PublicystykaJanusz Rolicki: Lech Wałęsa nigdy nie stał się rzeczywistym agentem

Janusz Rolicki: Lech Wałęsa nigdy nie stał się rzeczywistym agentem

Jeśli nawet szef "Solidarności" rzeczywiście podpisał jakieś zobowiązania do współpracy z tajnymi służbami, to niewątpliwie skuteczną walką w strajkach sierpniowych i w latach stanu wojennego odpracował z nawiązką wszystkie swe popełnione błędy. Wałęsie jesteśmy winni wdzięczność, a nie kalumnie - pisze Janusz Rolicki dla WP.

Janusz Rolicki: Lech Wałęsa nigdy nie stał się rzeczywistym agentem
Źródło zdjęć: © PAP | Jerzy Kośnik

W polskim grajdole politycznym znowu zawrzało. Wszystko za sprawą mimowolnego prezentu pani Kiszczakowej dla Prawa i Sprawiedliwości. Zamiast oczekiwanych, jak głosi IPN, 90 tysięcy złotych, za dostarczenie przechowywanych przez jej męża dokumentów dawnej SB, wdowa po generale doczekała się pierwszej, zapewne, policyjnej rewizji w swym domu. Po kilkugodzinnych poszukiwaniach policjanci wynieśli kilka worków esbeckich szpargałów. W pierwszej kolejności, jak słyszymy, mają one dotyczyć Lecha Wałęsy z czasów jego politycznej podziemnej działalności na Wybrzeżu.

Kręta droga bohaterów

Publicyści i dziennikarze związani z PiS ostrzą już sobie zęby na ich zawartość. Wielu z nich oczekuje, że dzięki nowym, postubeckim odkryciom, nareszcie przyszpilą skutecznie twórcę "Solidarności", a nawet strącą go z hukiem z narodowego piedestału. Jest to niestety zgodne z historycznymi regułami rządzącymi polskim piekłem. Przypominam, że najwięksi nasi bohaterowie zaczynając od Piłsudskiego, Mochnackiego, Bema czy Traugutta nie raz i nie dwa byli odsądzani od czci i wiary za swą przeszłość. Trudno i darmo - nasza historia tak się tragicznie ułożyła, że droga do wolności narodowej z reguły była kręta i pełna zasadzek. Stwarzała tym samym małym zawistnym ludziom, nie raz i nie dwa, okazję do niesprawiedliwych zarzutów i pomówień.

Przypomnijmy, że Lech Wałęsa - niekwestionowany lider "Solidarności" - od wielu już lat jest nękany pomówieniami o współpracę z SB. Pomimo że przyznano mu w przewodzie sądowym status pokrzywdzonego przez SB, co i raz powracają oskarżenia pod jego adresem o podpisanie, bezpośrednio po tragedii grudniowej w Gdańsku w 1970 roku, dokumentów o współpracy z SB. Pamiętajmy, że takie zobowiązania, jeśli je rzeczywiście podpisywał, dla niego nigdy nie były wiążące. Wynika to z jego sylwetki psychologicznej. Wałęsa w całym swym życiu odwoływał się do racji i zasad niemal nadprzyrodzonych. Matka Boska w jego klapie nie pełniła nigdy roli dekoracyjnej, a stanowiła dla niego ostentacyjne wyznanie wiary. Z niej zawsze czerpał swą siłę wewnętrzną i stąd zawsze uważał, że jest prowadzony przy pomocy bodźców nie z tego świata. Potwierdzili to zresztą nie raz, w znanych już dokumentach, przywołanych przez profesora Andrzeja Friszke, nadzorujący go ubecy. Oni to nie bez powodu narzekali na Wałęsę, że jest niesubordynowany i
robi co zechce. Nie należy wykluczyć, że Lech Wałęsa aresztowany w grudniu 1970 roku, a następnie przetrzymywany przez polityczną policję, która szantażowała go na przeróżne sposoby, zgodził się formalnie na jakąś formę współpracy i został zakwalifikowany jako współpracownik. Rzecz w tym, że z tej współpracy nic nie wynikło i jak świadczą znane dokumenty, tajne służby PRL musiały przyszłego szefa Związku z ewidencji skreślić. Lech Wałęsa przy tym przyznawał wprost, że w trakcie tych upodlających zapasów kluczył jak umiał i w końcu - jak napisał do Edwarda Gierka, w dedykacji w swojej książce - "tych panów wykiwałem".

Jak dalece było to skuteczne wykiwanie, potwierdził najpierw strajk sierpniowy w Gdańsku. Tam Wałęsa z ogromną determinacją prowadził załogę stoczni, a za nią Wybrzeże i kraj do zwycięstwa. A następnie w czasie 16 miesięcy istnienia wolnej "Solidarności" niczym wytrawny arcymistrz szachowy prowadził sprytną grę z polskim rządem i partią, a za ich pośrednictwem z przepotężnym imperium moskiewskim. To wszystko powtórzyło się w stanie wojennym. Jego gra po aresztowaniu i osadzeniu najpierw w Promniku, a potem Arłamowie - pełna zwrotów - była niezmiernie skuteczna. Pozwoliła, pomimo listów kaprala Wałęsy do generała, otrząsnąć się z szoku podziemnym strukturom i pozostającym na wolności kolegom.

