Janusz Lewandowski: UE to nie jest drugi plan Marshalla

Monika Olejnik rozmawia z Januszem Lewandowskim - wiceszefem sejmowej Komisji Europejskiej

Obraz
© Janusz Lewandowski (RadioZet)

Czy według pana, członka sejmowej komisji do spraw integracji z Unią Europejskiej, Jan Truszczyński jest dobrym negocjatorem czy słabym negocjatorem? Jest on ceniony po tamtej stronie jako człowiek, który ma komputerową głowę, czyli jest po prostu kompetentny. Jednak w tej chwili najistotniejsza jest nie moja ocena Truszczyńskiego, tylko fakt, iż Truszczyński i cała ekipa negocjują w imieniu wszystkich Polaków, a nie w imieniu rządu Millera. To jest ta okoliczność nerwowej końcówki negocjacji. Ale mam wrażenie, że negocjują w imieniu rządu Millera, ale bez wicepremiera Kalinowskiego. Ta sytuacja jest poważnym testem nie tylko dla negocjatorów, ale dla całej klasy politycznej. Dlatego że są to takie momenty, jak również na początku lat dziewięćdziesiątych, kiedy trzeba próbować odczytywać rację stanu, czyli rośnie zapotrzebowanie na odpowiedzialność polityczną, ale jednocześnie rośnie pokusa politykierstwa. I wydaje mi się, że ten partner koalicyjny w tej chwili ciągle politykuje na terenie, na którym trzeba
bardzo ważyć słowa, mobilizować opinię społeczną. Bo negocjacje są ważne, ale nie tylko w tych elementach finansowych rozstrzyga się sens czy bezsens polskiego uczestnictwa w Unii Europejskiej. Ale po ostatnich słowach wicepremiera Kalinowskiego można dojść do wniosku, że właściwie główny negocjator działa dla Unii Europejskiej, a nie dla polskich rolników. To bardzo niebezpieczny sposób portretowania negocjatorów, czyli odejmowanie im zaufania w momencie, kiedy w tych negocjacjach reprezentują wszystkich Polaków, a nie tylko ekipę rządową - i to w sprawie tak fundamentalnej. Ja wyraziłem swój dystans co do polityki dystansowania się przez partię koalicyjną wobec sprawy fundamentalnej dla rządu i dla całego społeczeństwa. Czy według pana czterdzieści procent dopłat bezpośrednich to jest za mało dla rolników? Wicepremier Kalinowski mówi, że Unia nie może określać nam górnego pułapu. Rzecz jest w trakcie negocjacji, nierozegrana do końca. Właśnie w tej nerwowej końcówce między innymi poziom dopłat
bezpośrednich skupił uwagę, to jest łatwy pieniądz i zrozumiałe procenty. Prawdopodobnie te bardziej wyrafinowane problemy przepływów finansowych, istotne dla polskiego budżetu, są mniej zrozumiałe dla publiki, bo 40, 20 czy 100 to są rzeczy, które się łatwo przebijają. Został zrobiony krok w dobrym kierunku. Walczyłbym o możliwość kompensaty nie tylko z pieniędzy europejskich, ale również z naszych pieniędzy, co będzie niełatwe w realiach finansów publicznych naszego kraju, ale da jakąś osłonę. I jak mówię, po pierwsze jest to jeden z trzech rodzajów funduszy dla rolników. Jeżeli nie wchodzimy, to tracimy pieniądze na regulację rynku i na modernizację wsi. Po drugie, nie tylko rolnictwo jest tym języczkiem u wagi. Ja bardzo bym chciał, żebyśmy przykładali jakąś uwagę do tego, żeby Polska nie robiła wrażenia kraju, który stawia na rolnictwo jako swoją szansę cywilizacyjną w dwudziestym pierwszym wieku. Równie istotny jest los polskich szarych komórek, równie istotna jest szansa modernizacyjna kraju, no i
