Jan Rokita: dziwią mnie ataki na komisję
Jestem zaskoczony takimi frontalnymi atakami na tę komisję, zwłaszcza bardzo brutalnymi słowami pana prezydenta, że to jest „komisja demontażu państwa”, bardzo agresywnymi słowami marszałka Sejmu. Coś najwyraźniej się bardzo nie podoba ludziom władzy w tej komisji, a myślę, że nie podoba się przede wszystkim to, że ona dość konsekwentnie odsłania prawdę o polskiej rzeczywistości - powiedział w Sygnałach Dnia Jan Rokita, lider PO.
Sygnały Dnia: Panie pośle, wracając do naszego kraju, co prawda jeszcze ze znakiem zapytania, ale już dzisiaj Gazeta Wyborcza pisze: „Lewica wychodzi z Komisji ds. Orlenu”. Co pan na to?
* Jan Rokita:* A to dla mnie nowa wiadomość całkowicie. Ja jestem zaskoczony takimi frontalnymi atakami na tę Komisję, zwłaszcza bardzo brutalnymi słowami pana prezydenta, że to jest „Komisja demontażu państwa”, bardzo agresywnymi słowami marszałka Sejmu. Coś najwyraźniej się bardzo nie podoba ludziom władzy w tej Komisji, a myślę, że nie podoba się przede wszystkim to, że ona dość konsekwentnie odsłania prawdę o polskiej rzeczywistości. Ja mam takie poczucie, że ta komisja podąża tą drogą, którą kiedyś wytyczyła komisja zajmująca się aferą Rywina. Walą się fasady, a za tymi pięknie zbudowanymi fasadami pałaców, budynków rządowych, eleganckim willi okazuje się tak naprawdę, jeśli te fasady się zawalą, dość nieprzyjemna, dość przykra, dość smutna i dość brutalna rzeczywistość polskiego życia publicznego.
Ale ja zawsze mam w pamięci, kiedy słucham tych wszystkich ataków, że wtedy, kiedy powstawała tamta komisja (myślę tutaj o komisji, w której brałem udział, komisja pracująca nad aferą Rywina), miałem takie przekonanie, że bez odsłonięcia tej nieprzyjemnej prawdy naprawa Rzeczypospolitej jest niemożliwa. I dziś wierzę tak samo, że ta Komisja wykonuje także dobroczynną działalność.
Sygnały Dnia: Ale używając pana zwrotu o odkrywaniu polskiej rzeczywistości, krytycy Komisji twierdzą, że to nie jest Komisja ds. odkrywania polskiej rzeczywistości, tylko ona została powołana w konkretnym celu. Czy pan nadąża za pracami tej Komisji? Czy nie dziwi pana, że czasami Komisja zajmuje się takimi wątkami, których teoretycznie ruszać nie powinna, no bo to nie leży w jej kompetencjach, w jej zakresie zainteresowania?
Jan Rokita: To jest rzeczywiście tak, że zadanie komisji — sprawa PKN Orlen generalnie, czyli największego polskiego koncernu energetycznego — nie zostało sprecyzowane przez Sejm nazbyt dokładnie, w związku z tym prawdą jest to, że komisja z tygodnia na tydzień trochę łapie nowe wątki i sprawdza, który z tych wątków kwalifikuje się rzeczywiście do dalszego badania, a który nie. Ale chciałbym komisji mimo to bronić, ponieważ ja rozumiem takie postępowanie w sytuacji, w której tak naprawdę komisja śledcza jest skazana na poszukiwanie, w sytuacji, w której komisja nie ma przecież jasno określonych tropów, bo to jest piekielnie skomplikowana afera, piekielnie skomplikowana, znacznie bardziej skomplikowana od sprawy Rywina. No to bada różne tropy i sprawdza, którym tropem można pójść dalej. Szczerze mówiąc gdyby to robił jakiś niezależny prokurator, to pewnie postępowałby dokładnie tak samo — chwyciłby jakiś trop, zbadałby go i jeśliby się on nadawał do pogłębiania, to by szedł dalej, jeśli nie, to by szukał
innego. Tak chyba musi wyglądać praca śledczego. Chyba nie należy mieć o to pretensji.
Sygnały Dnia: A jak pan ocenia nie mówię wszystkich członków komisji (bo nie wszyscy się ujawniają podczas jej prac, ale jest ta grupa, istnieje wciąż w mediach), czy uważa pan, że postępują właściwie ujawniając pewne rzeczy, które ujawnione być nie powinny, domagając się tego czy owego „bo to służy dobru kraju” — taki argument. Bo w tle stoi cały czas pana postać z komisji Rywina, trzeba pokonać Rokitę, taka jest prawda.
Jan Rokita: Wie pan, panie redaktorze, ja raz się przyznam do fanatyzmu, ale jestem fanatycznym zwolennikiem jawności życia publicznego i tak z każdym miesiącem i z każdym rokiem przekonuję się do tego coraz bardziej. Jak słyszę po raz kolejny od premiera niedawno w rozmowie z dziennikarzami TVN albo od jakiegokolwiek innego polityka, od prezydenta, od ministrów, od posłów, a już najgorzej od funkcjonariuszy rozmaitych służb śledczych, że owszem, są informacje o korupcji, są informacje o niewłaściwych rzeczach w życiu publicznym, są informacje o nepotyzmie, ale one są ściśle tajne i nie można ich ujawnić, to mi się nóż w kieszeni otwiera. Nie ma w wolnym kraju informacji dotyczących korupcji, łapownictwa, złodziejstwa, przestępstw, nepotyzmu, wszystkich tych złych stron polskiej demokracji, które by były tajne. Czyli jeśli ktoś utajnia tego rodzaju informacje, chce je opatrywać różnymi klauzulami ściśle tajnymi, to tak naprawdę dopuszcza się współuczestnictwa w tych wszystkich złych rzeczach. Każda tego
typu sprawa powinna być odsłonięta. Co jest tajemnicą państwową? Tajemnicą państwową jest to, co może dotyczyć ruchów wojsk, co może dotyczyć sekretów NATO — to są prawdziwe tajemnice. W Polsce jest tak, że tajemnicą są nazwiska przestępców bądź informacje o tym, że dopuszczono się łapownictwa. Na tego typu logikę nie ma absolutnie zgody.
Sygnały Dnia: Nie żałuje pan czasami, że to nie pan zasiada w tym gremium? Pewnie by zadał pan jakieś pytania, które do tej pory nie padły, a być może coś by wyjaśniły.
Jan Rokita: Z pewnością bym coś zadał. Natomiast gdybym żałował, to znaczy gdybym miał żałować, to bym się tam posłał, dlatego że tak było z tą komisją, w przeciwieństwie do komisji badającej aferę Rywina, że o ile do tamtej komisji zostałem posłany, to do tej komisji jako przewodniczący klubu posyłałem. Gdybym chciał posłać siebie, to bym tam posłał. Dwa razy się nie wchodzi do tej samej wody, to po pierwsze. Po drugie dziś, kiedy jestem przewodniczącym Klubu Platformy Obywatelskiej i kiedy mam na głowie pracę pięćdziesięciu kilku posłów, poświęcenie się w całości pracy w komisji śledczej jest niemożliwe. A moja wizja rzetelnego wykonywania obowiązków w komisji śledczej jest taka, do jakiej się zastosowałem w komisji pracującej nad aferą Rywina. Od 7 rano do 10 wieczór codziennie, co najmniej przez pół roku. I nie można robić nic więcej. Nie byłbym w stanie.