, i być może najważniejsze, japoński premier dokonał prawdziwego wyłomu w powojennej polityce neutralności, reinterpretując konstytucję tak, by japońska armia mogła walczyć poza granicami kraju w ramach pomocy zaatakowanym sojusznikom, co przy ortodoksyjnej interpretacji zapisów ustawy zasadniczej było absolutnie wykluczone. Już na pierwszy rzut oka widać, że zmiana ta ma daleko defensywny charakter, ale i tak wywołała burzę w Japonii. Przez cały kraj przetoczyła się fala protestów, a w parlamencie doszło do awantury i bójki. Mimo wszystko, jak pokazały badania opinii publicznej, ponad połowa Japończyków poparła ten krok.
Dwa największe wyzwania
Teraz premier wnioskuje o rekordowy budżet dla armii, bo ta potrzebuje dodatkowych pieniędzy, by sprostać narastającym zagrożeniom w najbliższym sąsiedztwie. Pierwsze wyzwanie to coraz agresywniejsza postawa Chin, za którą idą forsowne zbrojenia. Stąd Japończycy chcą zwiększyć nakłady na m.in. nowe okręty podwodne i pociski przeciwokrętowe oraz wzmocnienie wojskowej obecności na południowych krańcach Wysp Japońskich (a więc w najbliższym sąsiedztwie Państwa Środka).
Resort obrony planuje również, według branżowego portalu Defense News, utworzenie liczącej dwa tysiące żołnierzy mobilnej jednostki amfibijnej. Takie oddziały, przygotowane do operacji desantowych, mają umożliwić odzyskanie panowania nad japońskimi terytoriami, które wpadły w ręce wroga. Na przykład, gdyby Chińczycy siłą zajęli wyspy Senkaku/Diaoyu, chcąc postawić Japończyków przed faktem dokonanym.
Drugie największe wyzwanie dla japońskiego bezpieczeństwa to nieprzewidywalny reżim w Pjongjangu i jego program rakietowy. Dlatego w nowej perspektywie budżetowej Tokio chce zainwestować również w modernizację istniejących pocisków antyrakietowych PAC-3 oraz rozpocząć proces pozyskania ich kolejnej generacji, którą opracują wspólnie z Amerykanami.
Abe najchętniej poszedłby jeszcze dalej i w ogóle odrzucił pacyfistyczny Artykuł 9. Premier wskazuje, że wymowa tego zapisu stoi w rażącej sprzeczności ze stanem faktycznym, bo Japońskie Siły Samoobrony to pod względem potencjału militarnego dziesiąta armia świata. Argumentuje, że trzeba skończyć z tą fasadą, co nie oznacza automatycznie powrotu do wojennego militaryzmu i budzenia upiorów przeszłości. Po miażdżącym zwycięstwie koalicji Abego w lipcowych wyborach do senatu, ma on kwalifikowaną większość, by dokonać takiej rewizji. Ale każdą zmianę konstytucji muszą zaaprobować w referendum Japończycy, a na razie perspektywy na to wydają się być dość mgliste. Według sondaży przeprowadzonych przez dwa ośrodki badań publicznych, opublikowanych w przypadające 3 maja święto japońskiej konstytucji (tej narzuconej przez USA w 1947 r.), tylko około jedna trzecia Japończyków popiera rewizję ustawy zasadniczej (odpowiednio 27 proc. i 37 proc.).
Na razie więc Japonia, choć jest gospodarczym kolosem, na scenie międzynarodowej, skrępowana pacyfistycznymi zapisami swojej konstytucji, pozostaje politycznym karłem. Mocarstwowe plany Shinzo Abego wciąż rozbijają się o skały społecznej dezaprobaty. To się zmieni dopiero wtedy, kiedy mieszkańcy Kraju Kwitnącej Wiśni wyzbędą się paraliżującego strachu przed samym sobą.