geopolityka, czyli te względy bezpieczeństwa też są wymiarem tej decyzji, jaką będziemy podejmowali. Ale o rolników walczą wszyscy, walczy Prawo i Sprawiedliwość, i wszyscy powiadają, że jeżeli dojdzie do degradacji polskiego rolnictwa przez to, że dostaniemy za niskie dopłaty, to partie będą nawoływały do głosowania na nie w referendum. To jest magiczna wiara w Unię jako środek do rozwiązania polskich problemów. To jest jedno z narzędzi, które może ułatwić rozwiązanie polskich problemów. Jeżeli będziemy poza Unią, zostaniemy sami z tymi problemami, a jeżeli wchodzimy do Unii, to mamy również narzędzie w postaci rozmaitych rodzajów pieniędzy unijnych. Ale problem będziemy rozwiązywali sami. Rzeczywiście jest coś takiego, że musimy pogodzić się z tym, że w trakcie tego historycznego rozszerzenia Unii z rozmaitych względów nie stać na gest porównywalny z planem Marshalla, że to nie jest ta sama sytuacja historyczna. Odbudowując się po drugiej wojnie światowej Europa miała bardzo wspaniałomyślne wsparcie ze
strony Stanów Zjednoczonych, którzy zainwestowali w odbudowę Europy w postaci planu Marshalla. W tej chwili po drugiej stronie mamy do czynienia z politykami rozliczanymi w krótkim cyklu wyborczym, technokratami, którzy czują oddech swoich wyborców w sytuacji stagnacji w całej Europie. I to nie jest sytuacja porównywalna, niestety. Ale dla przeciętnego człowieka jest niezrozumiałe, że musimy walczyć również o to, żeby więcej pieniędzy z budżetu szło, kiedy wejdziemy do Unii Europejskiej, na osłonę dla rolnictwa - z tego budżetu, który w 2004 r. będzie jeszcze bardziej kruchy niż w przyszłym roku. To już jest głos na temat zaniechania po naszej stronie. Dlatego, że ta perspektywa 2004 r., potrzeba znalezienia pieniędzy przede wszystkim na współfinansowanie projektów unijnych było oczywiste od wielu lat. Sytuacja budżetowa była odpowiednio udramatyzowana, nawet przesadnie udramatyzowana przy zmianie warty od Buzka do Millera. I rok 2003 będzie w tym rachunku rokiem straconym dlatego, że wszystkie choroby
finansów publicznych, które nam utrudnią sensowne czerpanie korzyści z Unii Europejskiej, pozostaną: rozproszenie tego budżetu, jego słaba kontrola, wysoki poziom wydatków sztywnych. Jednym słowem, będziemy mieli rosnące trudności ze znalezieniem pieniądza, który jest grą o przyszłość, inwestowaniem w przyszłość, na przykład współfinansowaniem dużych projektów na inwestycje, na ochronę środowiska, na drogi, na mosty - współfinansowanie, które warunkuje czerpanie korzyści z Unii Europejskiej. Po co według pana jest debata o Unii Europejskiej w środę, czyli jutro? Po co będzie ta debata? Po to, żeby pokazać krajom Unii Europejskiej, jacy jesteśmy twardzi, że nie wejdziemy do Unii, powiemy nie, jeżeli te warunki, które nam Unia proponuje, będą niezadowalające? Parlament jest miejscem ucywilizowanej, choć czasami bardzo niesfornej polityki. Aktualnie najważniejszą kwestią - pewnie oprócz górnictwa, bo ono się też rozgrywa na naszych oczach, w tych dniach jest debata o programach dotyczących tego sektora - jest
Unia Europejska. Lepiej jest rozmawiać o tym w parlamencie czy na ulicy? Rzeczywiście głos niezadowolonej Polski, ustawiającej negocjatorów do boju jest bardziej zauważalny na tle innych krajów członkowskich. Trochę nam brakuje tej solidarności „dziesiątki”, która walczy o swoje sprawy. Właśnie, bo minister Hübner powiedziała wczoraj w Radiu Zet, że państwa wyszehradzkie zdumione są tym, co teraz się dzieje w Polsce. Nie są zdumione, bo jak się bierze nagłówki gazet czytanych w całej Europie, to tam są raporty o tym, że Polska walczy dalej - w odróżnieniu od pozostałych krajów kandydackich. Zresztą jest to też jakimś sensownym sposobem mówienia o naszej ekipie negocjacyjnej. Niezależnie od tego, co mówi wicepremier Kalinowski, na Zachodzie i na Wschodzie nasza ekipa negocjacyjna ma papiery twardych negocjatorów i twardych zawodników - w odróżnieniu od ekip negocjacyjnych innych krajów, które jakby pogodziły się z oferowanymi warunkami. Ale czy to nie jest tak jak w szkole, że jak wszyscy uciekają i nikt nie