Dlatego nie przez przypadek na przeszkodzie pełnemu zniszczeniu "Solidarności", na przełomie 1981-82 roku, stanęła postawa jej lidera. Nie zapominajmy, że generałowie wyobrażali sobie, że skutecznie spacyfikują "Solidarność" nakłaniając do współpracy Wałęsę. Być może w tym przekonaniu miały ich upewniać dokumenty, które odnaleziono obecnie w szafie Kiszczaka. W tej sytuacji, bez żadnego "ale", szansa na utworzenie "Solidarności" - posłusznej władzom stanu wojennego - upadła z powodu postawy Wałęsy. A trzeba też przyznać, że aż do jesieni 1982 r. generał Jaruzelski łudził się, że taką spolegliwą "Solidarność" uda się mu kontrolować dzięki dwuznacznej, jak sądził, postawie Wałęsy. Nic jednak z tego nie wyszło, ponieważ był on stale na "nie". W rezultacie władze stanu wojennego ogłosiły jesienią 1982 r. ostateczną likwidację dziesięciomilionowego Związku. Zastanówmy się przez chwilę czy taką postawą wbrew Breżniewowi i Jaruzelskiemu mógł się wykazać jakikolwiek agent? Czy można wymyślić coś bardziej
absurdalnego?

Zwycięstwo Wałęsy

Dla Jaruzelskiego Wałęsa był, jak poświadczali jego współpracownicy, prawdziwie niezrozumiałym człowiekiem zagadką. Po prostu był agentem, który nigdy agentem się nie czuł. Gdy generałowie dowiedzieli się, że Oslo chce nagrodzić polskiego stoczniowca nagrodą Nobla, w ruch poszły przeróżne fałszywki. Przy ich pomocy zasiano wątpliwości wśród jurorów i Komitet Noblowski zaczął się zastanawiać: czy Lech Wałęsa na tę nagrodę zasługuje? To tłumaczy, dlaczego Oslo wstrzymało się do następnego roku z nagrodzeniem gdańskiego robotnika. Był to niewątpliwy sukces autorów fałszywek. Czy jedyny? Czy dzisiaj aby nie mamy do czynienia z powtórką z historii?

Na marginesie przypomnę, że wariant spacyfikowania Wałęsy, a za jego pośrednictwem całej wielkiej niezależnej organizacji związkowej, władze stanu wojennego z powodzeniem zastosowały wobec "Solidarności Wiejskiej". Dlaczego? Jej lider Jan Kułaj, okazał się człowiekiem nie posiadającym siły wewnętrznej lidera "Solidarności". Złamany przez SB prowokacjami milicyjnymi, ogłosił publicznie chęć współpracy z reżimem generałów. Tym samym nie pomógł, rzecz jasna, swym kolegom, za to zniszczył swój Związek.

Uporczywe oskarżanie Lecha Wałęsy o współpracę z SB, wydaje się nie tylko niegodziwe, ale wręcz absurdalne. Jest on bowiem żywym symbolem zwycięzcy wojny wydanej społeczeństwu polskiemu przez reżim generałów. Tej wojny, co zrozumiałe, nie mógł wygrać żaden agent. To zwycięstwo, a poświadczyło je nasze triumfalne przystąpienie do NATO i Unii Europejskiej oraz trwałe przerwanie dominacji kremlowskiej, nie było by możliwe bez aktywnej roli Wałęsy. Z jego twardym "nie" nierealne były próby złamania ducha oporu nad Wisłą. Na zwycięstwo złożył się, rzecz jasna, cały wielki splot wydarzeń krajowych i światowych, z niezaprzeczalną jednak rolą Wałęsy w tym dziele. Stąd jesteśmy mu winni wdzięczność, a nie kalumnie! Życie Wałęsy jest opowieścią o agencie, który nigdy nie stał się prawdziwym agentem.

Janusz Rolicki dla Wirtualnej Polski

Janusz Rolicki jest dziennikarzem i publicystą współpracującym m.in. z "Gazetą Wyborczą". Karierę dziennikarską rozpoczynał w tygodniku "Polityka (1961-67), w latach 70. związany z Telewizją Polską. Od 1996 do 2001 był redaktorem naczelnym "Trybuny". Za swoją pracę dziennikarską otrzymał liczne nagrody, m.in. Juliana Bruna z 1966 oraz im. Bolesława Prusa z 1976. Jest autorem wielu zbiorów reportaży i wywiadów-rzek z Edwardem Gierkiem.

Źródło artykułu:WP Opinie
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (1041)