Jankowski: Chłodna kalkulacja PiS-u. Łatwiej o głosy zarabiających minimalną pensję niż przedsiębiorców (Opinia)
3 tysiące złotych płacy minimalnej to jedyna prawdziwie zaskakująca propozycja, która padła w czasie minionego weekendu - być może najważniejszego w kampanii wyborczej. Mało kto z dziennikarzy, komentatorów czy nawet polityków Prawa i Sprawiedliwości spodziewał się tak daleko idącej obietnicy.
Płaca minimalna to polityka, a nie ekonomia
Jak podkreślają dobrze zorientowani politycy partii rządzącej, sztandarowa propozycja wyszła od zaplecza Jarosława Kaczyńskiego bez głębszych konsultacji z premierem, a także bez wiedzy ministrów odpowiedzialnych za sektor gospodarki.
Cały czas dla wielu Polaków wizja zarobków na poziomie 3 tysięcy brutto wydaje się spełnieniem marzeń o dobrze płatnej pracy, która pozwoli na godne życie. Tymczasem rząd zaproponował taką stawkę jako punkt wyjścia do dalszego podwyższania minimalnej płacy. Główny postulat tzw. "hattriku Kaczyńskiego" szczególnie rozbudza wyobraźnię i nadzieje wyborców z regionów, gdzie najczęstsze wypłacane wynagrodzenia oscylują wokół 2 tysięcy złotych na rękę.
Tłumacząc potrzebę radykalnego wzrostu płacy minimalnej, przedstawiciele rządu mówią o konieczności wymuszenia na pracodawcach tworzenia miejsc pracy o wyższej wartości dodanej. Jednak propozycje obozu rządowego są znacznie lepiej skalkulowane pod względem ekonomii zdobywanie głosów niż rozwoju gospodarki. Już w wyborach do Parlamentu Europejskiego było widać, że poparcie dla rządu rośnie w niemalże wszystkich grupach zawodowych i społecznych z kilkoma wyjątkami. Jedną z nielicznych grup, gdzie PiS odnotowało spadek poparcia, byli przedsiębiorcy.
Zobacz też: Jarosław Kaczyński o "nihilizmie". Publicyści podzieleni
PiS, czyli Praca i Socjal
Z sobotniej konwencji Prawa i Sprawiedliwości popłynął jasny sygnał - partia nie ma ochoty szukać większego poparcia wśród właścicieli firm, nie zamierza konkurować z innymi partiami o ten elektorat. Wszystkie pogłoski, że w czasie ewentualnej drugiej kadencji rząd PiS-u zajmie się usuwaniem przeszkód dla przedsiębiorców, że w kampanii zostanie dokonany zwrot ku klasie średniej, okazały się nieprawdziwe. Kalkulacja wyborcza jest bezwzględna. Rządowi znacznie łatwiej jest "łowić" nowych wyborców spośród ponad półtora miliona zarabiających minimalną pensję niż wśród biznesmenów.
W sytuacji, kiedy kwestie ekonomiczne zdominowały dyskusję wyborczą, wyraźnie widać, jak różne strategie przyjęły dwa największe bloki partyjne. PiS całkowicie przeszło na pole socjalnej partii pracujących i słabiej uposażonych wyborców, a Platforma coraz mocniej wskazuje na kwestię wspierania biznesmenów oraz lepiej zarabiających specjalistów pracujących i mieszkających w wielkich miastach.
Przy takim ukształtowaniu podziałów politycznych, w ciągle stosunkowo niezamożnym społeczeństwie, gdzie rozwarstwienie majątkowe cały czas jest znaczące, nietrudno wywnioskować, która partia będzie bardziej zyskiwała. Pytaniem otwartym pozostaje, jak w tej debacie nad modelem rozwoju gospodarczego odnajdą się lewica i PSL, których obietnice w tej materii znajdują się na marginesie dyskusji publicznej.
Politycy przestali liczyć pieniądze
Ostatnie konwencje wyborcze pokazały - niejako przy okazji - nowe zjawisko w polskiej polityce. Politycy przyzwyczaili się, że środki budżetowe są niemalże niewyczerpane i po prostu spokojnie leżą, czekając na kolejne programy rządzących.
Sukces PiS przy realizacji wielkich programów społecznych, przy jednoczesnym utrzymaniu dyscypliny finansowej, przekonał polityków, że już nie muszą tłumaczyć wyborcom, jak znajdą środki na pokrycie na kolejne obietnice. Ani premier Mateusz Morawiecki, ani marszałek Małgorzata Kidawa-Błońska, mówiąc o kolejnych transferach, o 14. emeryturze czy dopłacie 600 złotych do najniższych pensji, nie silą się na wskazywanie źródeł finansowania swoich pomysłów.
Jeszcze w czasie kampanii wyborczej do Sejmu w 2015 roku Beata Szydło, prezentując program społeczny PiS-u, czuła się zobowiązania do przedstawienia źródeł finansowania w nowych daninach - bankowej czy od supermarketów - oraz w działaniach uszczelniających system podatkowy. Teraz już nikt z polityków nie zająknie się o tak przyziemnych rzeczach jak bilansowanie wydatków z wpływami budżetowymi. A może jednak czasami warto by zrobić prosty rachunek "winien i ma" w księdze rachunkowej finansów publicznych, nieprawdaż?
Łukasz Jankowski dla WP Opinie