zostaje? Bo może się okazać, że na przykład będziemy chcieli odejść... Reszta nie pójdzie za nami, prawda? Nie wygląda na to. Wygląda na to, że trzeba wkalkulować scenariusz, który jest w Polsce odrzucany mentalnie. Mianowicie taki scenariusz, że Dania, która chce ogłosić światu szczęśliwe rozszerzenie Unii Europejskiej, mogłaby to również zrobić - z całą świadomością kalectwa takiego rozszerzenia - bez Polski. Trzeba cały czas o tym pamiętać, nie jesteśmy pępkiem świata i jednak chyba ta runda jest istotna, bo wszystko co nastąpi później, jest pewną niewiadomą. Ta runda jest istotna dla Polski również z tego powodu, że będziemy wtedy brali udział w kształtowaniu nowej Europy, nowej Unii Europejskiej - to będzie się rozstrzygało - nowego budżetu i tak dalej, a nie będziemy wiecznie w roli ucznia, który odrabia pracę domową i dostosowuje się do reguł Unii Europejskiej już razem z Bułgarami i Rumunami. A co się dzieje w Platformie Obywatelskiej? Gdzie jest Janusz Lewandowski, bliżej Donalda Tuska czy Macieja
Płażyńskiego? To jest taki wieczny wątek zainteresowania dziennikarzy, którzy co jakiś czas muszą chyba zaglądać w sprawy wewnętrzne rozmaitych partii. No nie, sam lider, Maciej Płażyński mówi, że jeżeli Platforma Obywatelska przesunie się w kierunku centrum, to on opuści Platformę Obywatelską. Wydaje mi się, że Maciej Płażyński szuka ciągle pomostów ku partii braci Kaczyńskich, pomimo że sama ta partia - z uwagi na swój język, sposób mówienia i o Unii Europejskiej, i o gospodarce rynkowej w Polsce - nieco się od nas oddaliła. Płażyński chciałby ten pomost i tę więź, zbudowaną na użytek wyborów, podtrzymać - myśląc również o przyszłych wyborach. Widzę natomiast, że całe nasze środowisko jest bardzo mocno skonsolidowane wokół pewnej misji, która w tej chwili w Polsce jest fundamentalna. Chodzi o odegranie roli konstruktywnej opozycji, ale jednak opozycji mobilizującej negocjatorów do twardej walki w przypadku Unii Europejskiej, o nietracenie tej wielkiej, historycznej okazji, a także chodzi o bronienie tego,
co jest w Polsce najbardziej zagrożone, to znaczy zdrowego rozsądku ekonomicznego. I tu się Tusk z Płażyńskim w ogóle nie różnią, ale rozumiem medialność takiego szukania. Ale różnią się też jednak w sprawie wejścia do Unii Europejskiej. Odnoszę takie wrażenie, że jednak bliżej Maciejowi Płażyńskiemu do tego, co mówi Prawo i Sprawiedliwość, niż do tego, co mówi Donald Tusk i pan. Jest to mylne odczucie. Płażyński bierze pod uwagę, tak samo jak Tusk, niezwykle europejski sposób myślenia elektoratu Platformy Obywatelskiej. Ale bierzemy też pod uwagę - chyba w odróżnieniu od braci Kaczyńskich - to, że mając takie, a nie inne widzenie świata, w tej chwili należy swój elektorat w jakimś kierunku prowadzić, a nie tylko odczytywać zmienne nastroje. Wydaje mi się, że Prawo i Sprawiedliwość zaczęło mówić o Unii Europejskiej językiem bardziej pod wyniki wyborów samorządowych niż językiem, którym mówiło wcześniej. A może to jest tak, że PiS chce wessać Platformę Obywatelską, a Maciej Płażyński poddaje się temu
wessaniu? Powstrzymuję od komentowania nastrojów Macieja Płażyńskiego. Powtórzę, jest to człowiek, który widzi sens dalszej współpracy - nawiązanej w wyborach samorządowych - z Prawem i Sprawiedliwością, ale w kwestiach europejskich i rynkowych myśli tak samo, jak całe środowisko. I ostatnie pytanie. Ten pomost, który chce zbudować Maciej Płażyński, jest pomostem stałym czy można go odłożyć? Czasami można wpaść, bo okazuje się, że myślało się, że jest pomost... Nie tylko od nas to zależy. Jeżeli będziemy mobilizowali opinię publiczną wokół kwestii europejskiej, a nasi potencjalni partnerzy będą chcieli zasiewać sceptycyzm w tej materii, to zaczniemy się coraz bardziej różnić.

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)